Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Choć słucham Led Zeppelin, nie dam się zrobić w balona...

08-12-2021 20:53 | Autor: Tadeusz Porębski
Po przeczytaniu i skomentowaniu listu jednego z czytelników, zamieszczonego w tym wydaniu „Passy”, mam na pewien czas dosyć polityki. Ten list wstrząsnął mną do głębi, bo nie miałem jeszcze do czynienia z tak twardym betonem. Za kilka dni wylatuję na południe Hiszpanii, gdzie spędzimy rodzinne święta bez obecności na ekranach telewizorów tuzów naszej sceny politycznej. Uwolnić się od nich choć na krótki czas, to jak wymyślić szczepionkę na raka. Pełna satysfakcja i poczucie niczym niezmąconego szczęścia. Odcinając się od polityki, oddałem się oczywiście słuchaniu muzyki stworzonej przez moich ulubionych geniuszy z zespołów Pink Floyd, The Who, The Yardbirds, Queen, King Crimson, The Rolling Stones czy Dire Straits. To są prawdziwe perły, które mają magiczny wpływ na mój system nerwowy i samopoczucie. I nagle skonstatowałem, że zapomniałem o czymś niezwykle ważnym. Wchodzę w Internet w celu przypomnienia i co widzę?

Widzę zbliżającą się za kilkanaście dni rocznicę wielkiego wydarzenia muzycznego, czyli narodzin rockowego giganta. W bożonarodzeniowy czwartek 26 grudnia 1968 r. w mieście Denver, stolicy stanu Kolorado, fani rocka otrzymali w prezencie kolejną gwiazdkę z nieba, choć jeszcze o tym nie wiedzieli. Był to czas, kiedy na muzycznym nieboskłonie gwiazdy rocka – gatunku muzyki wywodzącego się z rock and rolla, rhythm and bluesa i bluesa z Delty Missisipi – pojawiały się, można powiedzieć, hurtowo. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia amerykańskie tournée rozpoczął zespół mało znany w Europie. Może dlatego odgrywał jedynie rolę suportu dla grup Iron Butterfly i Vanilla Fudge. Tymczasem organizatorzy koncertów mieli doznać potężnego szoku. Okazywało się bowiem, że duża część publiczności wychodziła po występie suportu i nie była zainteresowana koncertem głównej gwiazdy. Suport nosił dziwaczną nazwę Led Zeppelin i grał muzę, przy której odbiorze fanom rocka opadały szczęki. Nie domyślali się, że słuchają na żywo jednego z najbardziej znaczących zespołów muzycznych w historii, którego twórczość to połączenie rocka, folku i bluesa, reggae, soulu, funku, muzyki poważnej, celtyckiej, indyjskiej, arabskiej, latynoskiej oraz country.

W 1968 r. tego rodzaju zbitka muzyczna była absolutnym novum i niewielu słuchaczy było w stanie ją przyjąć i zrozumieć. Ale producenci szybko pojęli z jakim fenomenem mają do czynienia. Debiutancki album studyjny „Led Zeppelin I” ukazał się w USA już 12 stycznia 1969 r. Recenzenci uznali album oraz utwory „Good Times Bad Times” i „Communication Breakdown” za punkt zwrotny w rozwoju hard rocka i heavy metalu. Ciekawa historia wiąże się z nazwą zespołu Led Zeppelin. Autorstwo przypisuje się m. in. muzykom z sekcji rytmicznej słynnej formacji The Who – Johnowi Entwistlowi (gitara) i Keithowi Moonowi (perkusja), którzy byli brani pod uwagę jako członkowie nowej supergrupy formowanej przez wybitnego gitarzystę Jimmy Page`a. Obaj byli znakomitymi i szanowanymi muzykami, ale gubiło ich uzależnienie od alkoholu i narkotyków. Moon był wyjątkowo destrukcyjny. Niszczył pokoje hotelowe, a nawet swój własny dom wyrzucając przez okna meble. Pod wpływem używek umieszczał w toaletach fajerwerki, po czym je wysadzał. Był wielokrotnie aresztowany. W końcu organizm nie wytrzymał. Zmarł w wieku zaledwie 32 lat. Entwistle, jeden z najbardziej szanowanych gitarzystów basowych, pożył nieco dłużej. Miał 57 lat kiedy doznał rozległego ataku serca.

Podczas dyskusji nad nazwą nowej supergrupy pijany Keith Moon stwierdził z rozbrajającą szczerością, że zespół z takimi typkami w składzie jak on i Entwistle szybko roztrzaska się o ziemię niczym „ołowiany balon” (lead baloon). Na to Page zaproponował wyrzucenie ze słowa „lead” litery „a”, by nikt nie wymawiał pierwszego członu nazwy jako „leed”. Słowo „baloon” zostało zastąpione przez „zeppelin” i tak Page osiągnął cel – nazwę Led Zeppelin symbolizującą jednocześnie wielkość i lekkość. Jimmy Page – poza Moonem i Entwistle'm – widział w nowej grupie tak znakomitych muzyków jak Jeff Beck, Stevie Winwood, czy multiinstrumentalista John Paul Jones. Po konsultacji z żoną ten ostatni zgłosił akces do supergrupy i został przyjęty. Pierwszym kandydatem Page’a do roli wokalisty był Terry Reid, ale ten odmówił i wskazał na dysponującego szeroką skalą głosu Roberta Planta, który z kolei zarekomendował perkusistę Johna Bonhama, posługującego się ksywą „Bonzo”.

