Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy monogamia polityczna się opłaca?

10-02-2016 20:36 | Autor: Maciej Petruczenko
Zarządca Stadionu Narodowego robi co może, żeby wyszarpać skądkolwiek jakiś grosz na utrzymanie tego kosztownego dziwadła, które zostało zbudowane na specjalne zamówienie piłkarskie, chociaż w skali roku w piłkę się na nim prawie nie grywa. A jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. I w spółce zarządzającej Narodowym ktoś wpadł na dobry pomysł, oferując z okazji Walentynek wyświetlanie przez kwadrans imion zakochanej pary w godzinach wieczornych na widocznej z daleka elewacji stadionu.

Za taki kwadransik trzeba zabulić raptem tysiąc złotych, sława zaś będzie na całą Warszawę, jakby się wyświetliło nazwisko Roberta Lewandowskiego po strzeleniu przez niego bramki. Oszołamiającej kasiory Narodowy na tym nie zbije, ale zapewni przynajmniej chwilowe ożywienie tego całkowicie martwego zazwyczaj obiektu, wokół którego wielki miłośnik sportu minister Mirosław Drzewiecki kazał usunąć nawet  boczne boiska piłkarskie, które przez kilkadziesiąt lat służyły młodzieży do gry amatorskiej w piłkę u stóp poprzednika Narodowego – Stadionu Dziesięciolecia.

Pomysł z wyświetlaniem nazwisk w kultowym miejscu nad Wisłą tym bardziej mi się podoba, że można go wykorzystać również w sensie negatywnym. I na przykład wyświetlać nazwiska tych polityków, którzy spowodowali znaczne straty w majątku i funduszach społecznych, nie ponosząc za to odpowiedzialności. Mądrala Leszek Balcerowicz zaczął w pewnym momencie w samym centrum Warszawy kłuć nas w oczy liczbą, wykazującą aktualną wysokość narastającego w astronomicznym tempie długu publicznego, który – zdaje się – przekroczył już bilion złotych. A ja bym wyświetlił Balcerowiczowi coś, do czego on sam akurat się przyczynił, a chodzi o utworzenie swego czasu Otwartych Funduszy Emerytalnych na jawnie bandyckich warunkach, które pozwoliły dorobić się różnym prywatnym podmiotom, obracającym pieniędzmi przyszłych polskich emerytów, jakby to był kapitał własny tych podmiotów. Oczywiście, źródłem dorobienia się stały się prowizje, brane niezależnie od tego, czy się emerycką kasę pomnażało, czy trwoniło. Współczuję tym, którzy będą musieli utrzymywać się kiedyś z głodowych emerytur, jakie im zostały przyszykowane przy pełnym poparciu człowieka będącego przez lat wiele głównym księgowym i głównym ideologiem ekonomicznym Rzeczypospolitej.

Dziś można śledzić w telewizji polityków, zapalczywie spierających się o to, czy finalizowany właśnie przez partię Prawo i Sprawiedliwość projekt „500 złotych na dziecko” ma w ogóle sens, a jeśli tak, to czy go choć trochę nie zracjonalizować. Owa inicjatywa dla dobra dzieci trochę mi przypomina lansowane przez władze PRL skądinąd szczytne hasło: „Tysiąc szkół na tysiąclecie (państwa polskiego)”, co miało ponoć odwrócić uwagę od tego, że w 1966 obchodziliśmy milenium chrztu Polski, czyli wyrwania naszych przodków z ciemnogrodu pogaństwa w celu przeniesienia ich na Jasną Górę. Teraz inicjatorom płacenia przez państwo pięciuset złociszów na utrzymanie dziecka (chyba tylko wtedy, gdy trafi się rodzicom albo samotnej matce jako drugie) przyświeca szlachetny cel: z jednej strony chodzi o wspomożenie dziatwy z biednych rodzin, z drugiej zaś – zachęcenie potencjalnych rodziców do prokreacji, bo się od strony demograficznej kurczymy i za chwilę może zabraknąć młodzieży, która by pracowała na starych i zniedołężniałych Polaków. Nie wiem, czy w tym wielkim zapale prokreacyjnym Kościół Rzymskokatolicki nie cofnie nakazu abstynencji seksualnej księży i zakonnic, iżby też przyczyniali się do zwiększenia substancji biologicznej narodu. No bo jeśli teraz możemy gwizdać na to, co zaleci nam Komisja Wenecka, to dlaczego mielibyśmy dostosowywać się w Polsce do normy ustalonej w głębokim średniowieczu przez papiestwo, skoro wolimy, żeby nam niczego nie narzucały ani Rzym, ani Krym. No i nie będzie dawny papież nie-Polak pluł nam w twarz. Tym bardziej, że są odłamy wyznania chrześcijańskiego nie respektujące celibatu duchownych, a sam znam niejednego pastora i pastorkę, będących wzorem cnót ludzkich, mimo że nie żyją „w czystości”.

A wracając do kwestii trwonienia publicznego grosza i uchwalania przepisów jawnie urągających poczuciu prawa i sprawiedliwości – pisanych akurat z małej litery, zwrócę uwagę na proceder wicia sobie wygodnych gniazdek poprzez – już nie tyle wcześniejsze, ile zdecydowanie przedwczesne emerytury. W tygodniku „Nie”, redagowanym przez lubiącego iść na przekór i znienawidzonego przez znaczną część społeczeństwa Jerzego Urbana, ukazał się artykuł Andrzeja Sikorskiego na temat 26 prokuratorów, którzy w roku 2010 przeszli z własnej woli na wcześniejszą emeryturę z zachowaniem stu procent otrzymywanego do tamtego momentu wynagrodzenia – czyli, jak twierdzi Sikorski, około 14 000 złotych. Byłby to może niewielki szok, gdyby nie nader istotna okoliczność, iż stan nieróbstwa wybrali sobie między innymi całkiem legalnie znękani długoletnim wysiłkiem zawodowym starcy: Jarosław Hołda (38 lat), Bogdan Święczkowski (40), Grzegorz Ocieczek (41), Przemysław Funiok (41)... Wcześniej mówiło się, że zasłużenie wcześniejszym emerytem został też słynny agent CBA „Tomek”(Tomasz Kaczmarek), który, jak informowały media, uzyskał ten status w podeszłym wieku 34 lat z prawem pobierania 4 tysięcy złotych. I Święczkowski (dziś wiceminister sprawiedliwości), i Kaczmarek związali się mniej lub bardziej formalnie z PiS, choć drugi z nich został chyba z tej partii w końcu, już jako poseł, usunięty. Widać jednak, że miłość do określonego ugrupowania politycznego zawsze się opłaca, chociaż w miarę upływu czasu obiekt uczuć może się zmieniać. W najwyższym stopniu udowodnił to Ryszard Czarnecki. PiS jest już bodaj piątą partią, w której się zakochał, więc nie można być pewnym, że swojej najświeższej wybrance pozostanie wierny aż po grób.

Wróć