Pewien król z bożej łaski
Czekał wciąż na oklaski,
Uderzała mu woda sodowa,
Przewrócone miał w głowie
I - jak zwykle królowie -
Chciał, by tłum jego imię skandował.
Król rozdęte miał ego
I zazdrościł kolegom,
Do historii chciał przejść jak najprędzej,
A że sam był miernotą,
Musiał stać się despotą,
Żeby spełnić swój sen o potędze.
A ambicje miał spore,
Więc otoczył się dworem,
Jego skład sam starannie dobierał.
Wszyscy byli gotowi
Wiernie służyć królowi,
Zależała od tego kariera.
Król rozdawał z ochotą
Wszelkie fuchy miernotom,
By poparcie ich mieć zapewnione,
Nawet psów do zaprzęgu
Szukał wśród niedołęgów,
Żeby zgodnie merdały ogonem.
Każdy pies, nawet szczeniak,
Musiał spełniać życzenia,
A jak nie, król przykręcał mu śrubę,
I choć marnie powoził,
Dość, że palcem pogroził,
Nie pozwalał na żadną rozróbę.
Jeden w sposób szczególny
Był posłuszny, potulny,
Choć przez króla w bagnisty wpadł grajdoł,
Z ręki jadł i nie warczał,
Mówił: Mnie to wystarcza.
Każdy myślał, że jest niedorajdą.
Aż tu pewnego ranka
Taki klops! Niespodzianka!
Czyżby jakaś ustawka, podpucha?
Pies się nagle znarowił,
Przeciwstawił królowi
I naprawdę się zerwał z łańcucha.
Król się wściekł. Dwór się dziwi,
Że ktoś śmiał się sprzeciwić,
Posypały się słowa krytyki.
Wrzask podnieśli kompani,
Że się pies zbisurmanił
I wznosili złowrogie okrzyki.
Pies za tego psikusa
Zyskał miano Brutusa,
Reszta psów podkuliła ogony
I zaczęła ujadać,
Że to hańba i zdrada,
Żeby król nie był na nich wnerwiony.
Tu się kończy opowieść,
Lecz w niejednej psiej głowie,
Mogła myśl światoburcza zagościć,
Że to wszystkich dotyczy,
Czy żyć lepiej na smyczy,
Czy się zerwać i bronić wolności?