Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Z iskry może powstać płomień...

03-02-2021 20:26 | Autor: Tadeusz Porębski
Źle się dzieje w państwie polskim. Konkretnie – dzieje się coraz gorzej. Zacznę od pozycji Polski w Unii Europejskiej i na świecie. Jest ona najgorsza od 1989 roku. Psucie zaczęło się od słynnego głosowania w Brukseli nad kandydaturą Donalda Tuska (na wskroś Polaka) na funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej. Takiego rozstrzygnięcia nie było chyba w całej historii nowożytnego parlamentaryzmu. Tusk został wybrany stosunkiem głosów 27:1, a jedynym unijnym państwem, które nie poparło swojego rodaka była... jego ojczysta Polska. Nasz rząd groził też brakiem podpisu pod konkluzjami szczytu UE. Tusk zrobił wtedy wszystko, co było w jego mocy, by ochronić nasz kraj przed izolacją. Nie wiem, jak reszta naszego społeczeństwa, ale ja poczułem wtedy ogromny wstyd. To była kompromitacja mojej ojczyzny na międzynarodowym forum.

Wkrótce potem Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał wyrok nakazujący Polsce zawieszenie regulacji, które są podstawą działania Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego w sprawach dyscyplinarnych sędziów. Co na to Polska? "Wyroku TSUE z listopada 2019 r. nie można uznać za obowiązujący w polskim porządku prawnym, ponieważ sąd, który zadał w tej sprawie pytanie prejudycjalne, nie był do tego uprawniony". Kto upichcił to orzeczenie? Któż by inny, jak nie sam zainteresowany, czyli... Izba Dyscyplinarna SN. Podchodząc do tej sprawy kolokwialnie, można powiedzieć, że Polska ma w dupie postanowienia i wyroki Trybunału, które są respektowane w każdym innym unijnym państwie.

Co było potem? Oczywiście słynne weto podczas uchwalania unijnego budżetu. Ośli upór naszych przedstawicieli podczas szczytu w Brukseli, kiedy dotknięta pandemią Europa łaknęła pieniędzy na walkę ze skutkami zarazy niczym kania dżdżu, spowodował, że spadła na nas fala krytyki. Polski rząd wystraszył się i ustąpił dopiero wtedy, kiedy Komisja Europejska poinformowała, że skłonna jest przygotować w kilka tygodni fundusz odbudowy bez Polski i Węgier. A co byłoby, gdyby nie ustąpił? Moglibyśmy na przykład tylko pomarzyć o dostawach szczepionki przeciwko Covid-19, którą zamawia i dystrybuuje UE. Dzisiaj okazuje się, że "wyimaginowana wspólnota, z której niewiele dla nas wynika" (autor: pan prezydent Andrzej Duda) jednak na coś się przydaje, podając nam pomocną dłoń w trudnych czasach pandemii. Nasz rząd zamówił u Pfizera o 9 mln mniej dawek, niż wynikało z unijnego podziału, a od Moderny o 6 mln dawek mniej. Dzisiaj bałaganem w obszarze szczepień nasz premier usiłuje obarczyć Unię Europejską, ale liczby mówią same za siebie.

Dudowa "wyimaginowana wspólnota" przekazała nam ostatnio 4,3 miliarda euro w formie pożyczek z instrumentu SURE. Sfinansują one systemy zmniejszonego wymiaru pracy w okresie pandemii oraz wsparcie dla pracowników w kraju. Całkowite wsparcie dla Polski w ramach SURE wyniesie 11,2 miliarda euro, czyli prawie 50 miliardów złotych.

