Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Z g....na bicza nie ukręcisz

16-06-2021 21:12 | Autor: Tadeusz Porębski
My, Polacy, niczym kania dżdżu łakniemy sukcesów, ponieważ jako prawie 40-milionowy naród mamy ich na koncie niewiele. Chcemy jednakowoż, by mówiono o nas w superlatywach, szanowano i podziwiano. Wzbudzać podziw – tego pragniemy najbardziej. Dlatego nie notując sukcesów, bo w tym kraju talentami niestety nie obrodziło, często eksponujemy osiągnięcia w różnych dziedzinach mocno na wyrost. Dobrym przykładem może być kierowca Robert Kubica. Jedynym jego sukcesem w skali międzynarodowej było zwycięstwo w 2008 r. w wyścigu Formuły1 podczas Grand Prix Kanady. I to wszystko, czym facet może się pochwalić. Od 2020 r. jest kierowcą, uwaga! – rezerwowym zespołu Alfa Romeo Racing. Na świecie nazwisko Kubica od dawna nic nikomu nie mówi, w Polsce dzięki koncernowi Orlen, sponsorującemu tego podobno utalentowanego ścigacza, nieprzerwanie świeci ono niczym najjaśniejsza z gwiazd na nieboskłonie. Od lat największe oczekiwania wiążemy jednak z najpopularniejszą dyscypliną sportową, czyli piłką nożną.

Od co najmniej 40 lat na tym obszarze sportu nie liczymy się w ogóle, a mimo to naród nieprzerwanie widzi w naszych futbolistach wielką moc, która ma przełożyć się na sukcesy. Koniunkturę nakręcają dziennikarze sportowi, tzw. eksperci od futbolu, zatrudniani za dobrą kasę przez wszystkie liczące się w kraju media. Kiedy słucham ich przedmeczowych tokowań, zbiera mi się na wymioty. Po przegranym meczu ponowny odruch wymiotny, kiedy na gwałt szuka się winnych poniesionej porażki. Ten spektakl trwa od lat i żaden z tzw. ekspertów nie odważył się na publiczne powiedzenie prawdy – mamy bardzo słaby zespół, pozbawiony indywidualności, umiejętności i waleczności, dlatego nie liczmy, drodzy państwo, na zbyt wiele. Pisząc "pozbawiony indywidualności", pomijam oczywiście Roberta Lewandowskiego, piłkarza z najwyższej światowej półki. Niestety, jest to napastnik, który nie potrafi samodzielnie wypracować sobie dogodnej pozycji do strzelenia bramki, czym różni się na niekorzyść m.in. od Kyliana Mbappé czy Leo Messiego. Lewandowski jest mistrzem pola karnego z instynktem futbolowego łowcy posiadającego rzadką umiejętność znalezienia się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, ale generalnie zdany jest na precyzyjne podania z głębi pola. A w polskiej drużynie nie ma zawodnika, który potrafiłby obsłużyć gwiazdę takiego formatu.

W ogóle epatowanie hasłem, że "mamy w składzie najlepszego piłkarza świata" zaczyna mnie poważnie irytować. Lewandowski nie jest najlepszym piłkarzem świata, został uznany najlepszym piłkarzem 2020 r. w plebiscycie FIFA, a to znacząca różnica. Wykładnikiem wielkości jest dzisiaj wartość rynkowa piłkarza. W notowaniu CIES Footbal Observatory z czerwca ub.r., uwzględniającym wartość piłkarzy z pięciu czołowych lig piłkarskich w Europie, najdroższy na świecie jest Kylian Mbappé. Francuz został wyceniony aż na 259,2 mln euro i wyprzedza drugiego w rankingu Raheema Sterlinga o 64,5 mln euro. Cristiano Ronaldo, Leo Messi i Robert Lewandowski zajęli odległe miejsca w tym zestawieniu. Lewandowskiego wyprzedził nawet rewelacyjnie spisujący się w Bayernie Monachium Kanadyjczyk Alphonso Davies, którego wartość wyceniono na 133,5 mln euro, przyznając mu dziewiąte miejsce w rankingu. Nasz reprezentant zajął dopiero 49. miejsce, a jego wartość CIES oszacowano na 75,6 mln euro. Należy zaznaczyć, że Robert Lewandowski jest jedynym Polakiem, który znalazł się w środku zestawienia liczącego 100 piłkarzy. Panowie komentatorzy i bredzący w studiach tzw. eksperci – przestańcie więc epatować tym rzekomo najlepszym piłkarzem na świecie.

