Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co pod choinkę?

21-12-2016 23:00 | Autor: Mirosław Miroński
Zbliżają się Święta. Boże Narodzenie, zwane przez niektórych „Gwiazdką”, to czas podarunków i prezentów pod choinkę. Jest to czas najbardziej wyczekiwany przez dzieci. Producenci i sprzedawcy zacierają ręce. Dzieci to bardzo wdzięczny target, czyli cel, do którego łatwiej dotrzeć. Dorośli także nie potrafią oprzeć się atmosferze przedświątecznych zakupów. One stają się na dodatek przedmiotem wzmożonego od marketingu. Pytanie – co pod choinkę? – jest zadawane zarówno przez oczekujących na prezent (może niespodziankę), jak i tych, którzy chcą obdarować innych.

Sama idea Świąt i towarzysząca im symbolika zostały zepchnięte na dalszy plan. Na pierwszym miejscu znalazły się wszechobecne reklamy zachęcające do zakupów. Symbole kojarzone ze Świętami Bożego Narodzenia są wykorzystywane niczym znaki towarowe, których głównym celem jest zwiększenie sprzedaży.

Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu, aby przekonać się, że aż roi się tam od różnego rodzaju: reniferów (z czerwonym nosem), gwiazdek, choinek, mikołajów i innych świątecznych gadżetów.

Któż dziś pamięta – kim rzeczywiście był święty Mikołaj – biskup Miry (obecnie Demre)?

Dla większości mieszkańców krajów anglosaskich to znany z reklamy Coca-Coli Santa Claus – ubrany w czerwony strój z białymi obszyciami, postawny mężczyzna. Jego jowialny wygląd ma wzbudzać zaufanie u wszystkich, a zwłaszcza u klientów wspomnianego koncermu. Stał się on rozpoznawalnym produktem kultury masowej. Jego wizerunek silnie upowszechnił się w świadomości ludzi niemal na całym świecie. Próżno byłoby przekonać kogokolwiek, że to tylko marketingowa wydmuszka. Przekaz jest bowiem niezwykle sugestywny. Nikogo nie powinno więc dziwić, że stał się jednym z najważniejszych akcentów świątecznych.

Mikołaj z pomocą swoich wytrwałych reniferów, (z których najbardziej znany jest czerwononosy Rudolph) od wielu lat wyrusza z Laponii aby dotrzeć z prezentami do wybranych adresatów. Z niespożytą energią obdarowuje najmłodszych. Nie zapomina też o dorosłych.

Trzeba przyznać, że Mikołaj to jeden z najprzyjemniejszych „produktów” kultury masowej. Chyba nie znajdzie się nikt, kto nie lubiłby Mikołaja, a tym bardziej nie chciałby otrzymywać prezentów. Dlatego niezależnie od wieku wszyscy go wypatrujemy. Zastanawiamy się, co tym razem przyniesie nam pod choinkę. Ulegamy magii świąt, która wyzwala w nas wspomnienia z dzieciństwa, refleksje i to miłe oczekiwanie na upominek. Równie ważna, (a może ważniejsza) jest dla nas przyjemność obdarowywania bliskich nam osób. Przecież to ich radość stanowi dla nas źródło niepowtarzalnej satysfakcji.

Niezależnie od proweniencji Mikołaja i genezy Świąt, z pewnością przetrwają one w naszej kulturze i tradycji. Niosący dobro Mikołaj, The Santa Claus (ang.), czy też Dziadek Mróz (jak zwą go na wschód od nas) pozostanie z nami jeszcze długo. Poczciwy starszy pan z Laponii zmienia się jednak razem z nami. Odpowiada na zapotrzebowanie neoliberalnych obyczajów, dlatego (od jakiegoś czasu) zrezygnował z nieco archaicznego „systemu motywacyjnego”, polegającego na obdarowywaniu jedynie „dobrych i grzecznych” adresatów prezentami, a innych rózgami. Być może, system kar cielesnych, którego symbolem były owe rózgi, nie sprawdził się. W dzisiejszym zunifikowanym świecie, wyrosłym z kultury europejskiej, trudno sobie wyobrazić ucznia idącego do szkoły(po Świętach, kiedy większość dzieci pokazuje z dumą swoje nowe smartfony, laptopy, czy gry kompuerowe) – prezentującego kolegom otrzymane pod choinkę rózgi. Zapewne powołano by tam zaraz jakiś komitet pomocy dla nieszczęśnika, a jego rodzice razem z Mikołajem stanęliby przed sądem za stosowanie niedozwolonych metod wychowawczych. A nawet za nakłanianie do przemocy. Odpowiedni paragraf szybko by się znalazł...