Tymczasem równie kiepsko jak w UE wygląda nasza pozycja w USA, do niedawna najlepszego przyjaciela naszego kraju. Zbyt mocno demonstrowana przez Dudę wstrzemięźliwość w złożeniu gratulacji nowemu prezydentowi Joe Bidenowi zaowocowała tym, że nowy sekretarz stanu USA Anthony Blinken skontaktował się jak dotąd z przedstawicielami rządów Kanady, Meksyku, Niemiec, Wielkiej Brytanii, wielu państw Unii Europejskiej, a nawet Ukrainy. Na bardzo długiej liście państw, które Blinken raczył olać, są natomiast Arabia Saudyjska, Egipt i... Polska. Można było spodziewać się takiej reakcji, ponieważ Biden już w kampanii wyborczej potępił związki Donalda Trumpa z "wątpliwymi postaciami". Miał zapewne na myśli m.in. Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbana, bo stwierdził dobitnie: "NATO narażone jest na ryzyko pęknięcia (...). Widzimy to wszystko, co dzieje się od Białorusi przez Polskę, po Węgry oraz wzrost totalitarnych reżimów (...). Poza tym ten prezydent (Donald Trump) obejmuje się ze wszystkimi zbirami na świecie".

To nie jedyny mocny głos krytyki płynący do nas ze Stanów. Wyważony, prestiżowy i niezależny amerykański dziennik "The Washington Post", opromieniony ujawnieniem afery Watergate zakończonej dymisją prezydenta USA Richarda Nixona, tak napisał o przywódcy partii rządzącej Polską: "Kaczyński to wytwór ohydnego przedwojennego populizmu, będącego mieszanką ksenofobii, antysemityzmu, prawicowego katolicyzmu i ciągot autorytarnych". Rygorystyczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego w praktyce zakazujący aborcji w Polsce i nakazujący Polkom rodzenie ciężko upośledzonych, bądź powstałych w wyniku gwałtu płodów skrytykowały wszystkie postępowe kraje na świecie. Szwedzka minister ds. równouprawnienia zagwarantowała naszym kobietom darmową aborcję w tym kraju, jedyne koszty to bilet na prom do Szwecji. Kilkoro starców i bab w sędziowskich togach, stary kawaler z Żoliborza, wspierany przez kilka tysięcy nawiedzonych członków i sympatyków jego partii, zdołali narzucić swój średniowieczny światopogląd milionom rodaków. Taka czarna moc w demokratycznym kraju jest dla mnie czymś przerażającym.

Antyaborcyjni ekstremiści zrealizowali swój cel, dokonując nadinterpretacji zapisu Konstytucji RP. W opinii wielu ekspertów, TK, oceniający zgodność przepisów umożliwiających przerwanie ciąży z uwagi na wady płodu w kontekście artykułu 38 Konstytucji, dokonał jego nadinterpretacji, wywodząc z niego bezwzględną ochronę życia nawet w fazie prenatalnej. W tym artykule ustawy zasadniczej jest mowa wyłącznie o ochronie życia ludzkiego, a nie kilkunastotygodniowej zygoty. Nie ma nawet jednego słowa o fazie prenatalnej. Postulat strajkujących kobiet jest więc ogólny – idziemy po wolność, wolność wyboru. W tym samym czasie w Warszawie demonstrowali przedsiębiorcy z branży turystycznej, taksówkarze, antyfaszyści oraz osiem organizacji anarchistycznych i antyfaszystowskich. Niezadowolenie społeczne przybiera z tygodnia na tydzień na sile. Rząd odpowiada represjami w postaci pałowania uczestniczek, m.in. przez tajniaków z Biura Operacji Antyterrorystycznych, wywożenia ich do odległych od Warszawy komend policji, nakładania mandatów oraz wysyłania wniosków do sądu. Mimo to opór społeczny wzrasta, a zbyt aktywni policjanci oraz urzędnicy Sanepidu, taśmowo wypisujący mandaty karne, mogą za to słono zapłacić.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Opolu (sygn. akt II SA/Op 219/20) stwierdził w wydanym wyroku, że "konstytucyjnie dopuszczalne jest wprowadzanie obowiązujących dzisiaj ograniczeń tylko w ustawie, z zachowaniem zasady proporcjonalności określonej w art. 31 ust. 3 Konstytucji RP, a nie w art. 228 ust. 5 Konstytucji RP, bez naruszenia istoty danego konstytucyjnego prawa lub wolności i z zachowaniem wszelkich relacji zachodzących pomiędzy ustawą a rozporządzeniem opisanych w art. 92 ust. 1 Konstytucji RP". Sprawa dotyczy fryzjera, który otworzył wiosną ubiegłego roku swój salon w czasie wprowadzonego przez rząd lockdownu. To nie pierwszy i zapewne nie ostatni wyrok, kiedy sąd uznaje, że ograniczenia wprowadzone na podstawie zwykłego rozporządzenia są bezprawne. W związku z tym, zarówno mandaty, jak i wnioski o nałożenie kary finansowej przez Sanepid, które wystawiali poszczególni policjanci w czasie epidemii, można uznawać nie tylko za bezprawne, ale także naruszające Konstytucję RP.

