Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Znowu cuda nad urną?

23-10-2019 20:39 | Autor: Maciej Petruczenko
Już przed niedawnymi wyborami parlamentarnymi słusznie przypominano mądrość Józefa Wissarionowicza Stalina, który stwierdził kiedyś, że w systemie jedynowładztwa nieważne jest kto głosuje, ważne kto liczy głosy. Można było przewidzieć, że bitwa o – nie na samych wyborach się nie skończy.

Na błędy formalne komisji wyborczych i ewidentne niedopatrzenia w niektórych okręgach wskazuje Koalicja Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość zaś chce sprawdzić – „na wszelki wypadek, dla samej ciekawości”, jak powiedział Ryszard Terlecki – czy tam, gdzie ta partia minimalnie przegrała wyścig do Senatu, nie doszło do pomyłek.

A doszło akurat gdzie indziej, na przykład w Legnicy, gdzie logotyp Lewicy (SLD, Wiosna, Razem) ktoś umieścił przy nazwisku kandydata Komitetu Wyborczego Polskiej Lewicy, założonej w 2008 przez Leszka Millera, choć już dawno przez niego opuszczonej. Tym sposobem lewica w tym wydaniu okazała się po prostu lewizną, a trudno ocenić ile osób na skutek tego zagłosowało na niewłaściwego kandydata.

Doświadczony polityk Marek Borowski ujawnił z kolei na antenie TVN, że były komisje, w których instrukcja wyborcza została niechlujnie sformułowana, nie wskazując, czy krzyżyk należy postawić w kratce po lewej, czy po prawej stronie nazwiska osoby kandydującej z KO, co spowodowało jego błędne umieszczenie i w efekcie – nieważność głosu. Takich „kwiatków” znajdzie się zapewne dużo więcej i najprawdopodobniej świadectwo swoich krzywd znajdzie również PiS oraz inne partie. Czy zatem grozi nam częściowe lub miejscowe powtórzenie wyborów? Na to pytanie trudno na razie odpowiedzieć. Ty bardziej, że nie sposób zgadnąć jak na ewentualne skargi zareaguje nowo utworzono w Sądzie Najwyższym Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Trzeba się liczyć więc z koniecznością ponownego przeliczenia głosów, a nawet z powtórzeniem wyborów w okręgach.

Opozycja z góry sygnalizuje, że PiS po to doprowadził do utworzenia owej Izby i obsadziło ją „swoimi” ludźmi, iżby mieć asa atutowego w ręku, a wobec tego trzeba czym prędzej prosić instancje międzynarodowe, by patrzyły naszym politycznym dominatorom na ręce. Na razie jednak nie ma podstaw, żeby zarzucać Izbie stronniczość.

Taki zarzut kieruje się wszakże pod adresem Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który uchylił decyzję kierowanej przez Patryka Jakiego Komisji Weryfikacyjnej sprawdzającej legalność reprywatyzacji nieruchomości w Warszawie, a chodziło w tym wypadku o kamienicę przy mokotowskiej ul. Nabielaka 9. Pod tym adresem mieszkała walcząca o prawa lokatorów Jolanta Brzeska, której spalone zwłoki znaleziono pewnego dnia w Lesie Kabackim. Dlatego ten przypadek procesu reprywatyzacyjnego budzi szczególne emocje i nic w tym dziwnego – tym bardziej, że udowodniono już ponad wszelką wątpliwość, że do wypaczeń w procesie reprywatyzacji w Warszawie doszło zarówno z winy władz państwa, jak i władz miasta. Z jednej strony mieliśmy bowiem brak generalnej ustawy, która regulowałaby ten proces, z drugiej zaś dopuszczenie do wprost karygodnych decyzji urzędników Biura Gospodarki Nieruchomościami i skandalicznych orzeczeń sądów oraz Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Gdy zaś ruszyły prace Komisji Weryfikacyjnej Jakiego, prawnicy od razu uprzedzali, że postanowienia tego ciała będą musiały być ze względów formalnych podważane przez sądy. No i qui pro quo – jak było, tak jest. Publiczność coraz mniej z tego zamieszania rozumie. Tym bardziej, że kieruje się pod jej adresem więcej emocji niż rzetelnej informacji. A „dużej” ustawy reprywatyzacyjnej jak nie było, tak nie ma i kreujący się przez ostatnie lata na robiącego porządek w naszej wiosce szeryfa Patryk Jaki nawet słowem o niej nie wspomni...

Gdy się na to wszystko patrzy, to mimo woli przychodzi na myśl ów ostry komentarz Józefa Piłsudskiego wypowiedziany pod adresem współpracowników rządu Ignacego Daszyńskiego w listopadzie 1918 roku: „Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić!”. Bo jak długo można zabagniać elementarne odcinki życia publicznego i oddawać się wciąż międzypartyjnym kłótniom?

Tymczasem – wobec utrzymania władzy w kraju przez PiS i jego przystawki – można żywić przypuszczenie, że mamy do czynienia z ewidentnym atakiem rządu na samorządy. Nowa konfiguracja podatkowa powoduje otóż (pisze o tym ursynowski radny Piotr Skubiszewski na stronie 7), że władzom lokalnym po prostu zabraknie środków na sfinansowanie ważnych przedsięwzięć. W dodatku jedna z dziur budżetowych, jaka się wytwarza akurat w całym kraju, to fatalnie zaplanowane i realizowane przez rząd finansowanie szpitali, w których masowo zamyka się ważne oddziały. Znajduje się bowiem pieniądze na dosypywanie do kieszeni urzędnikom, na lekkomyślne pakowanie się w wydatki zbrojeniowe – a brakuje ich na opłacanie lekarzy, nauczycieli...

Jeżeli rzeczywiście dojdzie do tego, że po podwyższeniu płacy minimalnej niektórzy nauczyciele będą zarabiali mniej niż woźni, to trzeba się będzie zastanowić, czy nie jest to swoisty powrót do czasów PRL, gdy władza miała do obywateli podejście klasowe, przyznając punkty za pochodzenie społeczne, przy czym robotnicze było w najwyższej cenie.

Czekając zatem na ostateczne ukształtowanie wyników procesu wyborczego na szczeblu parlamentarnym, wypada się z lekka zaniepokoić. A niepokój jest tym większy, im bardziej władza atakuje tę warstwę, którą kiedyś bodaj Ludwik Dorn ochrzcił pogardliwym mianem „wykształciuchów”. Bo jeśli wykształciuchy stanowią jasną stronę mocy, to tę drugą może stanowić wyłącznie Ciemnogród.

Wróć