Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zamieńmy zbrojenie na leczenie

17-01-2018 22:20 | Autor: Tadeusz Porębski
Bezpłatna opieka zdrowotna to fikcja. Znacznie wydłuża się długość życia, stosuje się leki nowej generacji, za które trzeba płacić producentom coraz większe pieniądze. Dodatkowe koszty generują także najnowsze techniki operacyjne wykonywane za pomocą wysoce specjalistycznych narzędzi, których zakup jest bardzo kosztowny.

Czas najwyższy, by rządzący krajem pojęli, iż nie uzdrowi się naszej służby zdrowia bez wprowadzenia zmian systemowych. Trudno zliczyć, którym z kolei jest trwający obecnie konflikt na linii lekarze rezydenci – rząd. Nawet gdyby strony doszły do porozumienia, kolejne starcie to tylko kwestia czasu. Kłania się bowiem stare przysłowie: "Z próżnego i Salomon nie naleje". Reforma służby zdrowia opiera się na jednej podstawowej tezie: po pierwsze – zmiany strukturalne, po drugie – pieniądze, po trzecie – pieniądze. A tych w kasie państwa brak. Skąd więc pozyskać kasę na leczenie Polaków? Chyba jedynie od samych obywateli RP.

Kolejne ekipy rządzące krajem jak ognia boją się powiedzenia swoim obywatelom prawdy w oczy: "Jeśli nie wprowadzimy choćby symbolicznej odpłatności za świadczenia medyczne, nic się w naszej służbie zdrowia nie zmieni. Choćbyśmy ściągnęli do kraju najlepszego menedżera świata". Rząd naszych południowych sąsiadów zdobył się na odwagę i już wiemy, że im się to opłaciło. Czemu więc nie pójść śladem Czechów? 

Im korona z głowy nie spadnie...

Udając się do lekarza, obywatel Republiki Czeskiej powyżej 18 roku życia płaci za wizytę 30 koron, czyli na nasze około 5 zł. Jeden dzień pobytu w szpitalu to wydatek w wysokości 60 koron (10 zł), dlatego hospitalizowani pacjenci często spędzają weekendy w domu. Oczywiście, tylko ci, którym zezwoli na to lekarz. Wezwanie pogotowia ratunkowego w sytuacji, kiedy nie zachodzi bezpośrednie zagrożenie życia (zawał, udar, wypadek, etc.) kosztuje 90 koron (15 zł). Z opłat zwolnieni są najubożsi, zarabiający poniżej średniej krajowej oraz osoby, które leczą się przymusowo. Płaci się również za wypisanie recepty. Obowiązuje limit opłat regulacyjnych, które w ciągu roku może ponieść pacjent i wynosi on obecnie 5 tys. koron rocznie, czyli około 830 złotych. Nie dotyczy to dzieci oraz emerytów – dla nich limit jest mniejszy o połowę. Jeśli limit zostanie przekroczony, co zdarza się rzadko, dalszą opiekę finansuje państwo.

Tak więc ponosząc przeciętnie na miesiąc koszt rzędu 70 zł, masz, obywatelu, niczym nieskrępowany dostęp do każdego lekarza podstawowej opieki zdrowotnej, ze specjalistami włącznie i nie musisz miesiącami czekać na wizytę bądź na badanie specjalistycznym sprzętem. To się per saldo powinno opłacać każdemu – nawet najuboższym, ponieważ zdrowia nie da się przerachować na pieniądze.   

Jak system wprowadzony w życie w Czechach w 2008 r. sprawdza się w praktyce? Już w pierwszym kwartale znacznie wzrosła liczba pacjentów, którzy zdecydowali się na kontynuowanie leczenia szpitalnego w domowych pieleszach. Korytarze przychodni zdrowia z dnia na dzień opustoszały. Za 90 koron (15 zł) Czech może wejść dzisiaj do lekarza specjalisty prosto z ulicy, bez potrzeby wyznaczania terminu. W Polsce też można wejść do specjalisty z ulicy, tyle że nie za 15, lecz za 150 zł. Już rok po wprowadzeniu reformy państwo czeskie pozyskało do budżetu 1,8 mld koron (około 300 mln zł) z tytułu wizyt w przychodniach, natomiast 1,3 mld koron (około 216 mln zł) pacjenci zostawili w szpitalach. Przeciętny Czech zostawił w przychodniach zdrowia około 210 koron (35 zł) w skali roku, co odpowiada 7 wizytom.

