Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Białe szaleństwo i czarna rozpacz...

20-01-2021 21:48 | Autor: Maciej Petruczenko
Śmierć 12-letniego chłopca, który zjeżdżając z Górki Szczęśliwickiej na sankach uderzył w ławkę i zmarł po tej kolizji, to tragedia, która wstrząsnęła ostatnio Warszawą. Trzeba było czekać na aż tak dramatyczne wydarzenie, żeby fatalnie ustawiona ławka została wreszcie ze stoku zabrana. To ewidentne świadectwo niedbalstwa i bezmyślności, co nie jest zresztą czymś wyjątkowym w krajobrazie stolicy.

Coraz większa ciasnota sprawia, że w wielu miejscach obiekty sportowe nie stwarzają bezpiecznych warunków korzystania z nich. Jednym z takich obiektów jest bez wątpienia ursynowska Kopa Cwila, na której było najbezpieczniej na samym początku, gdy mądry budowniczy Ursynowa, inżynier Henryk Cwil kazał usypać tę górkę. Jako mieszkaniec wysokiego Ursynowa od momentu jego powstania dobrze pamiętam, iż Kopa stanowiła dla młodzieży największą frajdę, tym bardziej, że mieszkałem przy ul Nutki, czyli u stóp ursynowskiego Mont Blanc.

Mieliśmy lute zimy na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, więc każdy śnieżny weekend ściągał na Kopę tłumy ludzi. Dzieciarnia zjeżdżała z góry na sankach lub skibobach (sprowadzanych wówczas z ZSRR), starsi na nartach. Wesoło wtedy było i gwarno. Kopa wyglądała jeszcze dokładnie tak, jak ją Henryk Cwil stworzył – czyli nie miała jakichkolwiek udogodnień w postaci chodniczków, latarń i ławek. Zatem cały jej teren nadawał się do zjeżdżania, które najbezpieczniejsze było w stronę wiaduktu przy ul. Surowieckiego, a kończyło się pęd narciarski lub saneczkarski w okolicy postaci rycerza, zdobiącej teren. Na drodze entuzjastów „białego szaleństwa” nie widniały żadne przeszkody. Udogodnieniem zaś stało się otwarcie w budynku Nutki 2/4 ogniska TKKF Ursynów, w którym można było wypożyczyć saneczki. Śnieżne zimy zachęciły w końcu do tego, by założyć na Kopie wyciąg narciarski, który został w latach osiemdziesiątych rzeczywiście zainstalowany. Wydaje mi się jednak, że nigdy nie ruszył, bo akurat nadszedł czas suchych zim i wandale zaczęli stopniowo rozkradać poszczególne części urządzenia, aż je wreszcie całkowicie zdemontowano.

No i wtedy nastała moda na „cywilizowanie” Kopy, żeby przez cały rok mogła być po prostu miejscem spacerowym. Zamiast narciarzy pojawili się rowerzyści, wjeżdżający na szczyt po betonowych chodniczkach. Nie było to może złe rozwiązanie, ale na pewno zimą przeszkadzało zjeżdżającym, bo pokrywy śniegu już nie bywały tak grube jak dawniej i nartami lub sankami zahaczało się o chodnik. Największym nieporozumieniem w procesie „cywilizowania” okazała się fontanna z okalającym ją betonowym zbiornikiem wodnym, który bardzo szybko stał się li tylko zbieraczem brudu, a w dodatku najbardziej zagrażał zjeżdżającym w kierunku rycerza. Owa pozostałość po fontannie razi do dzisiaj. Na szczęście Kopa Cwila i całe jej podnóże wciąż są wykorzystywane jako element pożytecznego zagospodarowania parkowego, a władze Ursynowa planują maksymalne zabezpieczenie przed ewentualnością takiego wypadku, jaki zdarzył się na Szczęśliwicach.

Dużo gorszą pozostałością jest natomiast prawny tytuł własności terenu pod Kopą, przyznany wkrótce po śmierci Jana Pawła II Archidiecezji Warszawskiej (tak głosowała Rada Warszawy) niby na zasadzie wymiany gruntów. Archidiecezja przechwyciła publiczne działki na Ursynowie z myślą o budowie kościoła, a w zamian przekazała miastu jakieś bezwartościowe spłachetki. W efekcie doszło do tego, że kolejni burmistrzowie dzielnicy nie mogli już (i w zasadzie nadal nie mogą) organizować dorocznych Dni Ursynowa bez zgody kościelnego właściciela gruntów w samym środku ursynowskiej agory, gdzie odbywa się też mnóstwo atrakcyjnych imprez sportowych. Wobec oporu ursynowian, przeciwstawiających się stawianiu kościoła pod Kopą, prawny status quo ante próbowała przywrócić prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, dogadawszy się ze skłonnym do kompromisu metropolitą warszawskim kardynałem Kazimierzem Nyczem. Zaproponowała mu objęcie innej działki pod budowę świątyni – na Woli, ale i tam mieszkańcy stanęli okoniem i sprawa się rozmyła...

Tymczasem Kopa – podobnie jak Górka Kazurka – wciąż jest ulubionym miejscem sportowania na Ursynowie, co najefektowniej widać, gdy odbywają się na niej biegi długodystansowe lub wyścigi kolarskie, chociaż nie mniej atrakcyjna bywa zimą. Widać to było w ostatni weekend, bo – mimo pandemii – zaroiła się od saneczkarzy po dawnemu. Im też grozi potencjalne niebezpieczeństwo uderzenia w latarnię, ale oświetlenia nie ma sensu usuwać, więc zaleca się tylko ostrożność. Poza wszystkim zaś, każde miejsce w Warszawie, dające możliwość wyżycia się na świeżym powietrzu, jest dzisiaj na wagę złota. Kiedyś, w niedalekiej odległości od Kopy Cwila, funkcjonowała nawet igelitowa skocznia narciarska, położona niedaleko willi autora stanu wojennego Wojciecha Jaruzelskiego, ale po tym obiekcie ostały się nam tylko wspomnienia. Dobrze więc, że pewien oddech daje nam Las Kabacki i położony na jego skraju Park Kultury w Powsinie.

Ze sportowego punktu widzenia cały Mokotów i Ursynów najbardziej cierpią z powodu braku pełnowymiarowych boisk piłkarskich. Choć nie mam nic przeciwko jakimkolwiek świątyniom (a jest ich w dzielnicy Ursynów bodaj dwadzieścia), to jednak kogoś z zachodniej Europy mogłoby zdziwić, dlaczego na tak rozległym terenie nie ma choćby jednego, w pełni regularnego placu do kopania piłki. No cóż, samym modleniem się nie zapewnimy Robertowi Lewandowskiemu dobrze wyszkolonych partnerów do gry. Swego czasu o boiska zabiegał dostrzegający wszelkie ludzkie potrzeby proboszcz parafii bł. Edmunda Bojanowskiego – ks. Adam Zelga. Jego zdaniem, mogły one powstać u podnóża ursynowwskiej skarpy po wykupieniu ziemi od rolników. Miasto jednak nigdy na to nie poszło, a wyżej – to po prawdzie na takie inwestycje już nie ma miejsca.

Wróć