Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zasada odpowiedzialności zbiorowej

23-08-2017 22:18 | Autor: Maciej Petruczenko
Kowal zawinił, Cygana powiesili. To stare polskie porzekadło więcej mówi o niesprawiedliwym potraktowaniu człowieka niż całe tomy uczonych wywodów. Dziś mamy akurat nabierającą coraz większej temperatury dyskusję na temat odpowiedzialności zbiorowej.

Dyskusja dotyczy akurat ofiar nakazanego ustawą procesu dezubekizacji, który w wielu wypadkach okazał się już farsą. Nie dlatego zresztą, że należało w nieskończoność utrzymywać uprzywilejowanie emerytalne pracowników najróżniejszych mundurowych albo utajnionych służb z czasów PRL, tylko ze względu na lekkomyślne wzięcie olbrzymiej armii ludzi pod jeden strychulec.

Media wyciągnęły akurat na światło dzienne przypadek zasłużonego powstańca warszawskiego, wojennego bohatera z różnych frontów, który jako lekarz przepracował lat parę w przychodni MSW i miałby właśnie z tego tytułu spodziewać się ostrego obcięcia emerytury. Usiłujący od ręki naprawić zło, wyrządzone przez sejmowych lekkoduchów obecny minister spraw wewnętrznych od razu ogłosił, że wobec tego wybitnego polskiego patrioty ustawa zastosowana nie będzie, ale przecież są zapewne setki i tysiące innych przypadków totalnego nieporozumienia, a chodzi na przykład o wybitnych sportowców z czasów PRL, którzy byli po prostu członkami klubów gwardyjskich i – jak to się utarło we zwyczaju tamtoczesnym – otrzymywali nieoficjalnie resortowe pieniądze. Podobnie było w klubach wojskowych albo kolejowych.

– Jako koszykarz Polonii Warszawa pozostawałem na etacie „torowego” – śmieje się dzisiaj jeden z komentatorów sportowych.

Na podobnej zasadzie kopalnie zatrudniały sportowców w klubach górniczych. Opowiadał mi kiedyś trener lekkoatletycznej sekcji Górnika Zabrze, że w roku 1981 NSZZ Solidarność wzięła się za piłkarzy, którzy będąc na etatach górników dołowych grali marnie, no i ci, którzy faktycznie fedrowali pod ziemią, zażądali, żeby tych szmaciarzy z boiska również sprowadzić na dół i zagonić do roboty. Odbywały się nawet zebrania załogi, podczas których głosowano, których zawodników oderwać od piłki i przymusić do zwykłej pracy przy wydobywaniu węgla, a którym dać jeszcze szanse. Nad tym wszystkim i tak jednak czuwała wciąż  jeszcze władza PZPR, więc kierownik sekcji lekkoatletycznej kazał wszystkim swoim zawodnikom zapisać się do partii, żeby w razie czego ten, kto faktycznie rządził lewymi etatami sportowymi, nie zabrał ich przypadkiem mistrzom skoczni, rzutni i bieżni. No i lekkoatleci Górnika podobno wstąpili w szeregi partyjne w komplecie, co im uratowało etaty. Żeby było śmieszniej: na ten pomysł wpadł jeden z szefów klubu, były lekkoatleta, a jednocześnie szef tamtejszej komórki PZPR, w przeszłości wojennej wszakże członek... NSDAP, komandos, podobno jako pierwszy żołnierz niemiecki w drugiej wojnie światowej odznaczony za męstwo przez Hitlera. 

W Warszawie, pozostającej w czasach PRL wielkim zagłębiem sportowym, cała rzesza mistrzów reprezentowała chociażby barwy milicyjnego klubu Gwardia. Nie mam pojęcia, ilu z nich miało resortowe etaty, ale gdyby to byli na przykład dwukrotny mistrz olimpijski w boksie Jerzy Kulej i wicemistrz igrzysk 1960 w Rzymie Tadeusz Walasek, to czy im również zmniejszono by dzisiaj emerytury za zwycięstwa na ringu odnoszone – jak to zawsze podkreślał Jurek – dla Polski... Czy również w taki sam sposób spostponowano by mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą Władysława Komara, skądinąd też warszawskiego gwardzistę?

Mój stryj ze strony matki był w rządzie emigracyjnym jednym z oficerów z najbliższego otoczenia gen. Władysława Sikorskiego. Gdy po wojnie powrócił do kraju, aż do roku 1976 – najpierw ubecy, a potem esbecy wzywali go co pewien czas na przesłuchania i bili w celu wymuszenia zeznań, grożąc, że jeśli zdradzi żonie, gdzie był, on sam straci pracę, a ona tak samo. Do końca życia była biedna przekonana, że mąż ma kochankę na boku i dlatego od czasu do czasu znika z domu, bo stryj zwierzył się z tajemnicy tylko mojej matce, a swojej siostrze. Ciągano go na przesłuchania i grożono prześladowaniami rodziny – na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej, czyli postępując tak, jak stalinowscy i hitlerowscy oprawcy. Pozwalam sobie na tak drastyczne porównania, żeby wywieść jasno o co mi chodzi.

A już dla pełnej jasności przypomnę, że nic nie jest całkiem czarne i całkiem białe. Bo przecież, przez tyle lat olbrzymim obciążeniem dla budżetu państwa były potężne wypłaty emerytalne dla pracowników służb mundurowych i górników, a o godziwe zaopatrzenie wielu wartościowych obywateli nikt się nie troszczył, choć ludziom tym nie starczało na przeżycie z dnia na dzień. Ale cóż, każdy rząd daje przywileje swoim pretorianom, żeby go nie udusili własnymi rękami...

Dlatego też przeciętny obywatel bywał w ostatnich latach nękany z byle powodu i na przykład wyrzucany na bruk z mieszkania zajmowanego w dobrej wierze w bloku komunalnym, a  przedstawiciele wszystkich partii mieli w d...pie los wyrzucanych. Jeszcze dwa lata temu prominentny przedstawiciel rządzącego już ugrupowania wyjaśnił mi: reprywatyzacją w Warszawie i innych miastach kraju zajmiemy się dopiero w następnej kadencji. Teraz mamy sprawy ważniejsze. Okazało się jednak, że wobec narastających alarmów medialnych, zajęcie się tą kwestią trzeba było zdecydowanie przyspieszyć – stąd tzw. Komisja Weryfikacyjna, która – jak wiadomo – niczego rewolucyjnego nie zdziała bez kompromisowej ustawy regulującej reprywatyzację i uwzględniającej z jednej strony dziejowe zaszłości, z drugiej zaś – interesy dawnych właścicieli, zajmujących ich domy lokatorów, no i interes całego miasta. Ciekaw jestem, czy Sejm odważy się już w najbliższym czasie taką ustawę uchwalić.

Wróć