Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zmarszczki czasoprzestrzeni i jazda na oklep

04-10-2017 21:06 | Autor: Maciej Petruczenko
Chociaż organy zarządzające państwem polskim w ogóle, a miastem stołecznym Warszawa w szczególności, funkcjonują w zasadzie normalnie, to jednak w coraz większym stopniu mamy do czynienia z czymś, co pozostaje poza obrębem działania oficjalnych władz, a nazywane jest demokracją bezpośrednią, czyli wymuszaniem określonych posunięć władzy przez lud.

W stolicy (jak również w wielu innych miastach) najświeższym przejawem tego  zjawiska był Czarny Wtorek, czyli powtórzenie ubiegłorocznego protestu przeciwko dążeniom do zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej, ograniczaniu dostępu do środków antykoncepcyjnych oraz nadużywaniu tak zwanej klauzuli sumienia przez niektórych lekarzy i farmaceutów. Protestujące kobiety, nie bez towarzystwa mężczyzn, przemaszerowały pod sztandarem „Wściekłe Polki” – spod Pałacu Kultury i Nauki na plac Zamkowy. Jednocześnie młodzi lekarze-rezydenci urządzili w szpitalach strajk głodowy, żądając, by godziwymi pensjami zastąpiono ich dotychczasowe głodowe wynagrodzenia.

Wykonujący odpowiedzialną pracę lekarz-rezydent zarabia ponoć około 1700 złotych miesięcznie i w zasadzie po zapłaceniu czynszu za mieszkanie zostaje mu co najwyżej na 3-4 bilety na mecze piłkarzy Legii albo na zakup jedwabnego sznura, co by się z rozpaczy komfortowo powiesić. Nasz sąsiad z Ursynowa Konstanty Radziwiłł, pełniący zaszczytną funkcję ministra zdrowia, zakomunikował wszakże tym strajkującym żebrakom medycyny, iż budżet państwa nie wytrzymałby obciążenia, jakim byłoby żądane przez nich podwojenie wynagrodzeń. I dobrze, że im tak prosto w oczy wygarnął, bo gdzież tym faktycznym praktykantom zawodu do tak wybitnego specjalisty jak np. niedawny gwiazdor sfer rządowych Bartłomiej Misiewicz. Ów słabo wykształcony, ale dobrze odżywiony młodzian, używający trampoliny politycznej do zrobienia kariery, stał się pupilkiem  ministra obrony narodowej, który go zatrudniał na kilku eksponowanych stanowiskach jako wybitnego fachowca, sowicie wynagradzając, a na dodatek odznaczył za zasługi dla obronności kraju. Bo Miś to prawdziwy patriota, który rzeczywiście dokonał wielkiej rzeczy, kierując nocną operacją zdobycia Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO w Warszawie siłami żandarmerii oraz wojskowych tajniaków, co było bodaj naszym najbłyskotliwszym sukcesem militarnym od czasu zamachu na Kutscherę, a może nawet od bitwy pod Grunwaldem. I aż dziw bierze, że okrytego chwałą zdobywcę owego Centrum NATO ten niewdzięcznik Jarosław Kaczyński kazał wyrzucić  z partii Prawo i Sprawiedliwość, zarzucając mu brak jakichkolwiek kwalifikacji.

Mając jednak to wszystko na względzie, niechętni nie tylko Konstantemu, lecz – jak się można domyślać – wszystkim Radziwiłłom komentatorzy, bodaj jeszcze bardziej złośliwi niż Jarosław K. – przypomnieli, że obecny minister zdrowia dziesięć lat wcześniej sam żądał radykalnych podwyżek dla lekarzy-rezydentów, będąc wówczas prezesem Naczelnej Izby Lekarskiej. Zatem owo przypomnienie ze strony dziennikarskich hien było czymś wyjątkowo podłym. Zwłaszcza gdy ma się świadomość, iż lepiej czy gorzej opłacani rezydenci i tak nikogo nie wyleczą, tymczasem świeżo utworzone z inicjatywy MON i kosztujące co nieco Wojska Obrony Terytorialnej w razie czego – jak Piłsudski w 1920  – popędzą kota Ruskim z ich zardzewiałymi karabinami na sznurkach.

A jeśli już wspomniałem o piłkarzach Legii, tradycyjnie kwaterowanych na Ursynowie, trudno nie nawiązać do ścieżki zdrowia, jaką – po przegranym meczu z Lechem Poznań – urządzili im klubowi kibice, którzy na parkingu przy Łazienkowskiej kazali wracającym z Poznania biedakom wyjść z autokaru, po czym w celach wychowawczych oklepali nieudaczników po pyskach. To też była demokracja bezpośrednia. Nie właściciel klubu Dariusz Mioduski bowiem, tylko kibicowska brać pozostaje suwerenem, któremu futboliści mają gorliwie służyć, a skoro nie spełniają oczekiwań, należy się im paternoster. Gdyby więc teraz zapytać, jak inaczej określić powrót pokonanych legionistów na teren klubu, należałoby bez owijania w bawełnę odpowiedzieć: jazda na oklep.

Jak widać, zjawisko demokracji bezpośredniej rozszerza się niczym fale grawitacyjne we Wszechświecie, określane też obrazowym mianem zmarszczek czasoprzestrzeni, powodowanych zlaniem się dwóch czarnych dziur. A takie dwie czarne dziury, jakie zmarszczyły akurat czasoprzestrzeń warszawską, to niewątpliwie pamięć – z jednej strony pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, z drugiej zaś – byłego dyrektora tak samo byłego Biura Gospodarki Nieruchomościami – Marcina Bajki. Jakieś niedostrzegalne gołym okiem fale grawitacyjne doprowadziły do niewątpliwego zlania się tych czarnych dziur i w obu wypadkach nastąpił potężny odpływ pamięci, a o ponownym przypływie nawet nie ma co marzyć.

Jest rzeczą niewątpliwą, iż w warszawskim gospodarowaniu nieruchomościami na odcinku reprywatyzacji mieliśmy do czynienia z demokracją bezpośrednią. Otóż zarządzająca całym miastem pani prezydent jak gdyby pozwoliła zadecydować o wielu ważnych zwrotach po prostu ludowi stolicy, w tym zwykłym szarakom palestry, którzy na dodatek doskonale rozumieli, co to jest polityka prorodzinna i doprowadzili nie tylko do uwłaszczenia własnych krewnych lub powinowatych, lecz również męża i córki miłościwie nam panującej HGW.

Można się domyślać, że tylko wrodzona skromność powstrzymuje panią prezydent, by tak oczywistymi zasługami na niwie społecznej pochwalić się na forum tak zwanej Komisji Weryfikacyjnej, która przecież potrafiłaby docenić zbożne dzieło osoby, jak widać, nieprzypadkowo natchnionej już w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Duchem Świętym. A może to on właśnie posłużył jako Spiritus Movens dobrych uczynków reprywatyzacji i tę dobroć tym bardziej warto ciemnemu ludowi unaocznić?

Wróć