Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Armaty Sarmaty

20-04-2022 21:00 | Autor: Maciej Petruczenko
Podobno mer pewnego francuskiego miasteczka, zapytany przez Napoleona – dlaczego jako cesarza nie witają go salwy armatnie, odpowiedział: po pierwsze, nie mamy armat... Mniejsza o to, ile prawdy w tej mocno zużytej anegdocie, mnie ona jednak raz jeszcze przyszła na myśl, gdy w moskiewskiej Trybunie Ludu, czyli w Izwiestiach, przeczytałem w środę 20 kwietnia, iż Rosjanie dokonali właśnie zakończonego pozytywnym wynikiem sprawdzenia najnowocześniejszej rakiety balistycznej „Sarmata” (Sarmat). Informacją o tym udanym teście próbują, oczywiście, przestraszyć świat, zaznaczając, że nikt poza nimi tak skutecznej, międzykontynentalnej broni, zdolnej przenosić ładunki nuklearne na rekordową odległość – w tej chwili nie ma.

Nie zaznaczają natomiast, że cywilizowany świat ma za to pralki, lodówki, telewizory, samochody, zegarki, komputery, jakich oni widocznie nie mają, skoro tylu rosyjskich żołnierzy atakujących Ukrainę masowo kradnie taki sprzęt i stara się go wywieźć do domu. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zauważa, że rosyjscy grabieżcy kradną nawet muszle klozetowe, bo u nich w domu tak nowoczesny sprzęt widać nie występuje. Niemniej, może nas trochę dziwić nawiązanie w nazwie rakiety do Sarmatów, ludu, który bodaj sześćset lat przed naszą erą panoszył się w dorzeczach Wołgi i Donu, docierając nad Morze Czarne. Samiśmy nazwali się kiedyś potomkami Sarmatów, którzy dotarli również nad Wisłę. Ale żeby na naszą cześć towariszcz Putin konstruował teraz śmiercionośne rakiety międzykontynentalne, to wprost nie chce się wierzyć. Podejrzewam, że nazwę tę dobrano złośliwie, iżby nam, Polakom, dopiec. Żeby w razie ewentualnego zaatakowania nas Sarmatami oznajmić, że przecież posyłają nam po prostu swojaków.

Tupet rosyjskich złoczyńców nigdy nie znał granic. Nic więc dziwnego, że 21 kwietnia 1922 roku, równo sto lat temu, towarzystwo wciąż zwane wtedy w Polsce bolszewią, jakby zapomniało o klęsce, jaką im zadał parę miesięcy wcześniej Józef Piłsudski i spółka, i zaproponowało nam międzypaństwowy mecz piłkarski. Polskie władze odpowiedziały dyplomatycznie, że się nad tą propozycją zastanowią.

Obracam się niezmiennie w tematyce obecnej wojny rosyjsko-ukraińskiej, w której strona agresywna (Rosjanie) jest doskonale rozpoznana przez resztę świata. I rozumiem, że pod wpływem jednostronnej propagandy większość narodu rosyjskiego wierzy Putinowi, jako temu, który bynajmniej nie wszczął działań wojennych przeciwko braciom Ukraińcom. Nie rujnuje domów mieszkalnych, szpitali, szkół, przedszkoli, nie pozwala mordować ludności cywilnej ani dokonywać gwałtów na kobietach i dzieciach, tylko przeprowadza nad Dnieprem i Morzem Czarnym „operację specjalną”, której celem jest zlikwidowanie rozzuchwalonych na owych terenach „faszystów”,, „nazistów” i wszelkiej innej swołoczy, z którą w latach drugiej wojny światowej trzeba było stoczyć ciężkie walki, nadstawiając głowy pod Stalingradem, Leningradem i gdzie jeszcze było trzeba w tamtym czasie, nim wreszcie pod naporem Armii Radzieckiej padł Berlin...

To, że historyczne uwarunkowania są już dawno nieaktualne, nie musi docierać do czytelników dziennika „Izwiestia” oraz rosyjskich telewidzów, radiosłuchaczy, tudzież internautów. Blokada prawdziwej informacji jest bowiem na terenie Rosji nadzwyczaj skuteczna. Ale czy możemy się dziwić, skoro całkiem niedawno podobną blokadę próbowały nam założyć obecne władze Rzeczypospolitej, które chciały wysiudać z Polski działającą na wzorach amerykańskich TVN?

Ja akurat z największym ukontentowaniem korzystałem w ostatnich latach z serwisu informacyjnego mediów o skrajnie zróżnicowanym profilu politycznym i światopoglądowym. Uważałem bowiem, że każdy Polak ma prawo wierzyć w to, w co chce wierzyć i słuchać tego przekazu, jaki jemu akurat odpowiada. Poproszony o komentarz, wygłaszałem swoją opinię przed kamerami każdej telewizji, nakierowującej na mnie kamerę i mikrofon. To prawda, że w pewnym momencie postanowiłem nie wystawiać swojej gęby do kamer jednej z rozgłośni, która w pewnym momencie, po moim komentarzu, nie pozwoliła mi opuścić studia, by za chwilę pokazywać moją twarz jako swego rodzaju poparcie dla nadawanych w tym momencie politycznych treści. Od tamtej chwili nawet o sporcie niekoniecznie chcę gadać dla tej firmy.

Od wielu tygodni staramy się pomóc napadniętym przez postsowiecki reżim rosyjski Ukraińcom. Wiele osób na pewno się zastanawia, czy ta pomoc ma trwać w nieskończoność. No cóż, przywykliśmy przez wiele lat, że nikt nam nie siedzi na głowie. Dokonaliśmy – z pomocą Unii Europejskiej – wielkiego postępu cywilizacyjnego. Czy teraz nie czas choć po części wyciągnąć rękę do wschodnich sąsiadów, którzy wciąż jeszcze odgradzają nas od imperium zła, coraz wyraźniej wygrażającego i nam?

Poza wszystkim, zawsze powołuję się na opinię starego mądrego Żyda Szewacha Weissa, który – nauczony życiowym doświadczeniem – powiada, iż nie ma narodów jednoznacznie dobrych albo złych, bo w obrębie każdego są i tacy, których trzeba chwalić, i tacy, którym nawet nie warto napluć w twarz. Jak to celnie ujął swego czasu Józef Piłsudski, mówiąc o Polakach: „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy...”.

Całkiem niedawno opublikowałem w „Passie” wywiad z dwojgiem rosyjskich opozycjonistów, którzy zdołali umknąć Putinowi spod topora. Czy władze polskie doceniły ich postawę? Nie za bardzo na to wygląda. Tak samo zresztą polskich wojaków potraktowali Brytyjczycy po zakończeniu pamiętnej „Bitwy o Anglię”. Powraca wciąż stara prawda: Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść.

Tymczasem jednak trzeba się zastanawiać, czy w wypadku zaatakowania Polski przez Rosję starczy nam armat na obronę; czy na pewno tym razem przyjaciele z NATO zechcą umierać za Gdańsk, za Warszawę, za Przemyśl? A któż chciałby odbudowywaną przez dziesiątki lat stolicę Polski ujrzeć na powrót w ruinie? To, co się dzieje na ziemi ukraińskiej, jest dla nas niebagatelnym ostrzeżeniem. Dlatego współpraca mera Kijowa, niedawnego mistrza boksu Witalija Kliczki z merem Warszawy Rafałem Trzaskowskim jest czymś nie do przecenienia.

Wróć