Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Z odrazą o zarazie...

24-03-2021 20:25 | Autor: Maciej Petruczenko
Ogromna liczba ustaw w państwie oznacza to samo, co ogromna liczba lekarzy – jest oznaką choroby i bezsilności. Autorem tego stwierdzenia nie jestem ja, lecz osiemnastowieczny francuski filozof Francois-Marie Arouet, bardziej znany pod nazwiskiem Voltaire. Gdyby odnieść jego słowa do obecnej polskiej rzeczywistości, można byłoby z pewnością narzekać na ustawowy zalew, a nawet normatywne tsunami płynące z Wiejskiej. Trudno jednak byłoby zgodzić się dzisiaj z Wolterem, jeśli chodzi liczbę medyków, których wciąż nam brakuje. A już w czasie pandemii koronawirusa jeden lekarz więcej albo jeden mniej to jest często kwestia życia lub śmierci w wypadku zarażonych pacjentów.

Państwowa służba zdrowia – niezależnie od tego, która partia jest akurat przy władzy – wciąż pozostaje li tylko rządowym popychadłem i ubogim krewnym, a takiemu należą się co najwyżej resztki z pańskiego stołu. No bo co zrobili w ubiegłym roku prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki, gdy wybuchła pandemia SARS-CoV2 i cały świat zaczął się zmagać z zarazą, jakiej nie było w całej historii ludzkości? Pierwszy z nich otóż poleciał w te pędy z wizytą do prezydenta USA Donalda Trumpa, żeby między innymi jak najprędzej uzgodnić z Waszyngtonem zakupienie przez Polskę 32 supernowoczesnych myśliwców F-35, czyli dodatkowo obciążyć nasz budżet nie tylko ceną zakupu,lecz także całego oporządzenia i serwisowania. Na długie lata.

Normalnie rzec biorąc, sam biłbym brawo prezydentowi RP, ale nie w sytuacji, gdy i tak ta garstka myśliwców – wobec uzbrojenia potencjalnie zagrażającego nam agresora (Rosji) – jest śmiechu warta. Tyle nam te myśliwce pomogą, co umarłemu kadzidło. W tym momencie zresztą wszystkie siły powinny były zostać skierowane na walkę z koronawirusem.

Tymczasem – zamiast podejść do tego na serio – premier Morawiecki wolał igrać z ogniem, tłumacząc latem społeczeństwu, że już wychodzimy z kryzysu spowodowanego zarazą. W dodatku on sam i inni prominenci władzy dawali fatalny przykład lekceważenia rygorów bezpieczeństwa antypandemicznego, gromadząc się bez masek w miejscach publicznych, co można było oglądać w telewizji. Dziś już nie pomoże płacz nad rozlanym mlekiem, jakkolwiek nikt rozsądny nie będzie twierdził, że nie doszłoby do notowanej obecnie rekordowej liczby zakażeń, gdyby owe rygory były przez polityków ściśle przestrzegane. Niemniej, prominenci dawali fatalny przykład, a sam Morawiecki wykrętnie wyjaśniał dziennikarzom, że środki ostrożności były tylko zalecane przez rząd, nie mając bynajmniej formy nakazu.

Będący emisariuszem rządu wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł już w 2020 skompromitował się nieodpowiedzialnymi posunięciami w powoływaniu nadzwyczajnych sił medycznych, bo wydawało mu się, że pracownicy służby zdrowia to pionki, które można dowolnie przestawiać, jakby się grało w warcaby. Teraz znów wywołuje burzę, żądając nagłych roszad lekarskich w Warszawie, niemożliwych do zrealizowania przez prezydenta Rafała Trzaskowskiego, który – poza wszystkim – nie ma takich mocy decyzyjnych jak on (co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie...). Dziwię się doprawdy Konstantemu Radziwiłłowi, do niedawna naszemu sąsiadowi z Ursynowa, bo przecież ten mający piękną przeszłość opozycyjną z czasów komuny obywatel – jako lekarz zyskał swego czasu spore uznanie. Potrafił też bronić jak lew interesów środowiska medycznego, pełniąc w okresie 2001-2010 funkcję prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej. Na pytanie, co mu zostało z tych lat, odpowiedziałby zapewne, że pieniądze z prywatnej praktyki. Nie chciałbym lekarzowi przeistoczonemu w urzędnika wystawiać subiektywnych ocen, z jego pierwotnego kręgu zawodowego dochodzą mnie jednak głosy, że nawet będąc ministrem zdrowia, jaśnie wielmożny pan Konstanty tego co trzeba nie zrobił – w przeciwieństwie do swego następcy, prof. Łukasza Szumowskiego, choć i ten znalazł się w końcu pod pręgierzem zniesmaczonej jego interesami opinii publicznej.

No cóż, dopóki trwa pandemia, wszystkie inne sprawy muszą schodzić na drugi plan, dbałość o zdrowie (i życie!) jest bowiem najważniejsza. A nietrudno zauważyć, iż w porównaniu z pierwszą falą zarazy, gdy w gronie znajomych i krewnych rzadko spotykało się ofiarę covidu – teraz jest to już na porządku dziennym. W dodatku nie ma świętych krów i koronawirus może dosięgnąć każdego. Trafił chociażby trzech – byłych już prezydentów państw: Donalda Trumpa, Bronisława Komorowskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego, a teraz został trafiony koroną prezydent Warszawy – Rafał Trzaskowski.

Z Sars-CoV2 zaczynają też coraz częściej przegrywać sportowcy. Niedawno szansę zdobycia kolejnego tytułu halowej mistrzyni Europy w biegu na 60 metrów straciła nasza rekordzistka sprintu Ewa Swoboda, która na skutek zarazy nie mogła wystartować na swojej ulubionej bieżni w Toruniu. Tam zresztą, w trakcie mistrzostw kontynentu, zaraziło się w sumie kilkadziesiąt osób – zawodników, trenerów, oficjeli. W piłkarskiej Legii Warszawa nieustannie dochodzi do zarażeń, jakie odnotowano też w zebranej ostatnio w stolicy kadrze narodowej futbolistów.

Jak się okazuje jednak, jeszcze gorszą zarazą od covidu jest wirus niezgody i nienawiści. Gdy prezydent Duda odznaczył naszego znakomitego piłkarza Roberta Lewandowskiego Komandorią, zamieściłem na Facebooku swoje zdjęcie z Robertem z momentu, gdy wręczam mu rok temu trofeum z okazji zajęcia przezeń drugiego miejsca w plebiscycie Przeglądu Sportowego na najlepszego sportowca Polski. I nawet ten mój facebookowy wtręt przyciągnął uwagę tych, którzy uważają, że z rąk Dudy ten najsławniejszy teraz sportowiec naszego kraju nie powinien był przyjmować jakichkolwiek zaszczytów. Ja tak akurat nie uważam. Nie dlatego, żebym Dudę cenił, ale przez zwykły szacunek dla państwa polskiego i kulejącej już wprawdzie u nas – niemniej, wciąż demokracji.

Wróć