Ekipa rządząca przez ostatnie lata skutecznie wykorzystywała tzw. autorytety do prowadzonej przez siebie gry politycznej. Mając do dyspozycji większość mediów, włącznie z telewizją publiczną, mogła „autorytet” wykreować, a następnie użyć go, kiedy zachodziła taka potrzeba. nasilało się to m. in. przed wyborami parlamentarnymi, prezydenckimi. Po „autorytety” sięgano, aby nie dopuścić do jakiejkolwiek debaty publicznej. Zamiast niej „autorytet”. wygłaszał ex cathedra oczekiwane przez rządzących kwestie. Zapewne licząc na nagrodę, np. przywilej pojawiania się w podporządkowanych władzy mediach. Do pewnego stopnia była to sytuacja – niczym w filmie, czy w teatrze – kiedy to strzelba pojawiająca się na scenie w jednym akcie zostaje użyta, czyli wypala w następnym. W odpowiednim czasie autorytet pojawiał się, by z ekranu telewizyjnego, czy na łamach gazet „wypalić”. By np. pogrążyć „w odmętach szaleństwa” albo nazwać oszołomem każdego, kto ma inne zdanie niż narzucone przez władzę.
Oczywiście na dłuższą metę Polacy nie dali się ogłupić i mimo wielkiego zaangażowania środków, zarówno głos „autorytetów”, jak i koalicji sprawującej władzę trafiał jedynie do wyznawców postkomunistycznej opcji politycznej. Większość społeczeństwa (jak pokazały ostatnie wybory) odrzuciła narzucaną retorykę. Znajdowała prawdę w mediach niezależnych i Internecie, w których obowiązywały zgoła inne standardy i wartości, a także inne autorytety.
Jak widać są „autorytety”, które działają na rzecz jednej opcji politycznej, dla własnych korzyści. To jednak stoi w sprzeczności z samą definicją autorytetu. Ktoś taki staje się fałszywym autorytetem. W odniesieniu do polityki prowadzonej przez poprzednią władzę działanie takich fałszywych autorytetów miało dodatkowy wymiar. Służyło bowiem obcym interesom, realizowanym przy pomocy polskojęzycznych polityków.
Autorytety można wykorzystać w reklamie produktów czy usług. Robią to nagminnie banki, zachęcając do korzystania ze swoich ofert, producenci środków czystości, leków, suplementów diety itd. Naturalnie, użycie autorytetu, czy pojawienie się znanej postaci w reklamie nie jest niczym złym, chociaż bywa to zabawne. Zabawny bywa też język wymyślony na potrzeby reklam, który ma na celu przytępienie inteligencji potencjalnego klienta, aby skłonić go do kupna czegoś, co niekoniecznie jest mu do życia potrzebne. Zamiast powiedzieć klientowi po prostu – „Kup zeszyt do kolorowania z dołączonymi do niego flamastrami”, mówi mu się – „Odkryj relaksującą moc kolorowania”. Moc kolorowania… Ho, ho... Już widzę te tłumy zmierzające po zeszycik.
Świat reklam rządzi się własnymi prawami. Wytworzyły się już określone relacje pomiędzy reklamodawcą a klientem. I mimo że reklamy, ich język i przekaz, który z nich płynie, są coraz bardziej natarczywe, do pewnego stopnia godzimy się na nie. Nie możemy jednak się zgadzać, gdy autorytet, czy reklama mówią nieprawdę, czyli mówiąc wprost – kłamią. A kłamstwo? Wiadomo… Poza jedynym dniem w roku – prima aprilisem, kiedy to niewinne kłamstewka są akceptowane, wprowadzanie kogoś w błąd wyrządza mu niemal zawsze szkodę. Niezależnie od tego, czy dotyczy to środka na kaszel, zapalenie zatok albo leku przeciwbólowego, rekomendowanego przez osoby podające się za lekarzy, czy też pasty do zębów polecanej przez osoby podszywające się za dentystów.
Oczywiście wielu czytelników zarzuci mi (poniekąd słusznie), że przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie traktuje reklam poważnie. Zapewne, ale gdyby tak było, nie posuwano by się do takich socjotechnik. Widocznie ludzi, którzy są na nie podatni, jest dostatecznie wielu. Inaczej przeznaczanie, zwykle niemałych środków na reklamę byłoby to po prostu nieopłacalne dla firmy. Żeby było jasne – reklamy są potrzebne. Są ważną częścią naszego życia. Powinny być jednak rzetelne. Oburzające jest, kiedy używane w nich autorytety próbują nam narzucić nieprawdziwy przekaz.
