Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Amoralni najemnicy XXI wieku

09-02-2022 22:03 | Autor: Tadeusz Porębski
Ostatnio Pegasus stał się słowem odmienianym przez wszystkie przypadki. Nie tylko w Polsce. Tym szpiegowskim oprogramowaniem zajmuje się komisja w Europarlamencie, ponieważ wykryto przypadki posługiwania się nim także w innych krajach, m. in. w Finlandii. Jeden element w tej pełnej niewiadomych sprawie nie daje mi spokoju. Tym bardziej, że w ogóle się o nim nie wspomina. Pegasus został wyprodukowany przez izraelską spółkę NSO Group i może być instalowany w urządzeniach posiadających system operacyjny Android z jądrem Linux, czyli w telefonach komórkowych, smartfonach, tabletach i netbookach. Ale nie tylko. Można go instalować także w urządzeniach Apple, ma również odnośnik w aplikacji WhatsApp. Operatorowi wystarczy kliknąć w specjalny link, za którego pośrednictwem dokonywany jest tzw. "Remote jailbreak". W ten sposób Pegasus osadza się na urządzeniu ofiary bez jej wiedzy i zaczyna komunikować się ze swoim operatorem, umożliwiając mu podsłuchiwanie rozmów oraz przechwytywanie esemesów i ememesów.

W dniu 21 listopada 2016 r. szef izraelskiego rządu Benjamin Netanjahu wydał kolację na cześć wizytującej Izrael ówczesnej premier Beaty Szydło. Osiem miesięcy później polskie władze kupiły Pegasusa dla Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Po wykryciu afery podsłuchowej w Polsce prestiżowy amerykański dziennik New York Times połączył fakty. Wkrótce działająca przy Uniwersytecie w Toronto grupa Citizen Lab podała, że za pomocą oprogramowania Pegasus włamano się 33 razy do telefonu senatora Krzysztofa Brejzy. I właśnie tak dokładne dane o podsłuchu posiadane przez Citizen Lab nie dają mi spokoju. Skoro gdzieś w dalekiej Kanadzie dokładnie wiedzą, ile razy podsłuchano Brejzę, to jest pewne, że rozmowy senatora były słuchane nie tylko w Warszawie w Al. Ujazdowskich 9, ale także w Kanadzie i w Izraelu. A to ociera się o zdradę stanu, ponieważ senator mógł poruszać kwestie ważne z punktu widzenia polityki naszego państwa.

Chłopaki z Al. Ujazdowskich bawili się w najlepsze Pegasusem, bo przecież nie ma lepszej zabawy jak wchodzenie komuś po kryjomu do domu, poznawanie tajemnic alkowy i wysłuchiwanie dobiegających stamtąd miłosnych uniesień. Zapewne cwani Żydzi z Izraela zapewnili ich, że podsłuchy są nie do wykrycia i można się nimi bawić w nieskończoność. I nasze tumany w to uwierzyły. A wystarczyło lekko ruszyć głową, by skumać, że jest to mgła i dziadowski pic, ponieważ w tego typu elektronicznych systemach i szpiegowskich oprogramowaniach nic nie ginie i zawsze na drugim końcu „kabla” jest ktoś, kto słucha i kontroluje. W pewnym momencie wór pękł i tajne przez poufne stało się nagle jawne i dostępne nawet dla Feliksiaka z trzeciego piętra. Pierwsza dostała cynk znienawidzona przez szeryfa Ziobrę prokuratorka Ewa Wrzosek. Pewnego dnia otrzymała komunikat, w który początkowo trudno jej było uwierzyć: „Alarm!!! Sponsorowani przez państwo napastnicy próbują zdalnie naruszyć zabezpieczenia iPhone’a powiązanego z twoim kontem Apple ID. Prawdopodobnie wybrali cię ze względu na to, kim jesteś, albo to, co robisz”.

No i się zaczęło. Chłopaki z Al. Ujazdowskich pochowali się w mysie dziury, szef pionu techniki operacyjnej nagle zmarł, a znany z niezmierzonej mądrości poseł Marek Suski przyznał z rozbrajającą szczerością, że podsłuchiwano „zaledwie kilkaset osób”. Ale puszka Pandory już się otworzyła i nawet wszechwładne w każdym państwie tajne służby nie zdołają jej szybko zamknąć. Podobne powiadomienia jak Ewa Wrzosek otrzymują bowiem użytkownicy iPhone’ów na całym świecie. Apple złożyła w sądzie federalnym pozwy przeciw producentom Pegasusa nazywając ich „notorycznymi hakerami” i „amoralnymi najemnikami XXI wieku, którzy stworzyli wyrafinowaną machinę nadzoru cybernetycznego, zachęcającą do rażących nadużyć”. Jest to jasny komunikat: w wolnym społeczeństwie nie wolno wykorzystywać państwowego oprogramowania szpiegowskiego przeciwko własnym obywatelom.

