Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Banan, czyli inwestycje tak – ale u sąsiadów

23-02-2022 21:12 | Autor: Tadeusz Porębski
Onegdaj ostro napadli na mnie na Facebooku przeciwnicy Marii Jolanty Batyckiej-Wąsik, piastującej funkcję wójta Lesznowoli. Obelg było sporo. Niespecjalnie się tym przejąłem, bo przez 30 lat wielokrotnie miałem do czynienia z hołotą i jestem impregnowany na chamskie zaczepki. Nazywanie rzeczy po imieniu nie każdemu się podoba. Nie podobało się to także lesznowolskim harcownikom, przybyłym w sąsiedztwo stolicy spoza gór i rzek, z kwietnych łąk oraz żyznych pól, z dalekich wiosek i miasteczek. Skąd wiem, że ta kilkudziesięcioosobowa grupka, wściekle atakująca Batycką-Wąsik i władze Lesznowoli, to w dużej części element napływowy? Ustalił to jeden z moich dobrych znajomych, który sprzedał mieszkanie w Warszawie, wybudował dom w Lesznowoli i miał do czynienia z tym towarzystwem, ale szybko się od niego uwolnił. Powiedział mi, że to nie jego liga. Z jakiego powodu wzięto mnie pod fleki na FB? Przede wszystkim za to, że w swojej ostatniej publikacji o Lesznowoli nie napisałem nic złego o Batyckiej-Wąsik, a wprost przeciwnie. Tym samym stałem się wrogiem tych, którzy chcą głowy pni wójt oraz jej politycznej śmierci.

Ja tego nie chcę, bo jako urodzony i wychowany na Mokotowie byłem naocznym świadkiem, jak pod jej ręką zabita dechami dierewnia przekształcała się w jedną z najbogatszych gmin wiejskich w kraju, sklasyfikowaną przez GUS na wysokim 36. miejscu z przychodem 7844 zł per capita. W Warszawie wskaźnik ten jest tylko o 1776 zł wyższy. Wypracowanie w warunkach wiejskich tak wysokiego per capita oraz budżetu w wysokości prawie ćwierci miliarda zł jest menedżerskim majstersztykiem. Lesznowola rozwija się także pod względem technologicznym. Właśnie wdrożono program „Zaawansowane loty bezzałogowych statków powietrznych na szeroką skalę” i wkrótce nad gminą zaczną latać drony ostrzegające przed pożarami, zanieczyszczaniem środowiska, monitorujące przepustowość rowów melioracyjnych i cieków wodnych oraz identyfikujące dzikie wysypiska śmieci. W tym roku, na mocy podpisanej przed dwoma laty umowy, Orange podłączy do sieci światłowodowej 12 tys. gospodarstw domowych z terenu Lesznowoli, bez ponoszenia dodatkowych opłat przez mieszkańców. Tym samym otrzymają oni dostęp do superszybkiego Internetu na poziomie nawet 1 Gbps.

Czy notowana od ponad 20 lat dynamika wzrostu wzięła się znikąd? Nie wierzę w cuda. Za sukcesem, bądź porażką, zawsze ktoś stoi. Od roku 1999 Jolanta Batycka-Wąsik tak skutecznie molestowała wojewodę mazowieckiego, że w 2011 r. przekazał gminie Lesznowola nieodpłatnie, na cele statutowe, ponad 80 ha terenu wzdłuż ul. Puławskiej po dawnym gospodarstwie rolniczym KPGO Mysiadło. Wartość gruntu, będącego dzisiaj własnością gminy, to około pół miliarda złotych. Ostatnio czytam gazetę i własnym oczom nie wierzę: szykuje się największy przetarg w historii podwarszawskich samorządów. Władze Lesznowoli poszukują kupca na trzy działki o pow. 14 ha. Cena wywoławcza 150 mln złotych (!) zwala z nóg, ale na pewno nie odstraszy bogatych inwestorów. Zbyt atrakcyjna lokalizacja, by odpuścili taki kąsek. W normalnym kraju doceniono by wójta, który dzięki własnemu zaangażowaniu i determinacji zdołał pozyskać dla gminy tak gigantyczny majątek. Ale nie w Lesznowoli.

Każda władza miejska czy gminna musi myśleć o lokalnej społeczności jako całości, stąd opracowuje się i uchwala tzw. strategie zrównoważonego rozwoju danej gminy. To nie tylko miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego (mpzp), ale także plan rozwoju gospodarczego, bo skądś trzeba czerpać środki na budowę dróg, szkół, przychodni zdrowia, etc. Dlatego jednym z najważniejszych zadań samorządu jest inwestowanie w infrastrukturę techniczną oraz przygotowanie terenów pod inwestycje. Działki po dawnym KPGO Mysiadło, wystawione ostatnio na przetarg przez gminę Lesznowola, są uzbrojone w media, więc zostaną szybko zbyte i równie szybko inwestorzy zaczną je zagospodarowywać. Czy nowe inwestycje będą oprotestowywane? Biorąc pod uwagę aktywność lesznowolskich harcowników, którym nic, co obecnie dzieje się w gminie, nie pasuje – to prawie pewnik. Moim zdaniem, część inwestycji na zbytych przez gminę 14 ha zostanie oprotestowana.

