Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co jemy? Czym jesteśmy?

07-12-2016 21:04 | Autor: Mirosław Miroński
Podstawowa zasada żywienia mówi – jesteśmy tym, co jemy. Oznacza to, że nasze ciało – bo o nim tu głównie mowa – zbudowane jest z tego, co poprzez żołądek do niego trafia. Od pokarmu, czyli od tego, co zjadamy, zależy nasz przyszły skład chemiczny. Oczywiście, nie są to takie proste przełożenia, jak by się mogło wydawać laikowi i nie znaczy to, że ktoś, kto wypija codziennie pół litra alkoholu, po miesiącu będzie składał się głównie z tegoż płynu. A jego wzór chemiczny da się zapisać jako C2H5OH.

Choć kogoś takiego można uznać za notorycznego alkoholika, (jeśli uzupełnianie powyższej, jakże toksycznej substancji jest spowodowane potrzebą, której ów osobnik nie chce lub nie może się oprzeć) trzeba zauważyć, że przecież alkoholik czasem zakąsza. A to miewa znaczący wpływ na jego ostateczny skład. W istocie staje się innym człowiekiem, niż wynikałoby to jego z codziennego nawyku.

Wprawdzie jego narządy zostają w znacznym stopniu zmienione w kontakcie z zabójczą substancją, ale stwierdzenie, jakoby zostały przez nie zastąpione, jest daleko idącym uproszczeniem. Przecież w tej grupie występują osobnicy dożywający sędziwego wieku.

À propos – sędziwy. Słowo to przywodzi na myśl niektóre zawody prawnicze, a skojarzenie to bierze się zapewne stąd, że osiągnięcie sędziwego wieku, jak też bycie sędzią jest dla wielu osób równie pożądane, a nawet staje się nadrzędnym celem w życiu. Celem samym w sobie – co widać na przykładzie Trybunału Konstytucyjnego i zaciekłej walki o tamtejsze lukratywne posady. Zostawmy jednak tę dygresję i wróćmy do naszego „składu”, bynajmniej nie sędziowskiego.

Przyjrzyjmy się temu, co jemy i jakie to może mieć skutki dla nas samych.

Mądre przysłowie mówi, że człowiek nie samym chlebem żyje. Niestety, tak właśnie jest. Jest to smutna prawda, bo najbardziej szkodzi nam nie sam chleb, choć ten także zdrowy nie jest, szczególnie jeśli został ulepszony i zawiera konserwanty, ale to, co do niego dodajemy lub co zostało dodane już na etapie produkcji. Wprawdzie w większości substancje te są dopuszczone przez instytucje nadzorujące nasz przemysł spożywczy, ale ich wieloletnie działanie może być wciąż nieznane.

Każdego z nas cechuje pewna doza egoizmu. Nic więc dziwnego, że chcielibyśmy składać się z rzeczy jak najlepszych. Przeciętnemu Kowalskiemu może się wydawać, że jeśli już ma spożywać metale ciężkie, których jak wiadomo nie brak w produktach trafiających na stół, to lepiej wybierać te szlachetne. Przynajmniej nie zardzewieją, a Kowalski razem z nimi. To bowiem może grozić przedwczesnym trafieniem na przysłowiowy złom. W ogóle pojęcie metali ciężkich wprowadza pewien chaos pojęciowy.

Prawda o metalach ciężkich jest bardziej złożona. Logicznie rzecz biorąc, można sobie wyobrazić, że spożywając metale ciężkie, powinniśmy stawać się coraz ciężsi i już choćby z tego względu należy ich unikać. Szczególnie dotyczy to osób odchudzających się, które chcą zrzucić trochę zbędnych kilogramów. Warto nieco uporządkować podstawową wiedzę na temat metali ciężkich, bo występują one dość powszechnie w naszym jadłospisie, czy tego chcemy, czy nie.

Najbardziej niepożądanymi i najczęściej występującymi w produktach spożywczych metalami ciężkimi są toksyczne pierwiastki, których nawet niewielka ilość jest szkodliwa dla organizmu. Należą do nich m. in.: ołów (Pb), kadm (Cd), rtęć (Hg) i półmetal arsen (As).