Lepiej więc położyć pod świątecznym iglakiem cokolwiek, byle nie rózgi, licząc na to, że odniesie lepszy to skutek wychowawczy.

Większość z nas w przedświątecznym ferworze zatraca konsumencki zdrowy rozsądek. Poddajemy się wszechobecnej atmosferze zakupów i przygotowań do Świąt. Łatwiej ulegamy kuszącym nas z każdej strony ofertom. Nie należy więc się dziwić, że okres ten chcą wykorzystać niemal wszyscy. Prześcigają się w próbach dotarcia do klienta. Za prawdziwe mistrzostwo świata w dziedzinie marketingu należy uznać sukces niedawnej akcji w sieci Biedronka, gdzie w rzekomo promocyjnej cenie (bagatela, 50 złotych) klienci mogli nabyć „świeżaka”, czyli pluszową zabawkę w formie stylizowanych warzyw lub owoców. Pomijając już fakt, że cena ta była wygórowana (dla porównania – tego typu zabawkę można kupić w innych sklepach w cenie około 19 zł) to, skandalem lub co najmniej niezręcznością było to, co stało się potem, co zaskoczyło wszystkich, a najbardziej dzieci. Nie kryły one rozczarowania, odchodząc z Biedronek z niczym, mimo że ich rodzice spełnili wszystkie warunki wymagane w promocji. Zdobyli określoną w regulaminie ilość naklejek oznaczających punkty (30 naklejek na zakup świeżaka w „promocyjnej” w cenie 19,99 zł lub 60 naklejek, co miało gwarantować otrzymanie wspomnianej zabawki za „darmo”). Warto wyjaśnić, że aby otrzymać 1 punkt należało dokonać zakupów w Biedronce za 41 zł. Jak łatwo policzyć, aby otrzymać świeżaka, trzeba było wydać aż 2460 zł. Przyznać trzeba, że to wcale niemało.

No cóż... Świetna promocja. Pytanie – dla kogo? Bo, ta akcja szybko przerodziła się w źródło frustracji dla wielu osób odchodzących z przysłowiowym kwitkiem.

Jak widać, zawsze warto przeprowadzić właściwą kalkulację. Dotyczy to zarówno właścicieli sklepu, jak i klientów. Prawdopodobnie gdzieś w chińskich zakładach produkcja świeżaków odbywa się w ekspresowym tempie. Nie wpływa to jednak na odczucia niezadowolonych klientów, czekających wciąż na wywiązanie się Biedronki z marketingowych obietnic. Dla klientów, którzy w wyniku „udanej” akcji zostali zrobieni „w świeżaka”, nie przekonują tłumaczenia sprzedawców, że marketingowy sukces przeszedł wszelkie oczekiwania. Można było przecież taką sytuację przewidzieć.

Święta to czas, kiedy pamiętamy o bliskich i o potrzebujących pomocy. Stąd udział wielu osób w akcjach charytatywnych podejmowanych przez instytucje, organizacje społeczne i osoby prywatne. Organizowane są zbiórki żywności, leków i niezbędnych środków oraz sprzętów dla ludzi starych, chorych, bezdomnych, a także w krajach objętych wojną. Dla nich taka pomoc nabiera szczególnego znaczenia.

Zima w naszej szerokości geograficznej to nie tylko okres świąteczny ale też czas czas lepienia bałwanów. Jak wiadomo, przybywa ich po opadach śniegu, choć czasem dzieje się to niezależnie od ilości spadającego z nieba białego puchu. Paradoksalnie, z takim zjawiskiem mamy do czynienia obecnie. Śniegu na ulicach brak, a bałwanów zdaje się przybywać. I to w niemałej liczbie. Miejmy nadzieję, że atmosfera Świąt odmieni tę sytuację. Wszystko wróci do normy. Bałwany znikną z ulic i placów, a pojawi się śnieg, sprawiając, że ten bliski sercu wszystkich czas, jakim są Święta Bożego Narodzenia, zyska należną mu oprawę. Czego sobie i wszystkim Czytelnikom serdecznie życzę.

Wróć