Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co za paka pilnuje blaszaka?

14-06-2022 21:45 | Autor: Tadeusz Porębski
Z publikacjami dotyczącymi funkcjonowania spółdzielni mieszkaniowych rozstałem się ponad 10 lat temu. Przedtem jako dziennikarz byłem na bieżąco w spółdzielczym życiu Ursynowa i Mokotowa. W końcówce lat dziewięćdziesiątych i na początku nowego stulecia w wielu ursynowskich spółdzielniach wrzało. Prawie w każdej funkcjonowały wzajemnie zwalczające się tzw. grupy interesu. Zmiany zarządów były na porządku dziennym, ale prezesi i wpływowi członkowie rad nadzorczych łatwo się nie poddawali. Nader często zebrania walne (naonczas zebrania przedstawicieli) były starannie wyreżyserowane. Trzymający w spółdzielni władzę stosowali taktykę „na zmęczenie”. Polegała ona na maksymalnym przedłużaniu obrad – najróżniejszymi metodami. Była to taktyka niezawodna, ponieważ delegaci na zebranie, nie mogąc znieść wielogodzinnego bicia piany tracili cierpliwość i wychodzili z sali. Często zebrania kończyły się bladym świtem. Głosowanie nad najważniejszymi punktami obrad zarządzano wtedy, kiedy na sali pozostało tylko kilkadziesiąt zaufanych osób. Perfidnie i notorycznie wykorzystywano tzw. II termin zebrania, bo wówczas można było podejmować uchwały zwykłą większością głosów, bez względu na liczbę delegatów obecnych na sali.

Zazwyczaj było tak, że delegaci, którzy wcześniej opuścili obrady, dowiadywali się poniewczasie o ważnych głosowaniach nad ranem bez ich udziału i przychodzili do redakcji biadolić i prosić o wsparcie. Pieniła mnie perfidia spółdzielczych cwaniaczków, więc podejmowałem na łamach interwencje, choć jednocześnie nierozwaga i niekonsekwencja delegatów mocno irytowały. Początkowo prezesi spółdzielń bądź przewodniczący rad nadzorczych usiłowali straszyć mnie sądem za rzekome naruszenie dóbr lub zniesławienie. Szybko przekonali się, że jest to robota bez przyszłości. Nawiasem mówiąc, pozwami o naruszenie dóbr mógłbym sobie podbić jesionkę niczym znany zagończyk imć Samuel Łaszcz swoją kirejkę. Różnica między nami jest taka, że imć Łasz miał na koncie 270 sądowych wyroków, a ja tylko 13 sądowych pozwów i żadnej rozprawy nie przegrałem. Jako ostatnia zaciągnęła mnie przed sąd pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, której niedawno – ni z gruszki, ni z pietruszki – stołeczni radni nadali tytuł Honorowej Obywatelki Warszawy (śmiech niezmierny się rozlega). Jeśli chodzi o moje prawowanie się z HGW, pani sędzia na szczęście nie podzieliła argumentów prezydentki Warszawy i zasugerowała zawarcie ugody, na co przystałem, by nie tracić czasu bez potrzeby.

A wracając do tematu pierwszego przypomnę, iż z upływem lat sytuacja w ursynowskich spółdzielniach mieszkaniowych normalizowała się i stawała stabilna. To może tylko cieszyć, gdyż Ursynów na spółdzielniach stoi. Błogi spokój trwał wszakże do maja tego roku, kiedy zarząd SM Przy Metrze usiłował bez konsultacji z członkami spółdzielni sprzedać cztery atrakcyjne działki, w tym piękny zielony skwer i parking społeczny. Na razie mieszkańcy zdołali zablokować realizację tego mocno kontrowersyjnego pomysłu. Na walne zebranie przybyło kilkaset osób i nie wszyscy mogli pomieścić się na niewielkiej sali obrad przygotowanej przez zarząd. Zebranie przełożono więc na wrzesień, a ja osobiście mam nadzieję, że za taką psotę członkowie zarządu zaczną rychło opróżniać swoje biurka. Ta spółdzielnia nie miała i nadal nie ma dobrej prasy. W 2010 r. zarząd SM Przy Metrze zamiast ogłosić przetarg na sprzedaż kilku atrakcyjnych działek, usiłował po cichu dogadać się z wybraną firmą i sprzedać jej te nieruchomości. Ponad 700 członków zablokowało planowany przekręt, będąc w przekonaniu, że transakcja wygląda na przygotowaną pod konkretną, dawno wybraną firmę, a dla zachowania pozorów zostanie przeprowadzone postępowanie w trybie zapytań ofertowych. Ówczesny prezes musiał pożegnać się z posadą.

