Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zawsze są kwity na łże-elity...

24-06-2020 21:11 | Autor: Maciej Petruczenko
Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada. Mnie akurat wydawało się, że dołek, w jaki wpadł tartanowy stadion stołecznej Skry, jest już bardzo głęboki, ale premier Mateusz Morawiecki udowodnił, że można jeszcze ową zapaść znacznie pogłębić. Premier zgłosił w zasadzie chęć zrobienia dobrego uczynku, proponując przyjacielsko prezydentowi Warszawy, że z wielką chęcią nadrobi jego nieudolność i dosłownie od ręki „wyremontuje” mającą katastroficzny wygląd ruinę u zbiegu Żwirki i Wigury z Wawelską.

Oczywiście uczyni to pod warunkiem, że miasto przekaże własność obiektu państwu. Lekko zadrżałem, usłyszawszy taką propozycję, bo nie wiem, czy ten ważny polityk ogłosił ją w imieniu państwa polskiego, czy państwa Morawieckich, potrafiących – jak wiadomo – bardzo zręcznie obracać własnością w sferze cywilnoprawnej i mających na koncie, w przeciwieństwie do rządu, wyłącznie udane inwestycje, na których nie traci się miliardów złotych, a zarabia najprawdopodobniej miliony.

Jeśli chodzi o państwo polskie, to straciło ono ponoć co najmniej 900 mln złotych na błędnym zainwestowaniu w kolejny blok energetyczny w elektrowni węglowej w Ostrołęce i – jak można sądzić w tej chwili – około 70 milionów włożonych w ryzykowne wydrukowanie przed właściwym terminem kart do głosowania korespondencyjnego w tegorocznych wyborach prezydenckich 10 maja. Budowę bloku zapoczątkował w 2018 symbolicznym wbiciem repera startowego minister energii Krzysztof Tchórzewski, który rok później przestał pełnić tę funkcję, co dziwnym trafem zbiegło się ze wstrzymaniem ostrołęckiego marnotrawstwa. Podobno Morawiecki od początku się z tej inwestycji nie cieszył, ale przecież – chcąc nie chcąc – jako premier ją firmował. No i bynajmniej nie przeprosił społeczeństwa i nie posypał sobie głowy popiołem.

Nie widząc belki we własnym oku, próbuje jednak dostrzec źdźbło w cudzym, a dokładnie w oku Rafała Trzaskowskiego, pozostającego od kilkunastu miesięcy na stanowisku mera stolicy i niemającego wcześniej jakiegokolwiek wpływu na sytuację kompleksu Skry, doprowadzonego rzeczywiście do ruiny na skutek ciągnącego się aż od 50 lat niedoinwestowania i cokolwiek pochopnie przekazanego w latach 90-tych klubowi w użytkowanie wieczyste. Za Peerelu w sprawie tego obiektu zawiniły słabnące z roku na rok władze państwa, po 1989 zaś – władze miasta, a konkretnie członkowie Rady Warszawy, bo to oni przesądzili o uwłaszczeniu wielkich klubów, choć nie było raczej szans, by dały one sobie radę na wolnym rynku. W cieniu najprzeróżniejszych machinacji wokół Skry pozostawali sami sportowcy, którzy wyszli na takim umocowaniu prawnym klubu jak Zabłocki na mydle. Dziś już mało kto pamięta, że w barwach Skry startowali tak wybitni lekkoatleci jak Artur Partyka i Paweł Januszewski, a powoli zaczyna się zapominać, iż zawodniczką Skry była do niedawna najwybitniejsza dziś polska sportsmenka, arcymistrzyni rzutu młotem Anita Włodarczyk, która porzuciła zgniliznę przy Wawelskiej, przyjmując barwy AZS AWF Katowice. Umknęło też zapewne uwadze opinii publicznej, iż w sekcji siatkówki Robotniczego Klubu Sportowego Skra występowały z powodzeniem dwie nasze gwiazdy tej dyscypliny – Małgorzata Glinka (dziś Glinka-Mogentale) i Katarzyna Skowrońska-Dolata (wychowanka szkół ursynowskich), a w roli trenera występował sam Hubert Wagner (również ursynowianin). Na przekór temu, co powiedział troszczący się o Skrę premier Morawiecki, dociekliwy poseł Cezary Tomczyk ujawnił, iż w Sejmie przedstawiciele stanowiącej opokę rządu partii Prawo i Sprawiedliwość zagłosowali przeciwko przekazaniu 200 mln złotych na budowę nowej Skry. Premierowi musiało zrobić się trochę głupio...

Przyjmuję, że to tylko zbiegiem okoliczności reprezentanci głównej siły rządzącej dzisiaj Polską zaatakowali Trzaskowskiego na Skrze – najpierw, gdy rywalizował on z Patrykiem Jakim o prezydenturę Warszawy, a teraz to samo powtórzyło się, gdy Trzaskowski ubiega się o stanowisko głowy państwa. Tylko że z tych stricte politycznych zagrywek nadal nic dobrego dla sportowej młodzieży w Skrze nie wynika. Kiedy trener Anity Włodarczyk, będący również prezesem Skry, stawał na głowie, żeby w miejsce ruiny powstał nowy stadion za pieniądze irlandzkiej firmy Global Partners, nie znalazł zrozumienia u władz stolicy i budowa tego obiektu odwlekła się już o blisko 20 lat. Potem jednak doszło do ciągu procesów sądowych i ostatecznej przegranej Skry przed Sądem Najwyższym i sytuacja radykalnie się zmieniła. Teraz to miasto, które odzyskało tytuł prawny, chce budować nowoczesną arenę tartanową przy Wawelskiej, Kaliszewski natomiast zwleka z przekazaniem dokumentacji obiektów i kluczy. Na domiar złego, zerwawszy współpracę z Anitą, od trzech miesięcy nie wraca ze służbowego pobytu w USA (chyba ze względu na bariery związane z pandemią koronawirusa) zdalnie się jednak procesując już tylko w sprawie wydania kluczy.

Skoro premier zaproponował, iż wzniesienie nowej Skry mógłby załatwić migiem, to rozumiem, że sprowadziłby Kaliszewskiego z pomocą FBI, zakutego w kajdanki i siłą wydarł mu te nieszczęsne klucze, a jest do takiej współpracy polsko-amerykańskiej świetna okazja. Wszak prezydent Andrzej Duda udał się właśnie na rozmowy z prezydentem Stanów Zjednoczonych Donaldem Trumpem. Mogłoby dojść do korzystnej dla Warszawy wymiany: Polska wyciągnie kasę na opłacanie kolejnego kontyngentu wojsk amerykańskich na naszym terenie, Trump zaś dostawi nam prezesa Skry z owymi kluczami w zębach. W końcu Amerykanie zdążyli już udowodnić w specjalnym ośrodku na Mazurach, jak skuteczne mają metody wydobywcze. Domyślam się, że po takiej operacji premier Morawiecki od razu poleci obecnej minister sportu Danucie Dmowskiej-Andrzejuk, by dorzuciła grosza władzom Warszawy na upragnioną budowę nowej Skry, już niezależnie od tego, kto będzie właścicielem terenu przy Wawelskiej. Bo chodzi przecież o dobro sportu polskiego, a nie o jakiekolwiek polityczne pozory. Nieprawdaż?

Wróć