Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co się zmienia w sprawie roszczenia

31-08-2022 21:08 | Autor: Tadeusz Porębski
Naczelny Sąd Administracyjny wydał w miniony poniedziałek wyroki, które de facto kwestionują wszystkie decyzje zwrotowe i odszkodowawcze wydane na rzecz nabywców roszczeń do stołecznych nieruchomości. Od orzeczenia NSA nie przysługuje odwołanie. W sprawie zakończonej prawomocnym orzeczeniem NSA może zostać wniesiona rewizja nadzwyczajna do Sądu Najwyższego, jednak mogą ją wnieść jedynie minister sprawiedliwości, prokurator generalny, pierwszy prezes SN, prezes NSA, Rzecznik Praw Obywatelskich, a w sprawach z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecznych także minister pracy i polityki socjalnej. Decyzja NSA oznacza, że setki stołecznych budynków, zwróconych w ramach złodziejskiej reprywatyzacji kupcom roszczeń, muszą natychmiast wrócić do miasta, a nielegalnie zarobione pieniądze muszą wrócić do skarbu państwa.

Na tę chwilę czekałem od 2014 r., kiedy na łamach „Passy” podjąłem trwający ponad dwa lata bój medialny o uratowanie przed reprywatyzacją kamienicy przy ul. Narbutta 60 na Starym Mokotowie. W maju 2014 r. wicedyrektor Biura Gospodarki Nieruchomościami Jerzy M. wydał decyzję o zwrocie gruntu pod wybudowaną w 1955 r. kamienicą przy ul. Narbutta 60. Decyzję wydano na podstawie aktu notarialnego, sporządzonego w 1947 r. w nader podejrzanych okolicznościach (poza kancelarią przez osobę nieuprawnioną, w suterenie zrujnowanego budynku). Jerzy M. oddał majątek komunalny milionowej wartości, nie mając w aktach sprawy nawet kserokopii oryginału aktu notarialnego, wydał decyzję na podstawie jedynie kserokopii WYPISU. Wcześniej budynek został wyremontowany za pieniądze z budżetu dzielnicy Mokotów, a 1 mkw. mieszkania w tak atrakcyjnej lokalizacji wyceniono na… 4 tys. złotych (!).

W sprawie Narbutta 60 często miałem do czynienia z nową formułą działania prokuratury. Na doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędników nie odpowiadała mi sama prokurator, lecz szeregowy referent. Ustami referenta prokurator informowała mnie, że urzędnik wydający decyzję nie musi dokonywać weryfikacji dokumentów, na podstawie których decyzję podpisuje i wydaje. Tak podeszła do sprawy Prokuratura Rejonowa Warszawa – Śródmieście w osobie prokurator Iwony Lewczyk. W dochodzeniu do prawdy przy reprywatyzacji budynku Narbutta 60 odbijałem się od ścian prokuratur i komend policji niczym piłka. Przez długie dwa lata. W marcu 2015 r. odmówiono wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników miasta stołecznego Warszawy przy prywatyzacji nieruchomości Narbutta 60, "nie dopatrując się znamion czynu zabronionego". W lipcu prokurator Katarzyna Kalinowska – Rinas, naonczas żona wiceburmistrza Mokotowa(!) Krzysztofa Rinasa, zatwierdziła postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników miasta stołecznego Warszawy. Sędzia Marta Bujko z XIV Wydziału Karnego Sądu Rejonowego uchyliła postanowienie zatwierdzone przez Rinas, nakazując mokotowskiej prokuraturze kontynuowanie umorzonego postępowania. W marcu 2016 r. mokotowska prokurator Agnieszka Surmaczyńska – Kalinowska odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez wicedyrektora Jerzego M. – BEZ PRZEPROWADZENIA JAKIEJKOLWIEK CZYNNOŚCI W SPRAWIE! Ewidentne wątpliwości związane z reprywatyzacją Narbutta 60, których nie dostrzegła Surmaczyńska – Kalinowska, zostały dostrzeżone przez wspomnianą wyżej sędzię Martę Bujko, która uznała postanowienie za przedwczesne, wytknęła prokuraturze błąd polegający na nieprzesłuchaniu (sic!) Jerzego M. na tzw. okoliczność i nakazała kontynuowanie postępowania.

"Mokotowscy i śródmiejscy stróże prawa usiłowali rozwodnić sprawę Narbutta 60" – powiedziała do mnie w sierpniu 2016 r., a więc już po zmianie władzy w państwie, prokurator Krystyna Perkowska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która otrzymała od przełożonych polecenie dokonania analizy wszystkich akt spraw dotyczących reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60 i prowadzonych przez mokotowską prokuraturę. Analiza jest dla mokotowskich i śródmiejskich prokuratorów miażdżąca. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wytknęła mokotowskim kolegom wiele nieprawidłowości i w sierpniu 2016 r. zdecydowała o połączeniu pięciu umorzonych postępowań w jedno śledztwo i przekazaniu go do prowadzenia Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu Wydział I ds. Przestępczości Gospodarczej. Choć w końcu doprowadziłem w 2017 r. do wstrzymania wykonania decyzji reprywatyzacyjnej, dotyczącej budynku przy ul. Narbutta 60, to nadal znajduje się ona w obrocie prawnym i dopóki nie zostanie unieważniona, mieszkańcy nieruchomości nie mogą spać spokojnie.

