Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Za kulisami Miasteczka Wilanów

15-01-2020 20:29 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
W numerze 49 (990) „Passy” z 19 grudnia 2019 r. ukazał się tekst p. Anny Rogozińskiej-Wickers pt. „Widok z Miasteczka Wilanów – witaj smogu …”. Autorka poruszyła w nim nadzwyczaj istotny obecnie problem smogu, który negatywnie wyróżnia nas w Unii Europejskiej. Okazuje się, że jednym z najbardziej zagrożonych nim osiedli stolicy, jest prestiżowe i luksusowe osiedle o nazwie „Miasteczko Wilanów”.

Osiedle powstało w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku na wilanowskich polach, nazywanych wówczas Wilanowem Zachodnim. Jest on częścią kilkusethektarowego pasa terenów podskarpowych, ciągnących się od alei Wilanowskiej na południe, (pierwotnie) prawie do Konstancina. Po II wojnie światowej znaczna część omawianego obszaru znajdowała się w użytkowaniu Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (SGGW), która posiadała tu, m. in. pola doświadczalne, ale też ogródki działkowe swoich pracowników. W 1990 r. SGGW uwłaszczyła się na „użytkowanych” w Wilanowie gruntach. Bardzo szybko zostały one sprzedane, czyli weszły do obrotu gospodarczego, jako pożądany na rynku „towar”.

Teren Wilanowa Zachodniego nigdy nie był zabudowany, chociaż znajdował się stosunkowo blisko ośrodka osadniczego, jakim w średniowieczu była wieś Służew, z najstarszą parafią na terenie obecnej Warszawy. Dziwne to, albowiem nieco dalej na wschód, w rejonie wilanowskiego pałacu ludzie budowali swoje siedziby od zawsze, o czym świadczą wykopaliska archeologiczne. Ten natomiast teren o szerokości ok. kilometra, był pomijany. Można postawić pytanie; dlaczego? Dla naszych przodków odpowiedź była oczywista: teren był podmokły. Dopiero w wyniku budowy kanałów odwadniających oraz ogólnego obniżenia się poziomu wód gruntowych, zaczął być wykorzystywany do celów rolniczych. Nikt jednak o zdrowych zmysłach nie zamierzał tam mieszkać.

W okresie po drugiej wojnie światowej, gdy komunistyczne władze znacjonalizowały wielkie majątki ziemskie (m. in. Branickich w Wilanowie), a w ogóle prywatna własność gruntów nie miała dla władz żadnego znaczenia, urbaniści opracowali wiele różnych wersji kierunków rozwoju Warszawy, w których przeznaczali tereny na rozmaite cele. W połowie lat 50. XX wieku powstało np. opracowanie, w którym przeanalizowano podmiejskie tereny z punktu widzenia warunków zdrowotnych dla mieszkańców. W konkluzji stwierdzono, że najbardziej korzystne pod tym względem obszary ciągną się wzdłuż lewobrzeżnej skarpy. Efektem tych rozważań była koncepcja wielkomiejskiego pasma osadniczego Ursynów-Natolin. Tereny podskarpowe w ogóle nie były brane pod uwagę, chociaż odległość do Śródmieścia z obecnego Miasteczka Wilanów oraz Ursynowa i Natolina jest prawie taka sama. W tym przypadku przeważyła stara zasada, że domy dla ludzi buduje się w miejscach suchych, przewietrzanych, a najlepiej jeszcze z dobrym widokiem na okolicę. Cała seria magnackich rezydencji na skarpie, ciągnących się od Zamku Królewskiego przez Pałac Prezydencki (obecnie), Pałac Kazimierzowski, Zamek Ujazdowski, Belweder, Pałac Szustra, Królikarnię, Pałac Raczyńskich (SGGW) do Natolina – potwierdza tę odwieczną zasadę „dobrej lokalizacji”. Jan III Sobieski zbudował wprawdzie swoją rezydencję na dolnym tarasie w Wilanowie, ale na lokalnym wzniesieniu, co widać od strony ogrodu w formie muru oporowego tarasu, na którym stoi pałac.

Przemiany polityczne i gospodarcze z lat 1989-1990 wywołały ogromne (chyba największe w naszej historii) skutki, szczególnie na obszarach wiejskich Rzeczypospolitej. Na polskiej prowincji prawie nie istnieją już tradycyjne gospodarstwa chłopskie. Rolnicy, widząc bezsens gospodarowania na kilku hektarach, sprzedawali, lub oddawali gospodarstwa za rentę. Pozostawali w swoich domach, ale jednocześnie wszelkim siłami i środkami wspierali swoje dzieci, alby zapewnić im lepszą przyszłość. Sporo młodych wyjechało wówczas za granicę, ale znaczna część – szczególnie wykształconych – postanowiła szukać swego miejsca w największych miastach, głównie w Warszawie. Proces ten zbiegł się ze wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej oraz pojawieniem się stosunkowo łatwych do uzyskania kredytów na mieszkania. To wszystko napędzało popyt. Żeby sprostać zapotrzebowaniu, deweloperzy sięgnęli po tereny wcześniej nieprzydatne dla budownictwa. Jednym z nich – moim zdaniem - był obszar określany przez urbanistów jako Wilanów Zachodni. Popyt był tak wielki, że nikt nie zwracał uwagi na warunki fizjograficzne terenu, brak przedszkoli, szkół, dróg itd. Ważne było, że to obszar opromieniony sąsiedztwem królewskiej rezydencji. Prestiż lokalizacji podbijał cenę mieszkań, ale dla większości nowych lokatorów, nazywanych złośliwie „słoikami”, najważniejsze było to, że mieli mieszkanie, a na dodatek zlokalizowane w legendarnym Wilanowie, gdzie nawet były prezydent Aleksander Kwaśniewski miał swój apartament.

