Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Chłodnym okiem na efekt cieplarniany i nie tylko...

08-06-2022 22:10 | Autor: Tadeusz Porębski
Kiedy słyszę o „efekcie cieplarnianym”, dostaję białej gorączki. Wrzesień ubiegłego roku jaki – taki, październik zimny, listopad zimny, grudzień, styczeń i luty zimne z definicji, marzec zimny, kwiecień zimny, cały maj zimny. Osiem miesięcy z rzędu zimno nie tylko w Polsce, ale w większej części naszego kontynentu. Pytam: gdzie ten „efekt cieplarniany” i kto go odczuwa? Nie będę się bawił w naukowe „za” i „przeciw” – przedstawiłem fakty, a podobno z faktami nikt rozsądny nie dyskutuje. Moim zdaniem, zgodność naukowców popierających istnienie „efektu cieplarnianego”, nazywanego również globalnym ociepleniem, związana jest z potężnym, idącym w miliardy finansowym wsparciem badań, które spora grupa osób na świecie uważa za niezwykle ważne. Dlaczego są one dla nich takie ważne? Po prostu grupa ta wymyśliła sobie łatwy sposób na godne życie, poprzez ciągłe – kolokwialnie rzecz ujmując – pieprzenie o Szopenie. Oficjalne stanowisko nauki, jak dla mnie, jest śmieszne: „Lokalne i chwilowe fluktuacje to rzecz normalna – pogoda nakłada na długofalowy trend ocieplenia gwałtowne górki i dołki. Owszem, dni wyjątkowo zimne wciąż występują, tyle że rzadziej. Za to rośnie ilość dni rekordowo ciepłych. W ciągu ostatniej dekady dzienne rekordy ciepła pojawiały się dwa razy częściej niż rekordy zimna”.

Zwracam uwagę na fragment „owszem, dni wyjątkowo zimne wciąż występują, tyle że rzadziej”. Mędrcy, który płodzicie takie bzdety! Na naszym kontynencie od kilkunastu lat pogoda zmienia się na gorsze i to dni wyjątkowo gorące, a nie zimne, występują rzadziej. Jedyne, co do mnie trafia, to zanikanie grubego wieloletniego lodu w Arktyce. Ale zdaniem naukowców podchodzących z dystansem do globalnego ocieplenia, emisja dwutlenku węgla zaczyna rosnąć około 800 lat po rozpoczęciu wzrostu temperatury związanej z końcem epoki lodowcowej. Okresy końca epoki lodowcowej związane są z szybkim ociepleniem i występują co około 100 tys. lat. Ostatnia taka zmiana nastąpiła około 20 tys. lat temu. Czyli, to natura rozdaje karty, a nie człowiek, wdrożona produkcja, masowy tucz zwierząt, etc. Ponoć para wodna jest odpowiedzialna za 54 proc. tzw. efektu cieplarnianego, a dwutlenek węgla za 18 proc. tego efektu, reszta to metan i inne gazy. Naturalna emisja dwutlenku węgla (lądy, wulkany, oceany, biosfera) jest oceniana na nieco ponad 30 razy większą niż emisja powodowana działalnością człowieka. Uwzględniając więc gospodarkę człowieka, otrzymujemy opartą na badaniach ocenę, że emisja dwutlenku węgla spowodowana przez człowieka jest odpowiedzialna obecnie za jedynie około 0,6 proc. tzw. efektu cieplarnianego.

Powyższe – to oczywiście wyłącznie odczucia i spekulacje dziennikarza, który nie jest kompetentny w temacie klimatycznym i swój wywód opiera na obserwacji własnej, co może być złudne. Faktem jednak jest, że w ostatnich latach powstało wiele nieznanych dotąd „zawodów”, jak na przykład blogerzy czy influencerzy, którzy zarabiają krocie, częstując internautów swoimi złotymi myślami. Przyglądałem się ostatnio wnikliwie ich „twórczości” – w 90 proc. pełna żenada. Ale sprytnie korzystają z koniunktury i trzepią niewyobrażalną kasę, bo im więcej kliknięć w tekst, tym większe zainteresowanie reklamodawców i tym większy dochód. Kim w ogóle jest influencer? W świecie mediów społecznościowych jest to osoba wpływowa, która dzięki swojemu zasięgowi może oddziaływać na ludzi, nawiązując z nimi trwałe relacje. Często tym terminem określa się twórców internetowych o dużym rozgłosie, którzy posiadają znaczne grono odbiorców. Uprawianie influencerki, podobnie jak fanatyzm związany z istnieniem tzw. efektu cieplarnianego, to kolejny sposób na godne i łatwe życie. Aliści ostatnio influencerom dobrał się do skóry Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Prezes Tomasz Chróstny wszczął postępowanie wyjaśniające, w którym sprawdzi, czy influencerzy promują tzw. scam.