Z upływem lat zacząłem dostrzegać w życiu Lesznowoli pewne paralele. Wychodzi na to, że głównym powodem napięć w dotychczas spokojnej gminie jest masowy napływ chętnych osiedlenia się tamże. W ostatnich pięciu latach liczba mieszkańców powiększyła się aż o 22 procent. Im większa liczba nowych mieszkańców, tym większa liczba protestów. Najwięcej protestów dotyczy dróg dojazdowych do powstających niczym grzyby po deszczu mini osiedli mieszkaniowych oraz lokowania nowych inwestycji. Chętni kupują nawet lokale wybudowane w szczerym polu, z prymitywnymi, byle jakimi drogami dojazdowymi, bo tanio. A potem (nie)szczęśliwcy zamieszczają na FB foto zabłoconych butów, biadoląc, że muszą kupować „gumofilce”. Zapominają o starym porzekadle „widziały gały, co brały”, jak również o tym, że Lesznowola ma status gminy wiejskiej, więc z definicji jest po prostu wsią. A na wsi raczej nie chodzi się w lakierkach, w trzewikach od Manolo Blahnika, czy od Laury Messi. Nawet, jeśli wieś jest tak bogata jak Lesznowola. Polska wieś od zawsze „gumofilcem” stoi i tę świadomość powinien mieć każdy, kto powziął decyzję o osiedleniu się na wiejskich terenach.

Będąca członkiem Unii Europejskiej Polska jest liderem, jak idzie o liczbę protestów przeciwko lokowaniu nowych inwestycji w gminach i miastach. Branża inwestorska ukuła już nieformalne określenie na protesty – „Banan”, czyli z angielskiego „Build Absolutely Nothing, Absolutely Nowhere at All” (nie budujcie absolutnie niczego, absolutnie nigdzie). Podstawowym grzechem protestujących przeciwko planowanym w ich sąsiedztwie inwestycjom jest zaniechanie. Kupują nieruchomość w ciemno, bo kusząca jest cena. Przed podpisaniem aktu notarialnego nie zaglądają do mpzp, by ustalić, czy sąsiedni teren nie ma – broń Boże – funkcji UC (obiekty handlowe o powierzchni sprzedaży powyżej 2000 mkw) lub P (obiekty produkcyjne, składy i magazyny). Jeśli tak, należy powiedzieć panu deweloperowi „do widzenia”. Ale łatwiej kupić w ciemno, „bo okazja i blisko stolicy”, a kiedy obok powstaje inwestycja – protestować, ponieważ „pogorszy ona jakość zamieszkania”. Tymczasem każda nowa inwestycja to jedyny sposób na pozyskanie dodatkowych środków, które będą służyć zaspokajaniu podstawowych potrzeb mieszkańców – m. in. budowaniu dróg, urządzaniu kanalizacji, etc. Tworzy się więc kwadratura koła.

Jest nie do pomyślenia, by mieszkający w metropolii, bądź na jej obrzeżach Niemiec, Francuz, czy Włoch protestowali przeciwko realizowanej ZGODNIE Z PRAWEM inwestycji, ponieważ „pogorszy mu ona jakość zamieszkania”. Takie podejście do inwestora spotykane jest jedynie w Polsce. Kto mieszkał dłużej na starym Zachodzie wie, że tam zasada jest jedna: skoro zdecydowałeś się zamieszkać w tym konkretnym miejscu – mieszkaj i płacz, a jeśli coś ci nie pasuje, szukaj innego miejsca. Nie będziemy dla twojej wygody rezygnować z inwestora, z jego kapitału oraz przyszłych podatków dla gminy, ponieważ dla władz najważniejszy jest interes wspólnoty jako całości, a nie robienie dobrze jednostkom. Owszem, protestują także na Zachodzie, ale przeciwko atomowi, zanieczyszczaniu środowiska, rosnącym kosztom życia, zwiększaniu obywatelom obciążeń podatkowych, przeciwko elitom politycznym i pandemicznym restrykcjom. Protesty przeciwko lokowaniu zgodnych z prawem inwestycji tylko ze względu na to, że mogą one „pogorszyć jakość zamieszkania”, praktycznie nie występują.

Nie wyobrażam sobie, bym nabył bez zastanowienia nieruchomość w szczerym polu, pozbawioną porządnej drogi dojazdowej, działkę na terenach zalewowych, czy grunt sąsiadujący z terenem mającym w mpzp funkcję UC lub P i zaraz po tym rozpoczął protest. Niby przeciwko czemu i komu miałbym protestować? Przeciwko sobie? Wszak „sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało…”, jak napisał Molier w „Mężu zmieszanym”.

Wróć