Jestem w posiadaniu serii fotografii wykonanych z „lotu ptaka” nad Wilanowem Zachodnim we wczesnych godzinach porannych. Widać na nim skąpany w promieniach słońca Ursynów (położony na skarpie) oraz Wilanów Zachodni przykryte tumanem mgły (poniżej skarpy).

Kilka lat temu mój znajomy, który budował właśnie willę na „Zielonym Ursynowie”, na czas budowy wynajął mieszkanie w Miasteczku Wilanów, ale żeby było taniej – bez garażu. Jakież było jego zdziwienie, gdy rano nie mógł uruchomić auta, pozostawionego na ledwo utwardzonej ulicy. Luksusowe auto „rzuciło palenie”. Tak było każdego ranka. Powodem była wilgoć wychodząca z gruntu. Rano silnik i cała instalacja elektryczna ociekała wodą.

Teren, na którym wzniesiono Miasteczko Wilanów, to – w dalszym ciągu - rodzaj zastoiska wyziewów dawnych mokradeł. Postępująca urbanizacja powoli niweluje te uciążliwości, ale nadal są one odczuwane. Pewna część mieszkańców liczyła na dobroczynne oddziaływanie klina nawietrzającego, w którym znajduje się osiedle. Moim zdaniem – większość mieszkańców opacznie rozumie to pojęcie. Rzeczywiście w Warszawie można wyróżnić kilka zielonych obszarów (pasów), które od granic miasta dochodzą do jego centrum. Trzeba jednak pamiętać, że wnoszą one powietrze z terenów podmiejskich do centrum zgodnie z kierunkiem wiejących wiatrów. W Polsce, a tym samym w Warszawie, są to głównie kierunki mniej, czy bardziej zachodnie. Tak więc wiatr nanosi powietrze z obszarów podstołecznych, najbardziej zurbanizowanych, a na dodatek, gdzie zdecydowana większość domów ma własne kotłownie, opalane, drewnem, węglem lub koksem, a niekiedy gazem. Stolica natomiast w zdecydowanej większości ogrzewana jest z sieci ciepłowniczej, toteż w okresie „grzewczym” w niewielkim stopniu powoduje zanieczyszczenie powietrza. Tym sposobem, podskarpowym „klinem nawietrzającym” (ale także innymi, głównie zachodnimi), w okresie grzewczym, wnikają do Warszawy zanieczyszczenia gazowe i pyłowe będące produktami spalania w gęsto zabudowanych podstołecznych osiedlach. Chmura ta po zetknięciu z oparami i wyziewami dawnych mokradeł Wilanowa Zachodniego zamienia się w klasyczny, wręcz londyński smog, o którym napisała p. Anna Rogozińska-Wickers.

Warto więc przypomnieć – o czym nie chcą pamiętać miejscy planiści – że nie wszystkie wolne tereny nadają się pod zabudowę mieszkaniową. Wilanów Zachodni jest – moim zdaniem - jednym z przykładów, ale można przypomnieć także inne. Urbaniści niemieccy grubo przed wojna, sporządzając plany rozbudowy, m. in. Opola i Wrocławia, zostawili nad Odrą rozległe łąki (poldery), które miały być swoistymi buforami w przypadkach bardzo wysokich stanów wody na Odrze. W latach 70. XX w. ówcześni „mądrale” urbanistyczni stwierdzili, że jest to marnotrawstwo, toteż na polderach zaplanowali osiedla mieszkaniowe. Powódź „tysiąclecia” nawiedziła te miasta w lipcu 1997 r., a polskie straty oszacowano na 3,5 miliarda USD. Zabudowane poldery nie tylko nie złagodziły (obniżyły) fali powodziowej, ale przyczyniły się do znacznych strat materialnych.

Kształt naszych miast zależy od urbanistów i ich wiedzy oraz lokalnych samorządów, które uchwałami przyjmują przygotowane przez nich plany, które stają się wówczas obowiązującym prawem miejscowym. Okazuje się jednak, że w rzeczywistości, bardzo często o kształcie miasta decydują deweloperzy, czyli pieniądze. One mają przemożną siłę przekonywania radnych, a szczególnie miejskich urzędników, jak o tym świadczy niedawny przypadek burmistrza warszawskiej dzielnicy Włochy. Nie miejmy jednak złudzeń, że tylko we Włochach o zabudowie decydowały pieniądze.

Wróć