Na miniony piątek zaplanowano walne zebranie w SBM Stokłosy. Tak się składa, że siedziba redakcji „Passy” mieści się w zasobach tej spółdzielni, więc nic dziwnego, że jesteśmy zainteresowani jej funkcjonowaniem. Przed zebraniem zaczęły krążyć materiały, w których zapowiadano zburzenie architektonicznego straszydła, czyli obskurnego blaszaka przy ul. Jastrzębowskiego 22 i postawienie na jego miejscu 11-piętrowego (ewentualnie niższego – według życzenia spółdzielców) budynku mieszkalnego. Ten pomysł spodobał się nam z kilku powodów i na tyle zainteresował, że poświęciłem planowanej inwestycji obszerną publikację w ostatnim wydaniu „Passy”. Czemu przypadła nam do gustu inwestycja w spółdzielni, która jako jedna z nielicznych nie ma w pełni uregulowanego stanu prawnego gruntów? Po pierwsze, z naszej wiedzy, ale także z faktów, wynika, że spółdzielnia, która nie realizuje dzisiaj nowych inwestycji, jest i będzie biedna. Spółdzielcza inwestycja na własnej działce zawsze się opłaca i zawsze przynosi kilkadziesiąt milionów zysku. W przypadku SBM Stokłosy wyliczono na papierze korzyść dla spółdzielni w wysokości ponad 33 milionów złotych. Po drugie, utrzymywanie status quo przy Bramie do Ursynowa, czyli obskurnego blaszaka, zlokalizowanego na drogocennej działce, to jednocześnie marnotrawstwo i szkoda dla wizerunku dzielnicy. Po trzecie, w informacji widniał zapis, że jakimś cudem jedna z członkiń zarządu spółdzielni zdołała „wychodzić” w urzędzie pozwolenie na budowę nowego obiektu, które na dzień dzisiejszy jest prawomocne i ostateczne. W tym momencie wartość działki skoczyła z 8 do 28 mln zł.

Kto głosi, że inwestycje się nie opłacają, niechaj wybierze się do sąsiedniej SM Służew nad Dolinką. W okresie kilku lat zrealizowano tam siedem nowych inwestycji, które przyniosły milionowe zyski. Dzięki temu zasoby SM Służew nad Dolinką wyglądają jak z pudełeczka. W ubiegłym roku oddano do użytkowania budynek „Sonata nad Dolinką”, w którym powstało 141 mieszkań i lokale użytkowe w parterze. W jednym z lokali o powierzchni prawie 1100 mkw. już działa w ramach NFZ ogólnodostępna przychodnia POZ. Z wynajmu tak dużego lokalu spółdzielnia będzie czerpać stały zysk w wysokości około miliona złotych rocznie. Natomiast cała inwestycja przyniosła mokotowskim spółdzielcom zysk rzędu 35 mln złotych. Pozyskane pieniądze zostaną spożytkowane m. in. na unowocześnienie i remonty starych zasobów oraz wzbogacenie spółdzielczej infrastruktury. W tym miejscu glosa do mieszkańców SBM Stokłosy: jeśli ktokolwiek usiłuje wmówić państwu, że nowa inwestycja na własnej działce jest dzisiaj ryzykowna lub nieopłacalna, nie wierzcie w ani jedno słowo. To kłamstwo zaprzeczające podstawowym regułom biznesu. Dlatego kiedy z wypowiedzi członków spółdzielni, którzy w miniony poniedziałek odwiedzili naszą redakcję, informując, iż walne zebranie zostało „ustawione”, realizację nowej inwestycji zablokowano, a wiceprezesce zarządu optującej za tym przedsięwzięciem odebrano kompetencje, wcisnęło nas w fotele. Natomiast szczęki nam opadły, kiedy udało nam się ustalić, że zastosowano stary wypróbowany na walnych zebraniach numer – wiceprezeskę odwołano około czwartej nad ranem, kiedy na sali pozostało kilkadziesiąt osób.

Nasi informatorzy, a było ich kilkoro, zarzucili firmie odpowiedzialnej za rzetelny przebieg głosowań, że w drastyczny sposób uchybiła temu obowiązkowi. Ponoć delegaci systematycznie opuszczający obrady pozostawiali piloty do głosowań na swoich miejscach. Niestety, pracownicy firmy (ustalimy wkrótce jej nazwę) powinni zabezpieczać pozostawione piloty pod zamknięciem, by inne osoby nie mogły z nich bezprawnie korzystać. Nie dopilnowano tego i ponoć pod koniec zebrania wiele osób mogło głosować za pomocą kilku pilotów. Jeśli to prawda, mamy do czynienia z kryminałem. Wydaje się, że sprawą powinna zainteresować się prokuratura, która posiada narzędzia, by ustalić, czy opowiadania naszych informatorów są zgodne z prawdą.

Co jeszcze? Kilka osób publicznie stawiało zarzut, iż wspomniana wyżej moja publikacja z minionego tygodnia jest artykułem sponsorowanym. Publicznie oświadczam, że ani ja, ani redakcja nie powąchaliśmy z tego tytułu złamanego grosza. Pojawiają się pogłoski, że trzymający władzę w SBM Stokłosy zamiast budować, planują po prostu sprzedać działkę przy ul. Jastrzębowskiego 22. Mieszkańcy pod żadnym pozorem nie powinni wyrazić na to zgody. Milionowe zyski z inwestycji powinny trafić do spółdzielczej kasy, a nie do kieszeni dewelopera, być może już wybranego (patrz wyżej: SM Przy Metrze rok 2010). Poza tym, w naszym kraju milionowe transakcje zwyczajowo wiążą się z 10- bądź 20-procentową prowizją, więc należy zawczasu mocno dmuchać na zimne.

Wróć