W rezultacie każda osoba fizyczna oraz prawna, ukarana przez policjanta, bądź urzędnika Sanepidu mandatem na podstawie rozporządzenia, a nie ustawy sejmowej, może konkretnego policjanta czy urzędnika pozwać o naruszenie dóbr osobistych i gwarantowanych Konstytucją wolności obywatelskich. Eksperci twierdzą, że można wnosić w pozwie o zadośćuczynienie w kwocie 10 tysięcy złotych, a jeśli wskutek wniosku Sanepid nałożył karę finansową i przeprowadził egzekucję skarbową, można w powództwie żądać nawet 20 tysięcy złotych. Tu natykamy się na pewien smaczek, gdyż w przypadku uznania pozwu zasądzoną przez sąd kwotę zadośćuczynienia będą musieli zapłacić z własnych kieszeni funkcjonariusze/urzędnicy nakładający przedmiotowy mandat. Internet informuje o pierwszych objawach paniki w szeregach policji i Sanepidu, tym bardziej że indagowany przez dziennikarzy na tę okoliczność komendant główny poinformował, że to nie formacja policyjna decyduje, czy wystawić mandat, bądź skierować wniosek o ukaranie, lecz konkretny policjant. Takie samo stanowisko zajął komendant stołecznej policji, który stwierdził, iż mandaty i wnioski o ukaranie są indywidualnymi decyzjami poszczególnych funkcjonariuszy. Najbardziej wyrywnym do karania pokojowo strajkujących obywateli zacytuję fragment Biblii Tysiąclecia: "Zaprawdę, powiadam wam, czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny".

Czym skończą się lawinowo rosnące niepokoje społeczne, zresztą nie tylko te o podłożu aborcyjnym, mające przecież miejsce nie tylko w Polsce? Derek William Dick, pseudo artystyczne Fish, mocno filozofujący lider świetnej kapeli rockowej "Marillion", powiedział jakieś 10 lat temu w wywiadzie dla prasy: "Dzisiejszy świat zaczyna mi przypominać ten sprzed Rewolucji Francuskiej – garstka ludzi ma wszystko, reszta tylko biedę i ciągłą walkę o przetrwanie. To musi się kiedyś źle skończyć". Ta wypowiedź utkwiła mi mocno w głowie. Oby katastroficzna przepowiednia Fisha nigdy się nie spełniła. Ale nie możemy też zapominać, że krwawa Rewolucja Francuska zaczęła się od niewinnego na pozór skomentowania przez królową Marię Antoninę buntu głodujących chłopów, którzy domagali się od króla chleba: "Nie mają chleba? To niech jedzą ciastka". Z doniesień mediów coraz częściej dobiega krzyk rozpaczy uczestników protestów na całym świecie: "Nie wystarcza nam pieniędzy do pierwszego, nie ma już miejsca na zaciskanie pasa". A kiedy ludzie mają wszystkiego dosyć, na czele z władzą, wybuch płomieni dzieli od iskry tylko moment.

Wróć