Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Budka bez suflera...

19-05-2021 20:13 | Autor: Maciej Petruczenko
Od pewnego czasu zastanawiam się, w jakim tempie będzie Polska rozwijać się albo – jak sądzą pesymiści – raczej się zwijać. Prognozy w dalszej perspektywie wprawdzie nie są złe, ale tak naprawdę nikt nie zagwarantuje, że pandemia koronawirusa skończy się już za dni parę, gospodarka ruszy z kopyta, a produkowanymi przez nas samochodami elektrycznymi, zaprojektowanymi generalnie przez premiera Mateusza Morawieckiego – zawojujemy cały świat. Na razie prominenci rządzący Polską wolą wozić się tradycyjnymi spalinowcami niż elektrykami. Jeśliby jednak chcieli wykonać ukłon w kierunku ekologii, powinni po prostu wysiąść z opancerzonych beemwic i zacząć jeździć elektrycznymi hulajnogami. Od razu miejsca pod ważnymi urzędami zrobiłoby się więcej. Poza tym zaś prezydent, premier i wicepremierzy mogliby w drodze do pracy nie tylko pozdrawiać tłumy pańskim gestem, lecz również bratać się z ludem pracującym miast i wsi poprzez serdeczny uścisk dłoni. Tak jak to robią w trakcie zainscenizowanych spotkań z wybranymi grupami obywateli, gdy wszędzie witają ich lokaleski wystrojone na ludowo.

Państwo zapala hulajnogom zielone światło, ustaliwszy nareszcie, że owo „urządzenie transportu osobistego” nie ma już identycznego statusu jak piechur, ale jest rodzajem pojazdu, który nie powinien przekraczać prędkości 20 kilometrów na godzinę. Sęk jednak w tym, że chociaż hulajnogą powinno się w zasadzie poruszać po ścieżce rowerowej, ale w wielu wypadkach dopuszczana jest jazda po chodniku dla pieszych, a nawet po jezdni – jeśli dozwolona na niej prędkość to najwyżej 30 km/godz. W miejskim gąszczu dróg i dróżek i w tłumie hulajnożnik (bo tak pozwalam sobie go nazwać) może łatwo się zgubić.

Moim zdaniem, w warunkach wielkomiejskich – a zwłaszcza w Warszawie, gdzie obserwuje się coraz większy trend do zwężania, co skutecznie utrudnia przeciśnięcie się w korku karetek pogotowia ratunkowego lub wozów straży pożarnej, przesiadka z tychże na hulajnogi będzie wkrótce nieunikniona. Bo wąziutkim i łatwym do zaparkowania „pojazdem transportu osobistego” można w każdej chwili wcisnąć się wszędzie. Problemem będzie tylko przetransportowanie rannego w wypadku do szpitala. Choć, jak znam życie, to już niedługo znajdzie się wynalazca, który przystosuje leżankę dla takiej ofiary – do umocowania na dwóch elektrycznych hulajnogach. Potrzeba jest bowiem matką wynalazku. A swoją drogą, pamiętam, jak w czasach przedinternetowych poradziła sobie redakcja „New York Timesa” czy też innej gazety podczas amerykańskiej wizyty papieża Jana Pawła II. Z uwagi na zakorkowanie ulic ważne materiały redakcyjne dostarczyła sztafeta biegaczy – członków New York Road Runners Club.

Fantazja ludzka, jeśli chodzi o sposoby poruszania się w mieście, nie zna granic. Dlatego ja bym się liczył z tym, że wobec coraz większych kłopotów z zaparkowaniem jakiegokolwiek pojazdu w centrum miasta powróci starożytna moda na lektyki. Niewykluczone też, że będą je dźwigać tragarze jeżdżący na rolkach. I zrodzi się kolejna zagwozdka: czy zakwalifikować ich do kategorii pieszych, czy do kategorii pojazdów? Poza wszystkim zaś, trzeba będzie rozstrzygnąć, czy w sytuacji, gdy hulajnożnikom wolno będzie rozwinąć najwyżej 20 km/godz, to chyżonodzy biegacze także mają się ograniczać. No bo co zrobić z takim Usainem Boltem, potrafiącym biec w tempie nawet 45 km/godz? I jak potraktować biegaczy na sprężynujących protezach, które tak znakomicie zareklamował beznogi Oscar Pistorius z RPA?

Tymczasem jednak i w skali Warszawy, i w skali kraju budzi emocje kolejne przesilenie polityczne. Po kilku tygodniach wstrząsów w Zjednoczonej Prawicy podobny kryzys zgotowała sobie Koalicja Obywatelska, w której najwięcej napięć pojawiło się w głównej partii, czyli w PO, zaczynającej nieoczekiwanie rozstrzeliwać własnych żołnierzy. Po krótkim okresie sondażowego wzlotu notowania Koalicji zdecydowanie spadły, do czego najpierw przyczyniło się jej lawirowanie wokół poparcia w Sejmie Europejskiego Funduszu Odbudowy, który akurat jednoznacznie kontrowali młodzieńcy z Solidarnej Polski pod wodzą Zbigniewa Ziobry. Oliwy do ognia dodało dogadanie się w tej sprawie PiS-u z Lewicą. No a teraz prezes Lech Kaczyński – dostrzegający zachwianie przeciwnika – natychmiast popisał się skuteczną akcją kontrującą, nazwaną nowym Polskim Ładem. Seria kokietujących uboższe warstwy społeczeństwa obietnic spadła na słabnącą KO niczym lewe i prawe sierpowe, wzmocnione hakiem trafiającym w podbródek, a raczej w podbudek.

Niektórzy komentatorzy od razu podnieśli lament, ogłaszając, że ważni działacze zaczynają uciekać z Platformy Obywatelskiej niczym szczury z tonącego okrętu. Ja akurat jestem zbyt daleko od polityki, żebym pozwolił sobie na tego rodzaju ocenę. Gołym okiem widać jednakże, że w spektaklu granym przez PO i KO – zapominającym kwestii aktorom nie ma dziś kto podpowiadać. Budka najwyraźniej pozostaje bez suflera.

Ma to oczywiście duże znaczenie dla elektoratu tych ugrupowań, w skali ogólnopolskiej bodaj najsilniej popieranych w dwóch warszawskich dzielnicach – Wilanów i Ursynów. Cóż ci potencjalni wyborcy mogą powiedzieć, widząc, że w gronie ich ulubionych polityków nie trzyma się sztamy, lecz wprost przeciwnie – jeden skacze drugiem do gardła? Były prezydent Bronisław Komorowski próbuje rzucić z boku koło ratunkowe, nadmuchane PSL-em, ale wydaje się, że skutecznym ratownikiem może być tylko prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, cieszący się relatywnie największym zaufaniem społeczeństwa. Jeśli więc w czasach PRL ludzie mawiali – „Eisenhowerze, przyjeżdżaj choćby na rowerze, bo Chruszczow wszystkie świnie nam zabierze”, to teraz członkowie PO powinni podobny apel skierować do Trzaskowskiego: Ratuj Rafale, bo topią łajbę mądrale...

Wróć