Scam? A cóż to znów za cudo? Przeciętny zjadacz chleba nie ma bladego pojęcia o istnieniu czegoś takiego. Tymczasem jest to oszustwo, do tego wyjątkowo perfidne, do którego doprowadza się po zdobyciu zaufania drugiej osoby. Oszuści działają na wyobraźnię, oferując oszukiwanej osobie sowitą formę wynagrodzenia, która jest fikcyjna. To działanie, którego celem jest wprowadzenie czytelnika w błąd – na przykład informowanie o nieistniejących promocjach, ukrywanie istotnych cech produktu, wyolbrzymianie właściwości lub przeznaczenia reklamowanego produktu, czy też oferowanie rzeczy szkodliwych bądź niebezpiecznych dla zdrowia. UOKiK chce nałożenia kar na Julię K. („Maffashion”), Marcina D., Marka K. („Kruszwil”) i Marlenę S. W oświadczeniu zamieszczonym na stronie UOKiK czytamy, że wątpliwości Urzędu wzbudziło nieoznaczanie postów reklamowych jako sponsorowane, co powodowało, że konsument w wielu przypadkach nie wiedział, iż ma do czynienia z reklamą. „Każdy influencer powinien przestrzegać prawa przy promowaniu produktu bądź usługi oraz brać odpowiedzialność za swoje działania” – oświadczył prezes Chróstny. W toku postępowania wyjaśniającego UOKiK skierował wezwania do twórców oraz agencji reklamowych, w których poprosił o udzielenie informacji o zawartych umowach, zasadach współpracy oraz oznaczania publikowanych treści. Niestety, część adresatów nie odebrała korespondencji, nie odpowiedziała na zadane pytania i nie przesłała wymaganych dokumentów. To doskonale obrazuje poziom uczciwości pań i panów influencerów.

Wracając do tzw. efektu cieplarnianego, wspomne, że pod koniec maja było w Polsce tak upalnie, iż pojechałem ochłodzić się na południowe wybrzeże Hiszpanii do urokliwego miasteczka Benidorm koło Alicante. Córka ma tam elegancki apartament tuż przy plaży Levante, więc jest darmowy dach nad głową. Benidorm to jeden z najmodniejszych kurortów turystycznych w Hiszpanii. Od kiedy señor Francisco Ronda otworzył w 1893 r. pierwsze kąpielisko na plaży Levante, kurort odwiedziło już ponad 85 milionów turystów. To taki polski Sopot w dużo lepszym wydaniu. Panuje tam fantastyczny klimat (ponad 3000 godzin słońca rocznie i średnia roczna temperatura prawie 20 st. C). Playa de Levante zaliczana jest do najlepszych plaż na Costa Blanca. Mierzy 2000 m długości i ponad 50 m szerokości, więc miejsca na rozłożenie ręczników nawet w sezonie nie braknie. Wylegując się na leżaku, obserwowałem zachowanie plażowiczów i słuchałem wielu języków. Przed wejściem na plażę duża tablica ostrzegawcza: zakaz wprowadzania psów, zakaz grodzenia miejsc do plażowania, zakaz palenia tytoniu oraz kilka innych zakazów. Przez okrągły tydzień nie dostrzegłem ani jednego psa, nie widziałem, by ktokolwiek zapalił na plaży papierosa. Palacze wychodzili na deptak, gdzie postawiono popielnice. Toalety publiczne czyste jak we własnym domu. Nikt na plaży nie odgradzał się od innych, jak ma to miejsce na polskich plażach, nikt nie chodził pijany – choć pito wino i piwo, nikt nie wrzeszczał i nie przeklinał. Tradycyjnie tylko grupa młodych Angoli była nieco hałaśliwa.

Dojrzewa we mnie decyzja, by sprzedać mieszkanie w Warszawie, zamienić kasę na euro, kupić około 40 mkw. w Benidorm za mniej więcej 90 tys. euro, resztę włożyć do hiszpańskiego banku i dokonać żywota pod opiekuńczymi skrzydłami córki. Jak już wielokrotnie pisałem, zupełnie nie kręci mnie bogoojczyźniany patriotyzm, a polski kler i polityczne „elity”, obojętnie z jakiej są opcji, napełniają mnie już nie tyle niechęcią, ile coraz większą odrazą. Brakuje mi zachodniego stylu życia, czyli tolerancji oraz otwartości na inność. Było na plaży sporo toplessu, często w wykonaniu kobiet w wieku mocno słusznym. Nikt nie zwracał na nie uwagi, bo niby z jakiego tytułu? U nas w Polsce topless? Zapomnij. Hiszpanie żyją grupowo, przede wszystkim w restauracjach. Rzadko który stolik zajęty jest przez dwóch panów, czy dwie panie. Osiem do dziesięciu osób przy stole to norma. No i niekończąca się dysputa podlewana dużą ilością wina, a mimo to zero agresji. Niebywałe. W Polsce restauracja powoli staje się miejscem luksusowym, bo coraz mniej osób stać na jej odwiedzanie. A będzie gorzej. Już dziś słychać pytanie: co to będzie jesienią i zimą, skoro zapowiadają radykalne podwyżki prądu i gazu, a tona węgla kosztuje 3 tys. złotych?

Nie czuję się odpowiedzialny za taki stan polskiej gospodarki, jaki jest w dniu dzisiejszym, więc decyzja o przeniesieniu się do innego zakątka Unii Europejskiej, której przecież jestem obywatelem, do miejsca ciepłego, przyjaznego i stosunkowo taniego (nie do przejedzenia potężna sałatka z łososiem i krewetkami tylko 8,40 euro), wydaje się być całkiem do rzeczy.

Wróć