Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Złe duchy przeciw dobrym duchom

02-11-2016 20:36 | Autor: Maciej Petruczenko
Pogoda na Wszystkich Świętych trafiła się taka, że chyba sam Pan Bóg płakał nad Polską. Chociaż już coraz mniej miejsca na cmentarzach, wiele osób z zapałem godnym lepszej sprawy szukało śmierci na drogach i bodaj około czterdziestu ją znalazło. I tym razem policyjna akcja „Znicz” pomogła tylko w niewielkim stopniu. A przecież najlepszym wyjściem, jeśli chodzi o bezpieczeństwo osób odwiedzających cmentarze, byłoby składanie tych wizyt w różnych terminach, bo zmarłym czas odwiedzin ich grobów naprawdę jest obojętny.

Zawsze byłem przeciwny robieniu dobrych rzeczy tylko od święta i zdania raczej nie zmienię. Rodakom, którzy lubią się pomodlić w obrządku chrześcijańskim przypomnę, że już Biblia zaleca w tej sprawie intymność, a nie masowy udział w modlitewnych igrzyskach.

Warszawa – zainspirowana w 1975 pamiętną akcją krytyka muzycznego Jerzego Waldorffa – poszła 1 listopada tradycyjnie na żebry pod cmentarzami. A w żebraków przeistoczyli się jak zwykle królowie i książęta scen i ekranów, między innymi Daniel Olbrychski, Michał Żebrowski, Teresa Lipowska, Maja Komorowska, Artur Barciś, a obok nich żebrała również prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz, która poszła w ślady jednego ze swych poprzedników – Marcina Święcickiego. Na potrzeby ratowania zabytkowych cmentarnych instalacji wszyscy ci prominenci wyżebrali od społeczeństwa 170 tysięcy złotych i jest to kolejny bezcenny dar od serca. Złośliwi szeptali jednak po cichu, że gdyby pani prezydent poszła z puszką do własnego małżonka i poprosiła o wrzucenie tych paru groszy, jakie wziął po sprzedaniu udziału w kamienicy przy Noakowskiego 16, którą współodziedziczył jako mienie kradzione – kwota zebrana na ratowanie cmentarnych zabytków byłaby o wiele większa. Złośliwość to pewnie niepotrzebna, bo sama HGW zwróciła się do prokuratury o zbadanie przeszłego statusu owego budynku i sprawdzenie, czy jeśli chodzi o jego pokrętne losy, istotnie coś jest na rzeczy, czy tylko bezczelne pismaki nie wiedzieć czego się czepiają.

Jednym z żebrzących pod cmentarzem był prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński, który zdaniem wtajemniczonych powinien był raczej zbierać kasę na potrzeby tej instytucji, która ma być podobno wkrótce odarta z funduszy. Marcin Święcicki z kolei jest dla mnie warszawskim symbolem zmartwychwstania, Pamiętam bowiem dobrze, iż bodaj w 1971 uznano go za zmarłego, gdy w „Życiu Warszawy” ukazała się wiadomość o śmierci studenta Uniwersytetu Warszawskiego Marcina Święcickiego w Londynie. Ponieważ przyszły prezydent stolicy był swego czasu jednym z najlepszych w Polsce skoczków w dal, jego trener Ludomir Nitkowski natychmiast zdecydował, że koledzy ze skoczni rozegrają konkurs upamiętniający kolegę po fachu w czasie zawodów o memoriał Janusza Kusocińskiego na stadionie Skry. I taki konkurs rzeczywiście się odbył, a publiczność uczciła świeżego nieboszczyka minutą ciszy. Jakież było nasze zdumienie, gdy już następnego dnia Marcin wylądował na Okęciu cały i zdrowy. Okazało się, że z powodu zbieżności personaliów pomylono go z innym studentem UW...

No cóż, mylą się urzędnicy przyznający komuś własność wartej ciężkie miliony złotych kamienicy, to mogli się również pomylić sportowcy, którzy chcieli kolegę przedwcześnie położyć do trumny. Nie ma za to najmniejszej pomyłki w tym, że Unia Europejskich Stowarzyszeń Futbolowych (UEFA) postanowiła, że środowy mecz piłkarskiej Ligi Mistrzów pomiędzy Legią Warszawa a Realem Madryt ma być rozegrany bez udziału polskich kibiców. Pozostawienie przy takiej okazji trybun po większej części pustych było, prawdę mówiąc, jedynym wyjściem, skoro banda opryszków mieniąca się kibicami Legii narozrabiała najpierw podczas jej meczu na Łazienkowskiej z Borussią Dortmund, a potem wdała się w bójki z policją w Madrycie. No cóż, wszystkim nam się wydawało, że Polska to już Europa całą gębą, tymczasem kilkudziesięciu rozwydrzonych bandziorów mocno podważyło tę opinię. Co ciekawe, ów bandycki element znajduje – o dziwo – poparcie ze strony niektórych polityków, a nawet ze strony Kościoła. Jakoś nie słyszałem, żeby „pielgrzymka” madrycka spotkała się z potępieniem episkopatu.  Nawiasem mówiąc, w tym samym bandyckim stylu pobili się ostatnio kibole zmierzający na Derby Trójmiasta, czyli na piłkarski mecz Arki Gdynia z Lechią Gdańsk. Jeden z działaczy wyjaśnił rzeczowo, że stadion to nie teatr i nie ma co liczyć, iż na trybunach będą zawsze zasiadać wyłącznie grzeczni chłopcy. Komuś się widać w głowie pomieszało, jeśli uważa, że zamiast bić brawo, jeden kibic może bić drugiego kibica, bo taka jest natura sportowego widowiska.

Rozwydrzenie kiboli bierze się stąd, że utrzymuje się wobec nich niezrozumiała tolerancja. Cóż z tego, że od wielu lat działacze piłkarscy spotykają się z policją i z prawnikami, kombinując, w jaki sposób zaradzić złu, skoro wciąż nie ma drakońskich kar finansowych, a takie kluby jak Legia – zamiast dyscyplinować rozrabiaków, wolą ich hołubić, a już prezes Bogusław Leśnodorski był z nimi do tej pory za pan brat, czym w końcu zraził do siebie współwłaściciela spółki Legia Dariusza Mioduskiego.

Pisząc te słowa, mogę mieć w zasadzie pewność, że rewanżowy mecz z Realem to już na pewno pogrzeb warszawskiej, a także polskiej piłki w Lidze Mistrzów, ale nie wątpię, że prawdziwi kibice będą wierni drużynie z Łazienkowskiej do grobowej deski. I nie przeszkodzi im nawet to, że dzisiejszy zespół to Bogiem a prawdą – przede wszystkim Legia Cudzoziemska.

Wróć