Jimmy Page jako jeden z niewielu gitarzystów solowych przywiązywał ogromną wagę do udziału perkusji w nagraniach zespołu. Powiedział kiedyś: „Wszystko musi się kręcić wokół perkusji. Uczestniczyłem w sesjach z wieloma różnymi bębniarzami. Część z nich grała naprawdę dobrze, ale i tak brzmieli, jakby walili w tekturowe pudła. Wszystko dlatego, że nagrywali w ciasnych pokoikach perkusyjnych, które wysysały z bębnów cały dźwięk. Dlatego już od pierwszego albumu zdecydowałem, że bębny muszą przede wszystkim oddychać”. Może właśnie dlatego widział w zespole postrzelonego Keitha Moona, który uwielbiał podczas nagrań i koncertów demolować perkusję. Page obawiał się jednak jego coraz silniejszego uzależnienia od alkoholu. Wybrał w końcu Johna „Bonzo” Bonhama, genialnego perkusistę uznawanego za najlepszego bębniarza w historii rocka, a jednocześnie pijaka o wyjątkowo słabej osobowości. „Bonzo” podobnie jak Moon nie pożył długo, zmarł w wieku 32 lat. Sekcja zwłok wykazała, że muzyk wypił przed śmiercią około 40 kieliszków wódki (2 litry). Zasnął i już się nie obudził.

Wraz ze śmiercią „Bonzo” zespół Led Zeppelin zakończył swoją działalność. W późniejszym okresie reaktywował się na kilka pojedynczych koncertów. Zmarły niedawno Charlie Watts, perkusista The Rolling Stones, tak skwitował jeden z amerykańskich koncertów Jimmy Page`a i jego kolegów: „Po raz pierwszy musieliśmy grać przez półtorej godziny i obwiniam za to Jimmy’ego Page’a. Led Zeppelin przyjechali do Stanów i wykonywali dwudziestominutowe solówki perkusyjne oraz niezliczone solówki gitarowe”. Jimmy Page to jeden z najwybitniejszych gitarzystów rockowych wszechczasów. Jego ulubionym instrumentem jest dwugryfowa gitara Gibson EDS-1275. To właśnie na niej zagrał w lipcu 1973 r. w nowojorskiej hali Madison Square Garden kultową dzisiaj solówkę do utworu "Stairway to Heaven" (Schody do nieba), którą branżowe magazyny Rolling Stone oraz Guitar World umieściły na pierwszym miejscu prestiżowej listy "100 Greatest Guitar Solos". I słusznie, bo jest to gitarowe arcydzieło.

Zespół Led Zeppelin sprzedał 300 milionów płyt na całym świecie i ponad 111 milionów w samej Ameryce, a utwór, „Stairway to Heaven” stał się najczęściej emitowanym w historii rozgłośni radiowych zorientowanych na albumy muzyczne. Natomiast urodzony 9 stycznia 1944 r. James Patrick Page został w 2005 r. uhonorowany przez królową Elżbietę II Orderem Imperium Brytyjskiego oraz tytułem szlacheckim.

Po napisaniu niniejszego felietonu pomyślałem sobie, że Wyznawcy i Wielbiciele Prezesa, których reprezentantem jest m. in. wspomniany na wstępie autor listu do redakcji „Passy”, mogą być mocno zbulwersowani, że zamiast Cnót Niewieścich, Patriotyzmu Bogoojczyźnianego i Prawdziwych Polaków promuję pijaków w osobach Moona, „Bonzo” oraz Entwistle`a, czy jak w poprzednim felietonie – zboczeńców i rozpustników w osobie Freddie`go Mercury`ego, lidera grupy Queen. Odpowiem zawczasu: będę to robił nadal, bo choć dotknięte uzależnieniem, były to jednostki wybitnie utalentowane, które pozostawiły po sobie artystyczną spuściznę zapisaną na wieki w historii. Uszczęśliwili nią i nadal uszczęśliwiają setki milionów ludzi z coraz to nowych pokoleń. Ich dzieło jest wieczne. W odróżnieniu od nich, dzieło Prezesa i jego drużyny, wspartej Prawdziwymi Polakami, to jedynie głębokie podziały, wszechobecne chamstwo, agresja i nienawiść, karlejące społeczeństwo, Polska zepchnięta na margines Europy oraz spopielała gospodarka.

Wróć