Należy wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. "Nie trza gówna w papierek zawijać" – jak lapidarnie podsumował rzeczywistość sąsiad Jabłonka grany przez Janusza Gajosa w genialnym filmie "Gwiezdny pył" Andrzeja Kondratiuka. Mamy drużynę składającą się – poza Robertem Lewandowskim – z absolutnych przeciętniaków, których wartość sportowa jest niewiele większa od zera. Skąd więc te ciągłe oczekiwania? Po kolejnym blamażu, tym razem ze słabą Słowacją, tzw. eksperci żądali od naszych piłkarzy więcej jakości. Kpią, czy o drogę pytają? Czy można oczekiwać jakości od ludzi, których cała dotychczasowa kariera sportowa stoi pod znakiem braku takowej? Na ostatnich mistrzostwach świata w Rosji wyjście z grupy było dla wszystkich, bez wyjątku, tzw. ekspertów pewnikiem. Senegal i Kolumbia - żadne przecież futbolowe wielkoludy – szybko wskazały nam miejsce w szeregu. Wyjechaliśmy z Rosji z podkulonymi ogonami. Nie minęły trzy lata i ponowne nakręcanie na sukces, tym razem przed trwającym obecnie mistrzostwami Europy. I kolejny blamaż, kolejne szukanie winnych i na szczęście cichutkie tylko popiskiwanie, że jeszcze nie wszystko stracone, bo przed nami mecze z Hiszpanią i Szwecją. Owszem, cuda w sporcie się zdarzają, ale raz na wiele lat. Zdarzało się, że drużyna w całym meczu oddała tylko jeden strzał na bramkę i wygrała 1:0. Mimo wszystko, życzę naszym futbolowym nieudacznikom powtórki takiego cudu.

Coraz częściej słychać głosy, że winnym porażki ze Słowacją jest nowy trener naszej reprezentacji, Portugalczyk Paulo Sousa. I znów pytanie: ci, którzy forsują taką tezę kpią, czy o drogę pytają? Wszak facet objął kadrę 21 stycznia tego roku i co? Przez 6 miesięcy miałby z grupy nieudaczników i przeciętniaków stworzyć zespół aspirujący do wyjścia z grupy i walki o ćwierćfinał w turnieju, w którym spotykają się najlepsze zespoły Starego Kontynentu? Tu potrzebny by był bardziej cudotwórca z czarodziejską różdżką, a nie człowiek z krwi i kości nawet z najwyższymi kwalifikacjami. Swego czasu prezes PZPN powierzył prowadzenie reprezentacji niejakiemu Jerzemu Brzęczkowi. Z miejsca zakrzyknięto, że już tym razem, z takim trenerem to... Nie jestem aż tak głupi, by uwierzyć w siłę sprawczą faceta, który ma w CV m.in. prowadzenie znanej w całej Europie drużyny o nazwie Wisła Płock. Trzeba było po prostu zadać sobie proste pytanie: czego może nauczyć naszych narodowych kopaczy piłki ktoś taki, jak menedżer prowincjonalnego klubu piłkarskiego. Oczywiście, nic z tego nie wyszło i dymisję Brzęczka oraz nominację Sousy należy uznać za ruchy mądre, bo jeżeli w naszym futbolu drzemie jakikolwiek potencjał, to odkryć go i wykorzystać może tylko tak rutynowany zawodowiec, jakim bez wątpienia jest Portugalczyk. Należy mu jednak dać trochę czasu i nie przeszkadzać. To glossa do tzw. ekspertów usilnie wciskających do metod treningowych oraz decyzji personalnych selekcjonera swoje najczęściej debilne trzy grosze.

