Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy już mamy kastę przestępców nietykalnych?

09-10-2024 19:35 | Autor: Maciej Petruczenko
Ktoś mądry stwierdził kiedyś nader trafnie, że polityka z moralnością i etyką nie ma nic wspólnego. Dlatego całkiem bezsensowne wydaje się żądanie, by którykolwiek polityk był postacią pod względem etycznym krystaliczną. Przecież – nawet w wypadku prezentującego taki ideał duchownego na niższym lub wyższym szczeblu znaleźć niełatwo.

Przez wiele lat media wytykały mocno okopanej w państwowych instytucjach partii Prawo i Sprawiedliwość, że wszędzie, niezależnie od kompetencji, wsadza ona na posady swojaków, co był rzeczą wprost skandaliczną. Kilka lat wcześniej jednak „Newsweek” ujawnił, iż rozwinięte aż do przesady partyjne rozdawnictwo posad uprawiała na Mazowszu również Platforma Obywatelska. Ostatnio zaś – Onet zawiadomił opinię publiczną, że intratne posady w Totalizatorze Sportowym obsiedli członkowie trzech pośród czterech współrządzących teraz partii: Platformy Obywatelskiej, Polskiego Stronnictwa Ludowego i Lewicy, a z fachowością akurat ma to w większości niewiele wspólnego. W związku z tym zdenerwował się mocno sam premier Donald Tusk. No bo przynajmniej na tym, bardzo ważnym skądinąd odcinku sportowym okazało się, iż tzw. koalicja 15 października poszła dokładnie śladem PiS-u, demonstrując urbi et orbi: TERAZ KU......WA MY!

Za czasów PRL nawet podporządkowany władzy ludowej najważniejszy tygodnik opinii „Polityka” próbował jakoś powstrzymywać komunistyczne samowładztwo, publikując cykl krytycznych reportaży pod dosyć ironicznym tytułem: „Dobry fachowiec, ale bezpartyjny”. W niewielkim stopniu ukróciło to zresztą dominację partyjnej nomenklatury, której przedstawiciele byli często nieprawdopodobnymi wprost nieukami. Wspomnę taki tego przykład.

Potrzeba międzynarodowej współpracy TV sprawiła, że na Starym Kontynencie stacje zachodniej Europy zaczęły funkcjonować wspólnie pod szyldem Eurowizji, socjalistyczne zaś utworzyły Interwizję. W roku 1970 obie sieci musiały pouzgadniać w Zurychu koszty transmitowania piłkarskich mistrzostw świata z Meksyku. Polska posłała na zuryską naradę delegata, który nie za bardzo był oblatany w językach obcych i on właśnie wrócił do kraju z informacją, że TVP będzie musiała zapłacić za owe relacje ciężkie miliony dolarów. Będący skrajnie oszczędnym decydentem pierwszy sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka osobiście zadecydował: koszt jest jak na nasze państwo za wysoki, więc transmisji z mistrzostw nie bierzemy. No i krajowi kibice mogli tylko podglądać przekaz z sąsiedniej Czechosłowacji, jeśli mieszkali blisko granicy z tym państwem. Dopiero z końcem roku okazało się, że Polska i tak musi zapłacić wystawiony przez Interwizję rachunek za transmisje, choć ich nie brała. Pocieszająca było jedynie wysokość rachunku: wypadało uiścić o wiele mniej od tego, co zapowiedział tamten niegramotny wysłannik do Zurychu, bo w praktyce kwota, jaką podał, oznaczała całość zapłaty przez wszystkie europejskie demoludy. Gdyby nasi kibice wtedy o tym się dowiedzieli, Gomułka zostałby zapewne wysadzony z siodła jeszcze długo przed nieszczęsnymi wydarzeniami na Wybrzeżu, gdzie kazał strzelać do strajkujących robotników.

Premier Donald Tusk akurat, dawny opozycjonista z czasów NSZZ Solidarność, z godnym podziwu patriotycznym życiorysem, na pewno nie każe strzelać do strajkowiczów – jak to np. w roku 1923 czyniły policja i wojsko w Krakowie, gdzie nawet doszło do zaatakowania tłumu przez szarżujących ułanów. Dziś przynajmniej mamy do czynienia tylko z szarżami politruków na państwowe posady.

Tymczasem nowa władza usiłuje – jak najsłuszniej zresztą – rozliczyć decydentów spod skrzydeł Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry, którzy potrafili przetracić nie tylko miliony, ale nawet miliardy publicznego grosza, pozostając całkowicie bezkarni. Swoją drogą, można się dziwić, że obydwu tym populistom, siejącym w społeczeństwie nienawiść i szerzącym nieprawdę, nikt jeszcze oficjalnie nie zarzucił na drodze prawnej przestępstw nazywanych podżeganiem lub pomocnictwem w czynie zabronionym, a przede wszystkim – sprawstwa kierowniczego. Mówiąc najprościej: obecny wymiar sprawiedliwości próbuje łowić polityczne płotki, podczas gdy rekiny pozostają bezkarne. Można więc szarpać na przykład jakichś oficerów policji za to, że szalonym wprost kosztem realizowali zachcianki Jareczka, lecz on sam wciąż pozostaje bezkarny. Nawet po tym, jak uderzył w twarz człowieka, który ma akurat inne zdanie na temat osób winnych katastrofy rządowego tupolewa pd Smoleńskiem. Wychodzi na to, że jak się ma poselski immunitet, to można bliźnich śmiało lać po mordzie. Tak samo pewien gagatek z Krakowskiego Przedmieścia, którego wyrzekł się jego własny promotor z Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie boi się ukrywać w swoim pałacu skazanych prawomocnym wyrokiem przestępców, których tuli do piersi jak własną córkę.

Społeczeństwo polskie musi być dziś kompletnie zdezorientowane, skoro nie tylko przedstawiciele różnych opcji politycznych, lecz również renomowani specjaliści prezentują skrajnie różne opinie w kwestiach prawnych. Bodaj największy zamęt powstał wokół tak ważnych organów jak Sąd Najwyższy i Prokuratura Generalna. Jedni eksperci tłumaczą bowiem, że i tu, i tam zasiadają nieuprawnieni funkcjonariusze, inni zaś są wręcz przeciwnego zdania. A co za tym idzie, podważa się ważność prokuratorskich decyzji albo sądowych wyroków. I bądź tu mądry, obywatelu RP! Tym bardziej, że przeciwstawne opcje polityczne mają na usługach sprzyjające im telewizje i platformy medialne. Co ciekawe zaś, jeden z kombinatorów, odpowiedzialnych za nadużycia, wybrał bardzo łatwą drogę umknięcia organom ścigania. Wyjechał po prostu na Węgry, gdzie zapewne pod skrzydłami premiera Viktora Orbana może czuć się bezpieczny...

Wróć