I oni właśnie wystąpili do Prokuratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego o rozważenie możliwości wszczęcia przez prokuraturę procedury, mającej na celu stwierdzenie nieważności decyzji reprywatyzacyjnej z 2014 r. Podnieśli w piśmie koronny argument, że przedmiotowa decyzja oparta jest na sfałszowanym akcie notarialnym, co powinno czynić ją nieważną z mocy prawa. Powołali się na art. 156 §1, pkt. 2 i 7 kpa. Do dzisiaj nie doczekali się jednak sprawiedliwości. Mieszkańcy znaleźli się w przedziwnej sytuacji. Znalezione zostały dowody na to, że decyzja reprywatyzacyjna, dotycząca ich nieruchomości, oparta jest na fałszerstwie, mimo to ten wadliwy dokument nadal obowiązuje. Do dzisiaj decyzji jednak nie unieważniono, ale mam nadzieję, że po wyroku NSA jest to tylko kwestia czasu.

Wydział Informacji Sądowej NSA przekazał PAP, że w poniedziałek rozpatrywano sprawę czterech skarg kasacyjnych na wyroki Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który uchylił decyzje Komisji Weryfikacyjnej ds. Reprywatyzacji. NSA uchylił cztery wyroki WSA, a to oznacza, że zakwestionowane zostały wszystkie decyzje zwrotowe i odszkodowawcze, wydane na rzecz nabywców roszczeń. Ujmując rzecz skrótowo, można powiedzieć, że sąd zakwestionował model reprywatyzacji, jaki obowiązywał przez kilkadziesiąt lat.

„To hańba dla PO, PSL i postkomunistów, że latami przymykali oczy na to bezprawie"– grzmiał w poniedziałek na Twitterze wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. Nie jestem fanem PiS, ale muszę przyznać mu sporo racji. To, co według poprzedniej władzy było niemożliwe, czyli zdławienie reprywatyzacyjnej „ośmiornicy”, okazało się po 2015 r. możliwe, ponieważ jak wywiódł NSA – kupcy roszczeń reprywatyzacyjnych nie byli stronami w postępowaniach. Przełomowy wyrok zapadł przynajmniej 20 lat za późno. Jednak lepiej późno niż wcale, więc prokuratura powinna teraz zgłosić roszczenia do wszystkich nieruchomości zreprywatyzowanych na rzecz bandy wydrwigroszów oraz osłaniających ją adwokatów, którzy skupowali roszczenia i za wdowi grosz stawali się właścicielami gigantycznych fortun. Wielokrotnie pisałem, że niedopuszczalne jest, by cwaniacy skupujący roszczenia mogli być beneficjentami reprywatyzacji. Nie może być tak, że podstępem kupuje się za 5 tys. zł roszczenia do kamienicy, a po jej odzyskaniu sprzedaje się pojedyncze mieszkania za miliony.

Roszczenia do kamienicy, w której mieszkała Jolanta Brzeska, zamordowana 1 marca 2011 r. liderka Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, ustosunkowany cwaniak kupił za 1600 zł, po czym zaczął terroryzować lokatorów, by zmusić ich do opuszczenia mieszkań. Brzeska stawiała opór, więc została podstępem uprowadzona przez nieznanych sprawców i zamordowana w Lesie Kabackim. Jej ciało zostało spalone. Badający sprawę mokotowski wymiar sprawiedliwości to pełna żenada. Uznano, że Brzeska popełniła samobójstwo. Miało to wyglądać następująco: kobieta tłukła kotlety na obiad (leżały w kuchni na desce) i nagle, nie wiedzieć czemu, wpadło jej do głowy, że powinna popełnić samobójstwo. Był chłodny wieczór, więc ubrała się ciepło, wzięła metalową bańkę, poszła na pobliską stację benzynową przy ul. Dolnej, napełniła naczynie benzyną, wsiadła do autobusu nr 519, dotarła do pętli przy Lesie Kabackim, po czym pieszo powędrowała w sam środek rezerwatu, oblała się benzyną i podpaliła. Tak karkołomną wersję przedstawili mokotowscy śledczy. Może ktoś w tę bajkę uwierzy, ale nie ja. Śledztwo w sprawie śmierci Brzeskiej prowadzi od 2015 r. Prokuratura Regionalna w Gdańsku, ale ślady zbrodni zostały zatarte w tak mistrzowski sposób, że nie ma szans na ustalenie nazwisk sprawców. Magdalena Brzeska, córka zamordowanej, komentując poniedziałkowy wyrok i jego spodziewane konsekwencje, powiedziała: "Moja mama byłaby zadowolona". Ja jeszcze bardziej.

Wróć