Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy Warszawa będzie bardziej przejezdna?

29-06-2022 21:34 | Autor: Maciej Petruczenko
Zdjęcie czterokrotnego mistrza olimpijskiego w chodzie sportowym, mieszkańca Ursynowa Roberta Korzeniowskiego zamieszczam jako ilustrację poniekąd słusznego trendu, żeby zamiast wożenia tyłka w samochodzie decydować się raczej na przemieszczanie się pieszo lub na rowerze. Zawsze to korzystniejsze dla zdrowia, a niejednokrotnie oszczędza też czas i pomniejsza wydatki na paliwo.

Jeśli chodzi o poruszanie się po mieście stołecznym Warszawa, to nie ukrywam, że najchętniej czynię to w okresie wakacyjnym. Już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku lubiłem pozostawać w tym czasie w naszym mieście, bo ruch samochodowy zdecydowanie się zmniejszał i tym chętniej wiele osób jeździło głównymi ulicami na rowerkach-składakach, które łatwo było przechowywać w ciasnych jeszcze wtedy mieszkaniach wielkomiejskich. Widok rowerzystów dodawał stolicy Polski uroku i człowiek sobie przypominał, że już dziewiętnastowieczny pisarz Aleksander Głowacki (Bolesław Prus) bardzo się do jazdy na bicyklu zapalił. Chociażby dlatego, że była to forma poruszania się lepsza od trakcji konnej. Nie trzeba było mieć ani zwierząt pociągowych, pozostawiających smrodliwe odchody, ani woźnicy, ani stajni. I jak się okazuje po ponad stu latach pedałowanie po mieście wciąż się sprawdza. Może nawet bardziej niż jazda na hulajnodze, nawet tej elektrycznej.

Pojazdy z silnikami spalinowymi przechodzą powoli do historii i wkrótce mogą wzbudzać takie zdziwienie, jakie ja akurat wzbudziłem kilkanaście lat temu, gdy w piątkowym szczycie powrotów z pracy wyjechałem z Józefosławia na ulicę Puławską wyprodukowanym w... 1906 roku amerykańskim automobilem w formie drewnianej bryczki, nieposiadającej nawet elektrycznego oświetlenia.

Na co dzień nie muszę jeździć po zatłoczonych warszawskich ulicach i częściej niż merce, beemwice i fordy spotykam na swej drodze jadące konno amazonki albo wytrwałych rowerzystów, nie mówiąc już o zwykłych piechurach. Gdy jednak muszę się udać w dalszą drogę, chcąc nie chcąc, zasiadam za kierownicą pojazdu samochodowego. Bo szybciej udaje mi się dotrzeć do celu, nie pocę się w dni gorące, włączając klimę, a w dni deszczowe nie pada mi na głowę. Nie jestem więc jeszcze mieszkańcem realizującym w pełni ekologiczne ideały, choć prawdę mówiąc, tęskno mi do bryczki konnej, którą w towarzystwie mistrza świata w powożeniu Rajmunda Wodkowskiego zjeździłem swego czasu drogi leśne wokół Stada Ogierów w Sierakowie.

W połowie lat pięćdziesiątych poprzedniego stulecia w Polsce trwała jeszcze rywalizacja trakcji konnej z trakcją samochodową i Polskie Radio puszczało na okrągło sentymentalną piosenkę w wykonaniu Juliana Sztatlera „Wio, koniku!”, którą później w nowoczesnej aranżacji śpiewała Maryla Rodowicz. Gdy w 1971 roku wiozłem amerykańskich gości polskimi szosami, nie mogli się nadziwić, że obok samochodów – tymi drogami szybkiego ruchu jeżdżą furmanki, co w Stanach Zjednoczonych byłoby nie do pomyślenia. Moi przyjaciele filmowali wozy konne – jakby to było safari, gdy w trakcie jazdy robi się zdjęcia dzikich zwierząt.

W tamtym czasie samochód dopiero stawał się u nas pojazdem powszechnego użytku i władze państwowe szczyciły się przyspieszonym rozwojem motoryzacji, której przełomowym momentem stało się rozpoczęcie produkcji Fiata 126p (popularnego malucha). Tamto auto stało się jednym z symboli naszego pokolenia, które doczekało się nie tylko tranzystorowych odbiorników radiowych, lecz również kolorowej telewizji, a na koniec internetu, bez którego nikt już dziś sobie życia nie wyobraża.

Warto przypomnieć, że zaślepione rozwojem trakcji spalinowej władze wielu miast straciły zdrowy rozsądek. I dlatego w Warszawie zlikwidowano bardzo pożyteczne i korzystne dla środowiska naturalnego elektryczne pojazdy – trolejbusy, które kursowały między innymi Szlakiem Królewskim (Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście) i bardzo ładnie dojeżdżało się nimi np. na stadion Legii przy Łazienkowskiej. Jedna z linii trolejbusowych docierała Puławską aż do Piaseczna, lecz podobnie jak pozostałe – została zlikwidowana. Mało tego, działająca przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych sławetna Komisja Majątkowa, mająca zwracać mienie zagrabione przez państwo komunistyczne poszczególnym związkom wyznaniowym, bez jakiejkolwiek konsultacji z piaseczyńskim samorządem, prawowitym właścicielem zajezdni, w której kończyły bieg trolejbusy, przekazała ten obiekt jakiemuś zakonowi męskiemu, który go natychmiast spieniężył. Tym sposobem państwo wyrządziło szkodę mieszkańcom Piaseczna, a prawdę mówiąc ich po prostu rękami kościelnych chciwców okradło, jednocześnie hamując rozwój transportu o charakterze ekologicznym.

W ostatnich latach zapchana samochodami o napędzie spalinowym Puławska stała się arterią prawie nieprzejezdną w godzinach szczytu. Dobrze więc, że już za dwa miesiące ma być ponoć oddana do użytku biegnąca od lotniska Fryderyka Chopina poprzez Lesznowolę do Tarczyna – droga określana mianem Puławskiej-bis. W wielkim stopniu ułatwi ona wyjazd z Warszawy w kierunku południowym i mam nadzieję, że zaczną na niej stopniowo dominować pojazdy elektryczne, a przynajmniej hybrydowe.

W ścisłym obrębie stolicy, a także w całym rejonie Wielkiej Warszawy planuje się ruch sprzyjający środowisku naturalnemu. Kiedyś byłem przerażony korkami, jakie panowały w Paryżu. Ostatnio – za miasta o szczególnym natężeniu ruchu samochodowego uchodziły m. in. Moskwa i Kijów, dobijany teraz rosyjskimi rakietami. Ich przeciwieństwem pozostają ośrodki wielkomiejskie w Holandii (Niderlandach), gdzie rower jest pojazdem powszechnego użytku, a w Utrechcie mieszkańcy wprost nie wyobrażają sobie życia bez pedałowania po zakupy lub do pracy. Czy i my w Warszawie przesiądziemy się z fotela samochodowego na siodełko?

Wróć