Drugą grupę metali ciężkich stanowią pierwiastki, które w odpowiedniej ilości (najczęściej śladowej) i stężeniu można uznać za normalne, a nawet pożądane, takie jak: cynk (Zn), cyna (Sn), miedź (Cu), chrom (Cr), nikiel (Ni) i żelazo (Fe).

Wszystkie metale ciężkie w ilości małej i dużej mogą powodować rozmaite skutki np. reakcje alergiczne i wywierać szkodliwy wpływ na wiele procesów metabolicznych zachodzących w naszym organizmie. To jednak nie wyjaśnia, jak można unikać zagrożeń.

Najlepszym zabezpieczeniem wydaje się być zdrowy rozsądek albo też chłopski rozum. Powiedzenie o chłopskim rozumie nie wzięło się znikąd. Chłop – zwany dziś rolnikiem, farmerem lub producentem żywności – zawsze potrafił zauważyć, co dobre, a co nie. Wiedział i wie nadal, że żywność dobra to ta nieopryskiwana, na nawozach naturalnych. Ta druga zaś to produkt przeznaczony na sprzedaż. Tak więc podążając tokiem jego rozumowania, warto szukać żywności z tej pierwszej kategorii.

Jest oczywiste, że mieszkańcowi miast jest znacznie trudniej znaleźć coś zdrowego, niebędącego częścią masowej produkcji rolnej, czy ogrodniczej. Chociaż mamy ograniczony wpływ na to, co znajdzie się na naszym stole, starajmy się jednak, aby były to produkty, jeśli nie w najlepszym, to chociaż w dobrym gatunku. Wszyscy zapewne chcielibyśmy, aby składniki, z których będziemy zbudowani, stanowiły solidny budulec. Aby były wyprodukowane w kraju, gdzie rynek żywności jest poddawany kontroli państwowej i konsumenckiej. Wskazane jest, by były to produkty oznaczone kodem kreskowym rozpoczynającym się od 590. Liczba ta oznacza nasze krajowe produkty, które są wciąż mniej zmodyfikowane, a więc zdrowsze niż inne wyprodukowane za naszą granicą lub gdzieś dalej. Może nawet w Chinach (co niestety zdarza się nazbyt często), gdzie na ogół kontroli nie ma, takiej jak choćby w UE. Może tak daleko kontrole po prostu nie docierają. Tam liczy się przede wszystkim ilość. A nam przecież zależy na jakości. Nawet gdybyśmy mieli przepłacić parę złotych, warto wybierać 590 na początku kodu, bo w ten sposób wspomagamy rodzimą produkcję.

Przejeżdżam często (na swoim niezastąpionym rowerze) przez kampus Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Już z daleka rzucają się w oczy budynki, w których znajduje się Wydział Nauk o Żywności, Wydział Nauk O Żywieniu Człowieka i Konsumpcji, Wydział Inżynierii Produkcji, Wydział Rolnictwa i Biologii, Wydział Medycyny Weterynaryjnej, Wydział Leśny inne.

Zarówno same budynki, jak i liczba studentów robią imponujące wrażenie. Świadczy to o powadze spraw związanych z żywieniem i edukacją na ten temat. Dowodzi to, że mimo nieco żartobliwego spojrzenia na zagadnienie jedzenia i konsekwencji z tego wynikających przedstawionych przeze mnie powyżej, sprawa jest poważna.

Warto podkreślić, że wśród studentów jest wielu przybyszów z innych krajów, którzy przybyli do nas po wiedzę w tej materii. Dobrze wyedukowane pokolenie przyszłych żywieniowców, dietetyków, kierowników produkcji w zakładach produkujących żywność to szansa na to, by przeciętny obywatel mógł spokojniej sięgnąć na półkę po artykuły żywnościowe. Bez obawy, że spożywając je, nałyka się niepożądanych dodatków. Że mięso, które kupi, będzie składało się rzeczywiście z mięsa, a nie w przeważającej części z dodatków. Że kupując kiełbasę, otrzyma (w zamian za własne pieniądze) naprawdę kiełbasę, a nie produkt podobny do niej, w którym jest zaledwie kilkanaście procent mięsa, a nawet tylko kilka.

Brrr... Strach pomyśleć, czym jest ta reszta. Na pewno nikt z nas nie chciałby z tego się składać.

Wróć