Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Ćwicząc kiwanie palcem w bucie

03-02-2021 21:29 | Autor: Maciej Petruczenko
Ogiery poszły w las – mogłem stwierdzić niedawno, obserwując, jak w moim sąsiedztwie urocze amazonki dosiadają idących stępa lub kłusujących pięknych koni wyścigowych. Jazda konna jest bowiem w okresie pandemicznych zakazów jednym z niewielu dozwolonych sportów, podobnie jak leśne chodzenie i bieganie. Narzekać mogą natomiast właściciele takich obiektów jak siłownie lub hale sportowe, do których w zasadzie – wstęp wzbroniony. I dlatego – na przykład – kompleks Warszawianki głównie świeci pustkami, bo pęta się po nim tylko garstka wyczynowych tenisistów.

Na boiskach pod balonami nie grają zaś gromady piłkarzy-amatorów, niemający licencji PZPN. W przeciwieństwie do nich tenisiści-amatorzy stworzyli swoją ligę i mogą sobie pykać codziennie ile chcą. To trochę wzór wzięty z niedawnej wicepremier Jadwigi Emilewicz, która usiłowała wprowadzić na stok narciarski swoich synów, wykombinowawszy im niby licencje PZN. No cóż, potrzeba matką wynalazku.

Sam cierpię, nie mogąc pograć w piłkę na Warszawiance, bo – niezależnie od formalnych zakazów – niebezpieczeństwo zarażenia się koronawirusem byłoby tam rzeczywiście niemałe. Zresztą, jak świat długi i szeroki, nawet trenujący w sterylnych warunkach najwięksi sportowcy wyczynowi łapią „koronę” i niektórzy chorują z tego powodu całkiem poważnie. Tyle że – gdy się spojrzy na to, co się ostatnio dzieje w Polsce – można dojść do wniosku, iż o wiele gorszą rzeczą od COVID-19 jest choroba nienawiści. Objawia się ona w najróżniejszych środowiskach i jej tło również bywa różne. W tym roku, podobnie jak w latach poprzednich, nienawistnikami okazali się akurat niektórzy księża Koscioła Rzymskokatolickiego. Mojego Kościoła, więc tym bardziej za nich mi wstyd.

Co najmniej dwaj duchowni, jeden z Krakowa, drugi spod Wadowic – zdecydowali się przepędzić brutalnymi słowy wolontariuszy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, zbierających datki na nadzwyczaj czlachetne cele medyczne. Od kiedy istnieje WOŚP, przyzwoici ludzie przyklaskują temu przedsięwzięciu jak Polska długa i szeroka. Dzięki hojnym ofiarodawcom Orkiestra zebrała od początku lat 90-tych już grubo ponad miliard złotych, przeznaczając te pieniądze na wsparcie służby zdrowia – zwłaszcza w odniesieniu do dzieci. Jeśli więc ktoś mieniący się duszpasterzem krzyczy do udzielającej się w słusznej sprawie wolontariuszki: won stąd! – to nie wiadomo już śmiać się, czy płakać. A co powiedzieć o tym świętym mężu spod Wadowic, który nawoływał przez okno plebanii, żeby ludzie nie wrzucali pieniędzy do puszek, bo to wszystko idzie na aborcję i zabijanie dzieci? Być może ktoś przeprowadził u tego księdza aborcję mózgu. Bo tylko coś takiego byłoby racjonalnym wyjaśnieniem nikczemnego zachowania owego człeka, który w tym wypadku całkowicie zasługuje na miano „klechy”.

Zdaję sobie sprawę, że WOŚP była od początku dla wielu księży solą w oku. W końcu duchowni sami żyją z datków i niektórzy radzi by mieć pod tym względem monopol. Na szczęście są też i tacy, którzy coroczną akcję Orkiestry popierają całym sercem, a w tym roku jeden z duszpasterzy przekazał na konto WOŚP wszystkie pieniądze zebrane na tacę. Jak na złość jednak jego piękny gest nie jest w stanie przysłonić podłości tamtych dwu drani, za których nie ich proboszcz powinien był potem przepraszać, lecz najwyższe czynniki kościelne. Sam Jezus, gdyby żył, zaaplikowałby jednemu z drugim solidny paternoster.

Zdaję sobie wprawdzie sprawę, że i dla księży czas pandemii jest bardzo trudny. Ciężko zebrać poważniejszy grosz na tacę, a środki na utrzymanie, jak również na rozliczenie się z biskupem są przecież potrzebne. Ale pieniędzy brakuje nie tylko księżom. Iluż to przedsiębiorców, mających liczne rodziny na utrzymaniu, jest bliskich samobójstwa, skoro nie wolno im prowadzić normalnej działalności? Kościół takich problemów nie ma i głodne dzieci nie wołają mu: jeść! Lepiej więc byłoby, gdyby jego przedstawiciele zachowywali się godniej. Pomni chociażby tego, że ich dzisiejsze zwalczanie aborcji nawet w skrajnie dramatycznych przypadkach każe przypomnieć sobie, jak lekceważyło się życie ludzkie, „nawracając” kiedyś miliony ludzi ogniem i mieczem i jak palono albo topiono „czarownice”. Nieludzka bezduszność, a jednocześnie późniejszy brak troski o nowo narodzone kaleki, przede wszystkim zaś – próba podporządkowania kobiet swojej władzy to nie jest dobra postawa na dzisiejsze czasy. Co starsi parafianie pamiętają zapewne, że Kościół potrafił przedstawiać kobietę jako „narzędzie szatana”. Na dodatek przywrócił właśnie godne afrykańskich szamanów egzorcyzmy, których niedawny mistrz skompromitował się już w pierwszym numerze miesięcznika „Egzorcysta”, publikując wulgarny tekst o wypędzaniu złego ducha bodajże z jakiejś Włoszki.

A wracając do akcji WOŚP, ośmielę się zauważyć, że chyba nie włączył się do niej w tym roku pan prezydent RP Andrzej Duda, deklarujący zawsze swoje otwarcie na wszystkie sprawy Polaków. Jakoś nie słyszałem, by zaofiarował coś godnego na licytację. Choćby swoje narty, na których potrafi przecież tak pięknie jeździć. Czyżby chodziło w tym wypadku o sojusz tronu z ołtarzem i wynikające stąd preferencje? Wprost nie chce mi się wierzyć, że ktoś może nie okazać serca dziecięcemu serduszku, gdy już zachodzi taka potrzeba. Za to – gdy bez potrzeby skazuje się małą istotę i jej matkę na straszliwe cierpienia, tłumaczy się to troską o życie ludzkie od poczęcia. Myślę, że młode pokoleie Polaków – takiej postawy dzisiejszym rządcom kraju na pewno nie wybaczy.

Wróć