Godne pensje czeskich lekarzy

Nasi sąsiedzi borykali się przed laty z podobnym problemem jak my dzisiaj. Pod koniec 2010 r. aż 25 proc. z ogólnej liczby 3837 czeskich lekarzy złożyło wypowiedzenia z pracy z zachowaniem dwumiesięcznego okresu. Najwięcej wypowiedzeń złożono w najuboższych województwach: śląsko-morawskim oraz na Wysoczyźnie (80 proc.). Czeski lekarz zarabiał  wówczas, w przeliczenia na polskie pieniądze, około 3680 zł brutto, a z dyżurami około 8000 zł brutto. Narastający konflikt rozwiązano po rocznych negocjacjach. Ostatecznie zdecydowano się na kompromis.

W 2011 r. podniesiono medykom pensję o 5000 – 8000 koron (830 – 1330 zł). W 2012 r. o dalsze 10 proc., a rok później do poziomu trzykrotności ówczesnej średniej krajowej. Dane z Czeskiego Narodowego Instytutu Zdrowia za 2014 r. pokazują, że średnia miesięczna pensja lekarza to 55.068 – 61.393 koron, czyli 9.200 – 10.200 złotych za sam etat, bez dyżurów. W styczniu 2017 r. lekarze naszych południowych sąsiadów otrzymali kolejne 10 proc. podwyżki i w porównaniu z kolegami z Polski są nababami. Jak daleko Czesi odskoczyli od nas po reformie służby zdrowia, może świadczyć choćby to, że Polacy masowo wyjeżdżają za południową granicę na zabiegi usuwania zaćmy, ponieważ tam mogą to zrobić z dnia na dzień, a u siebie musieliby czekać kilka lat. Wszystko wskazuje na to, że czescy lekarze będą zarabiać na Polakach jeszcze więcej. Po fatalnym głosowaniu w Sejmie, którego owocem  ma być zaostrzenie i tak restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej, czescy ginekolodzy będą prawdopodobnie mieli pełne ręce roboty. 

Dzisiaj szpitalna pensja internisty urąga wszelkiemu poczuciu przyzwoitości. To hańba, by lekarz po ciężkich pięcioletnich studiach zarabiał w Polsce mniej niż wykwalifikowany robotnik. Czeski lekarz już w 2013 r. zarabiał tyle, ile według planów  ministerstwa zdrowia jego polski kolega po fachu ma zarabiać w roku 2022 (docelowo 1,27 średniej krajowej). Według raportu OECD z 2016 r., w Polsce na 1000 pacjentów przypada statystycznie 2,2 lekarza (dzisiaj zapewne jeszcze mniej). Natomiast w Czechach współczynnik ten wynosi 3,7. Na Kubie, nazywanej przez polskie media komunistycznym skansenem, na 1000 mieszkańców statystycznie przypada aż 6,7 lekarza. Więcej ma ich tylko malutkie i pławiące się w luksusach księstwo Monako (7,1). Średnia europejska to 3,3, tymczasem mająca aspiracje do liderowania w tej części Europy Polska nawet nie zbliża się do tego poziomu. To naprawdę wielki wstyd, ale nie dla Polaków jako nacji. To wstyd dla kolejnych rządów – począwszy od Solidarności, poprzez Unię Wolności, SLD i PSL, na PO skończywszy.

Mimo większej liczby lekarzy w systemie Czesi potrafili znaleźć w budżecie środki zapobiegające lekarskiemu exodusowi. Nasuwa się pytanie, kiedy zaczniemy brać przykład z naszych południowych sąsiadów? Przecież to żaden wstyd czerpać z osiągnięć innych.