W sportach drużynowych Polska jest przeciętnością z wyjątkiem siatkówki. Na tym terenie obrodziło jak nigdy dotąd. W odróżnieniu od Paulo Sousy trener siatkarzy Vital Heynen cierpi na nadmiar talentów. To, co dzisiaj mamy, to prawdziwe siatkarskie "galacticos", wzbudzające podziw i zazdrość na całym świecie. Jak do tego doszło? Po mistrzostwie świata w roku 1974, wywalczonym przez team legendarnego Huberta Wagnera i popartym mistrzostwem olimpijskim dwa lata później oraz pięcioma wicemistrzostwami Europy, nastały lata posuchy. Trenowania kadry podejmowali się kolejni polscy trenerzy – Jerzy Welcz, Aleksander Skiba, Stanisław Gościniak, Leszek Milewski, Edward Skorek, Ryszard Kruk, Wiktor Krebok, Ireneusz Mazur, Ryszard Bosek, Waldemar Wspaniały i znowu Stanisław Gościniak. Schodziliśmy na dziady. Wtedy podjęto mądrą decyzję przekazywania losów naszej kadry narodowej w ręce trenerów zagranicznych. Pojawił się Argentyńczyk Raul Lozano i od razu sukces – wicemistrzostwo świata w roku 2006. Jego rodak Daniel Castellani poprowadził Polaków do mistrzostwa Europy (2009). Regularnie na podium stawała drużyna Włocha Andrei Anastasiego, zdobywając m.in. mistrzostwo Europy, srebrny medal Pucharu Świata (2011) oraz złoty Ligi Światowej (2012). W roku 2014 wprost z boiska na trenerską ławkę biało - czerwonych trafił Francuz Stephane Antiga. Był to wymarzony debiut, jego drużyna w rozgrywanych w Polsce mistrzostwach świata wywalczyła złoto. Po nim trenerem został Włoch Ferdinando De Giorgio, ale szybko go zdymisjonowano. Po długim i skrupulatnym procesie rekrutacyjnym w 2018 r. prowadzenie kadry siatkarzy powierzono Belgowi Vitalowi Heynenowi, a ten wprowadził nas na siatkarski Olimp.

Obrodziło również w żeńskiej siatkówce. Mamy kilkanaście zawodniczek z niebywałym potencjałem, jak Magda Stysiak, Malwina Smarzek, Joanna Wołosz, Zuzanna Efimienko, Martyna Grajber, Monika Jagła, wschodząca gwiazda dziewiętnastoletnia Zuzanna Górecka czy Agnieszka Kąkolewska. Niestety, w każdym meczu ujawniają się treningowe braki. Wyróżniamy cztery podstawowe cechy motoryczne człowieka takie jak siła, szybkość, wytrzymałość i moc. Lista ta może być rozszerzona o kolejne trzy cechy – zręczność, koordynację ruchową i gibkość. W każdej z tych cech widoczne są u naszych talentów duże niedociągnięcia, szczególnie widać je u obdarzonej znakomitymi warunkami fizycznymi Agnieszki Kąkolewskiej, która ledwo odrywa się od parkietu i ujmując rzecz kolokwialnie – "przewraca się o własne nogi". A i psychika nie jest mocną stroną naszych dziewcząt. Uważam, że podobnie jak Jerzy Brzęczek nie miał szans, by czegokolwiek nauczyć naszych piłkarzy, gdyż nie posiada na dzisiejsze czasy odpowiednich kwalifikacji, tak również trener naszych siatkarek Jacek Nawrocki stoi na straconej pozycji. Dokładnie z takich samych powodów. A czas ucieka i nasze utalentowane siatkarki w ogóle się nie rozwijają. Pilnie potrzebny jest zawodowiec na miarę Vitala Heynena czy Paulo Sousy, który będzie w stanie wdrożyć w życie najnowsze zdobycze trenerskiego fachu. Za rok - dwa będzie za późno, talenty zdominuje bylejakość, z której trudno im będzie się wyzwolić. Decydenci z PZPS – podejmijcie odważne decyzje, wszak obecny trener siatkarek w piętkę goni stojąc w miejscu. A jak wiadomo, kto stoi w miejscu, ten się cofa.

Wróć