Wpływ autorytetów na innych ludzi jest przedmiotem badań psychologów i socjologów. Okazuje się, że jesteśmy podatni na ich wpływ nie tylko ze względu na ich wiedzę, zasługi czy wartości, jakie sobą reprezentują. Wystarczy, że dysponują odpowiednimi atrybutami np.: mundur, garnitur i krawat, kolor skóry, tytuł naukowy, czy zajmowane stanowisko. Przeprowadzono doświadczenia, które dowiodły, że wielu ludzi było gotowych wejść na skrzyżowanie w czasie, gdy sygnalizator pokazywał czerwone światło, jeśli wcześniej zrobił to człowiek odziany w porządny garnitur, mundur, fartuch lekarski, sutannę. Jeśli „prowokator” ubrany był zwyczajnie, chętnych do przejścia skrzyżowania na czerwonym świetle było mniej.
Poprzednia władza przez cały okres rządów posługiwała się „własnymi autorytetami”. Po utracie dominującej pozycji nadal to robi, mimo że fałszywy przekaz stał się widoczny dla coraz większej części społeczeństwa. Autorytety wypowiadają się w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, który był dobry, kiedy reprezentował interesy poprzedniej władzy, a stał się zły, kiedy nie spełnia już jej oczekiwań. Doszło do paradoksalnych sytuacji, w których prawda historyczna była zakłamywana w imię poprawności politycznej, czego przykładem jest sławetny film pseudobiograficzny, poświęcony znanemu przywódcy Solidarności – o pseudonimie TW (tajny współpracownik) „Bolek”. Reżyser zignorował prawdę, a niewygodne fakty przemilczał. Nic dziwnego, że film ten nie odniósł oczekiwanego przez producentów skutku. Za to spotkał się z ostrą reakcją niezależnych historyków, oraz świadków przytaczanych w nim wydarzeń.
Miałem nadzieję, że po licznych blamażach, nadszarpnięte „autorytety” dadzą już Polakom spokój. Że nie będziemy musieli wysłuchiwać, jak to cały świat „puka się w czoło”, kiedy jest mowa o Polsce. Niestety… Ludzie szkodzący naszemu krajowi sięgnęli po cięższy arsenał niż przysłowiowa już strzelba w teatrze. Poprosili o pomoc autorytety zagraniczne. Ooo… To ci dopiero „autorytety”. Nie trzeba było długo czekać. Z odsieczą pospieszył Martin Schulz – niemiecki polityk, eurodeputowany z ramienia SPD. Zagroził, że jeśli państwa Europy (w tym Polska) nie będą chętnie przyjmować uchodźców, to zostanie im to narzucone siłą! Ciekawe, czy sam na to wpadł? Czy może podpowiedział mu to jakiś nasz „autorytet” związany z dawną władzą, a dzisiejszą opozycją? Reakcja na tę wypowiedź w naszym kraju i poza nim była jednak daleka od oczekiwań jej autora. Efekt był niewielki, choć było wielu oburzonych tymi słowami. Wytoczono więc cięższe armaty i to aż za oceanu – senatorów Johna McCaina, Bena Cardina oraz Richarda Durbina. Senatorowie zatroskani sytuacją w Polsce napisali list do premier Beaty Szydło. Chociaż był dramatyczny, nie wiadomo właściwie czego (poza ogólnikami) dotyczył. Autorytety senatorów rzucone na szalę niczego bowiem nie wyjaśniły. Nie wiadomo też dlaczego akurat tych trzech spośród setki innych amerykańskich senatorów wyraziło swoje zaniepokojenie. Może czerpali swoją wiedzę o Polsce z „życzliwych” nam artykułów, albo z podszeptów jakichś doradców. A może skorzystaliby z okazji by odwiedzić nasz kraj. Mogliby na miejscu zweryfikować swój list z rzeczywistością.
Na szczęście w Polsce nie brak prawdziwych autorytetów. Mamy piękną i bogatą historię obfitującą w tryumfy, czasy wielkich wyzwań i ciężkich prób. Zawsze jednak w okresach dla nas najtrudniejszych znajdowali się ludzie, z których możemy być dumni i na których możemy się wzorować. Czas na prawdziwe autorytety.