Punkt krytyczny już blisko...

Sytuacja w polskiej służbie zdrowia powoli zbliża się do punktu krytycznego. Lada moment nie będzie miał kto nas leczyć. To cud, że jeszcze masowo nie umieramy z braku pomocy medycznej. To cud, że na przykład na Ursynowie służba zdrowia jest doposażona, wyposażona w specjalistyczny sprzęt, wyszkolona i funkcjonuje niczym szwajcarski zegarek. Ursynowianie jako nieliczni w kraju naprawdę nie mogą narzekać. Poza czterema dużymi przychodniami mają bowiem do dyspozycji także jednodniowy szpital przy ul. Kajakowej, w którym wykonywane są w dosyć dogodnych, jak na Polskę, terminach proste zabiegi: leczenie zaćmy z wszczepieniem soczewek, operacje przepuklin, kamicy pęcherzyka żółciowego, żylaków, kolonoskopia w znieczuleniu ogólnym, gastroskopia, artroskopia stawów kolanowych i barkowych, czy usuwanie zmian skórnych. Ten cud to dzieło wyjątkowo sprawnej menedżerki, która od lat kieruje ursynowską służbą zdrowia.

Właśnie taki menedżer potrzebny jest w ministerstwie zdrowia. Obecnie przeciętny wiek specjalisty w Polsce to około 60 lat, ludzie ci powoli schodzą z rynku pracy. Należy więc, poprzez uproszczenie procedury kwalifikacyjnej, niezwłocznie otworzyć szerzej drzwi prowadzące do zdobycia specjalizacji. Dysproporcja w punktacjach testu (100 pkt.) i rozmowy kwalifikacyjnej (40 pkt.) budzi wątpliwości co do obiektywizmu postępowania. Problem stanowi także jawność postępowania.  Podobnie jak w adwokaturze, korporacyjne klany medyczne – dzięki zawiłym procedurom – skutecznie utrudniają młodym lekarzom zdobywanie specjalizacji. W niektórych Wojewódzkich Ośrodkach Doskonalenia Kadr Medycznych można składać podania na kilka specjalizacji, ale w innych tylko na jedną. W dodatku dopiero po złożeniu dokumentów można dowiedzieć się, że niestety w tej sesji dana specjalizacja będzie zamknięta, a inna, o której mówiono dotąd, że nie ma szans na jej zdobycie, właśnie została otwarta. W ten sposób marnuje się czas młodych lekarzy oraz miejsca specjalizacyjne, które pozostają niewykorzystane. Trzeba z tym skończyć, bo młodzi odpłyną na Zachód.

Obszar ochrony zdrowia musi zostać wreszcie poddany zmianom strukturalnym, a nie kosmetycznym – przez dodawanie politycznego pudru. No i pieniądze. Wprowadzenie symbolicznych opłat za usługi medyczne to jedno, ale i państwo powinno mocniej potrząsnąć kiesą. Można by na przykład przesunąć w tym roku kilka miliardów złotych z rozbuchanego bez sensu budżetu MON do budżetu resortu zdrowia. Góra pieniędzy jest bowiem przeznaczana na zbrojenia oraz rojenia stania się militarną potęgą w tej części Europy. Coroczne uszczuplanie budżetu MON na rzecz dofinansowania służby zdrowia z pewnością nie spodobałoby się Antoniemu "Wschodnia Flanka" Macierewiczowi, ale "Flanka" właśnie odszedł z rządu. Być może po jego dymisji premier Mateusz Morawiecki rozważy wykonanie  budżetowej roszady. Tak czy siak, jedno jest pewne – narastający z roku na rok bajzel w polskiej służbie zdrowia nie może nadal trwać. Tak jak po 2015 r. nie mogło dalej trwać "państwo teoretyczne", czyli "ch..., dupa i kamieni kupa", jak obrazowo określił Polskę Bartłomiej Sienkiewicz, były już, na szczęście, minister od policji, tajniaków i strażaków.

Wróć