Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Zamienił stryjek siekierkę na kijek?

27-04-2016 21:07 | Autor: Maciej Petruczenko
Goście weszli w porządku i stanęli kołem; Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem; Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, Idąc kłania się damom, starcom i młodzieży – już na wstępie pozwolę sobie zacytować strofy mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza”, by przypomnieć, że jeszcze 200-300 lat temu obowiązywał u nas staropolski savoir-vivre. Cholera wie, gdzie się to wszystko podziało. Na pewno opisane w „Panu Tadeuszu” obyczaje nie uchowały się do dzisiaj ani w Sejmie, ani w rządzie, ani w samorządzie, ani nawet w sferach duchowieństwa.

Śp. prymas Józef Glemp objawił w swoisty sposób miłość bliźniego, poniżając mających akurat rację oponentów epitetem „szczekające kundelki”. Zdaniem toruńskiego redemptorysty Tadeusza Rydzyka, małżonka prezydenta Lecha Kaczyńskiego – śp. Maria Kaczyńska – była „czarownicą”. Poseł Platformy Obywatelskiej Stefan Niesiołowski, szlachcic skądinąd, był uprzejmy określić Jana Tomaszewskiego mianem „ćwoka”, Ludwika Dorna nazwał „kanalią”, Jarosława Kaczyńskiego – „nędznym, żałosnym nieukiem”, zaś ogół polityków jego partii – „pisowskimi kreaturami”. Niedawny minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz (PO) całkiem zapomniał o pięknym języku swojego pradziada Henryka i stwierdził, że Polskie Inwestycje Rozwojowe to „ch...j, dupa i kamieni kupa”. Nie lepiej zachowują  się przedstawiciele kolejnej partii rządzącej. Znana z obżarstwa w ławach sejmowych posłanka Prawa i Sprawiedliwości, profesor prawa Krystyna Pawłowicz z wielką estymą wyraziła się o – dziś już nieżyjącym, a wtedy 92-letnim – Władysławie Bartoszewskim, mówiąc, że „jest to pastuch słabej klasy”. Dziennikarka Monika Olejnik z kolei wydaje się szanownej pani profesor „durnym babskiem”.

Do grona tych mistrzów savoir-vivre’u i bon-tonu dołączyła ostatnio rzeczniczka sejmowego klubu PiS Beata Mazurek, oceniając z wysokości swego niekwestionowanego autorytetu prawniczego, że „sędziowie Sądu Najwyższego to zespół kolesi, którzy bronią status quo poprzedniej władzy”. Na dodatek przemiła pani Beata zasugerowała, iż Sąd Najwyższy w obecnym składzie przyczynia się do anarchii w państwie. Było to nader śmiałe stwierdzenie, więc na wszelki wypadek przejrzałem portale internetowe, żeby się przekonać, jak zrelacjonowały ową wypowiedź. No i ku swemu wielkiemu zdumieniu, na portalu „wpolityce.pl”, wiernie dotychczas zamieszczającym nawet niemiłe sobie wypowiedzi, ani słówka o „kolesiach” z Sądu Najwyższego nie znalazłem. Widać redaktorom było po prostu wstyd przekazywać tego rodzaju opinię – mimo całej sympatii dla PiS.

No cóż, taka teraz moda, że do publiczności najlepiej trafiają określenia jędrne albo – jak ujęliby to celebryci i celebrytki show-biznesu – „zajebiste”. Aniśmy się obejrzeli, jak chamstwo zastąpiło w dyskursie społecznym galanterię, stając się znamieniem epoki, bo – jak powiada pewien mój przyjaciel – dżentelmenów dzisiaj już nie ma i nie potrzeba. Ostatnim był najprawdopodobniej słynący z elegancji słowa i ubioru sprawozdawca sportowy Bohdan Tomaszewski, który umarł rok temu, a wraz z nim umarła widocznie kultura języka codziennego. W dużym stopniu spowodowane jest to otwarciem nowego sektora komunikacji publicznej, stworzonego przez Internet. Pod jakimkolwiek nickiem można wszak wylewać na bliźnich najgorsze pomyje. Doszło do tego, że wiele poważnych czasopism zastanawia się całkiem serio, kim jest obserwowane na Twitterze przez prezydenta RP Andrzeja Dudę „leśne ruchadło”. Mimo wszystko jestem przeciwny tłumieniu wolności słowa, choćby dlatego, że dopiero z wielu internetowych postów dowiadujemy się, co ludzie naprawdę myślą.

Ktoś kiedyś nazwał dziennikarzy przewodnikami po współczesności. W owym czasie próbowano nastroić owych przewodników na jedną nutę, bo środki masowego przekazu (względnie masowego przykazu lub musowego przekazu) pozostawały niemal w stu procentach w rękach państwa. Obecnie mamy szeroką paletę mass mediów i tylko trwa dyskusja, w jakim stopniu o ich obliczu decydują sami dziennikarze, a w jakim – właściciele, którzy – jak wiadomo – zawsze znajdą posłusznych wykonawców zleconych zadań. Na szczęście Internet pozwala się każdemu uniezależnić.

Stąd z wielką niecierpliwością czekam na efekty gorącej dyskusji wokół związanych z „dekretem Bieruta” kwestii reprywatyzacyjnych w Warszawie. Wydawało się, że już wszystko powiedziano na ten temat, że wszyscy się zgadzają, iż brak kompromisowej ustawy reprywatyzacyjnej to skandal, ale jakoś nic z tego nie wynika. Politycy poszczególnych partii chowają głowę w piasek, pozwalając, żeby najprzeróżniejszej maści cwaniacy dorabiali się na prawnym i organizacyjnym bezhołowiu. A już szczytem wszystkiego było to, że sama prezydent Warszawy, profesor prawa Hanna Gronkiewicz-Waltz przedstawiła się jako ofiara tego bezhołowia, gdy jej mąż „niechcący” odziedziczył wraz z innymi „spadkobiercami” kamienicę przy Noakowskiego 16, stanowiącą – wedle powszechnie znanych i potwierdzonych przez sąd dokumentów – kradzione mienie pożydowskie. Kamienica została natychmiast przez nieoczekiwanych właścicieli sprzedana. To jak to z nią naprawdę było, pani profesor? Czy w końcu szanowny małżonek to legalny spadkobierca, czy paser? Opinia publiczna nic bowiem z tego własnościowego zawirowania nie może zrozumieć, wyjąwszy to, że podstępną kradzież owej kamienicy stwierdza wyrok sądowy...

Na łamach „Passy” przedstawiliśmy akurat inny przykład bezpodstawnego zawłaszczania warszawskiej nieruchomości (Narbutta 60), wymieniając aktorów zaskakującego przedstawienia. I bardzośmy ciekawi, czy – wyjaśniwszy rzecz do spodu – doczekamy się już nie budzących zgrozę uników, ale właściwej reakcji prokuratury. Bo ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Wróć