Kto otworzył puszkę Pandory, która wydawała się być nie do otwarcia? Działalności żydowskiego, amoralnego wynalazku zdecydowali się położyć kres naukowcy z Citizen Lab – interdyscyplinarnego laboratorium z siedzibą w Munk School of Global Affairs & Public Policy, znajdującej się w strukturach Uniwersytetu Toronto. Laboratorium zostało założone w 2001 roku przez profesora Ronalda Deiberta, laureata wielu prestiżowych nagród, który nazywa Citizen Lab „kontrwywiadem dla globalnego społeczeństwa obywatelskiego”. Jest to naukowiec o wyjątkowo wysokiej moralności. W jednym z udzielonych wywiadów stwierdził: „Myślę, że najwspanialszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, jest wypracowanie reputacji badań, które są wysoce wiarygodne, metodyczne i bezstronne. Idziemy tam, dokąd prowadzą nas dowody i nie jesteśmy nikomu zobowiązani. Byłem w stanie otoczyć się bardzo utalentowanymi, wysoce etycznymi ludźmi, z których większość mogłaby zarabiać 5-6 razy więcej w sektorze prywatnym”.

Jak widać, są jeszcze na tym świecie ludzie, dla których moralność i etyka nie są wyłącznie pustosłowiem. Może dlatego ten coraz bardziej wrogi zwykłemu człowiekowi świat jeszcze istnieje i jakoś się trzyma. Będzie gorzej, bowiem wkroczyliśmy w bardzo mroczny okres, rodzaj ogólnoświatowego zejścia w autorytaryzm, w połączeniu z wszystkimi problemami związanymi z mediami społecznościowymi, Big Tech oraz sztuczną inteligencją. Odkąd Apple zaczął wysyłać potwierdzenie infekcji Pegasusem na telefonach ofiar, to tak jakbyśmy znaleźli się na światowym kursie do despotyzmu. Dlatego należy budować coraz więcej Laboratoriów Obywatelskich. Niestety, uniwersytety jakoś nie angażują się w badania nad odpowiedzialnością cyfrową. Ta inercja jest frustrująca w dobie globalnego podsłuchu.

Afera Pegasusa pokazała, że termin „prywatność” umiera wraz z rozwojem nowych technologii. „Walka z terroryzmem” i „narodowe bezpieczeństwo” stały się dla rządów państw wytrychem, dzięki któremu mogą dopuszczać się popełniania wszelakich łajdactw wobec własnych obywateli. Należy coraz częściej pytać, kto nami właściwie rządzi? Wybrany demokratycznie parlament i powołany rząd, czy kilkuset dupków z tajnych służb? W Polsce widać jak w soczewce, że tajne służby zdołały opleść swoimi mackami ten przeklęty przez Boga kraj. Jako pierwszy niebezpieczeństwo płynące ze strony tajnych służb dostrzegł prezydent USA John Fitzgerald Kennedy. Otrzymał pełną wiedzę o łajdactwach popełnianych przez Centralną Agencję Wywiadowczą i publicznie zagroził, że rozbije CIA na milion kawałków. Kilka miesięcy później już nie żył, a Komisja Warrena przyjęła do dzisiaj wyśmiewaną przez cały świat tzw. teorię magicznej kuli. Warto ją przypomnieć, bo świadczy o wielkiej potędze tajniaków.

Wobec uznania przez komisję, że padły tylko trzy strzały oddane przez zamachowca Lee Harveya Oswalda, nie było drugiego strzelca z przodu, więc nie było też spisku, przyjęto, że jeden pocisk zadał dwóm osobom aż 7 ran. Magiczna kula trafiła JFK w plecy (rana nr 1), następnie przesunęła się w górę i wyszła przodem przez szyję prezydenta (rana nr 2). Odczekała około pół sekundy – zapewne wisząc w powietrzu – skręciła w prawo i trafiła w pachwinę gubernatora Teksasu Johna Conally`ego siedzącego na przednim fotelu prezydenckiej limuzyny (rana nr 3). Następnie poleciała w dół pod kątem 27 st. zmiażdżyła mu żebro i wyszła z prawej strony klatki piersiowej (rana nr 4). Magiczny pocisk skręcił w prawo i ponownie trafił gubernatora, tym razem w nadgarstek (rana nr 5). Zmiażdżył kość promieniową i wyszedł na zewnątrz (rana nr 6). Dokonał nagłego zwrotu i utknął w udzie gubernatora (rana nr 7), skąd sam wypadł. Potem poleciał do szpitala Parkland, gdzie został znaleziony na marach z prezydentem. Bez większych uszkodzeń na płaszczu.

Taka wersja została kupiona przez komisję kierowaną przez Earla Warrena, ówczesnego prezesa Sądu Najwyższego USA. Dzisiaj każdy pętak w amerykańskiej piaskownicy wie, że jego prezydent padł w 1963 roku ofiarą spisku, w którym główną rolę grały CIA i FBI. Mimo że został zamordowany prezydent największego mocarstwa świata, zdołano zamieść tę kompromitującą sprawę pod dywan. I kto jest w stanie zaprzeczyć, że służby specjalne mogą wszystko?

OD REDAKCJI. W poprzednim wydaniu „Passy” zamiast powyższego tekstu ukazał się omyłkowo jeden z poprzednich felietonów autora, za co wypada przeprosić. Zwłaszcza tych Czytelników, którzy wytknęli autorowi pewną nieaktualność spostrzeżeń. Na wszelki wypadek informujemy, że do pomyłki doszło nie z winy wszędobylskiego Pegasusa, tylko z winy redakcji.

Wróć