Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wszystkiego jeszcze nie dotknął paralizator...

24-05-2017 20:05 | Autor: Maciej Petruczenko
Mistycyzm ostatnio w modzie, więc nawet o sportowcach mawia się teraz: bogowie stadionów. Dla jednych bogiem jest Polak Robert Lewandowski, dla innych – Vadis Odjidja Ofoe rodem z Ghany (poghanin?), a dla jeszcze innych – Cristiano Ronaldo z Portugalii. Dla zdecydowanej większości posłów na Sejm RP znamię boskości zdradził akurat nie Ronaldo, lecz trójka jego rodaków, skromnych pastuszków, którym w roku 1917 kilkakrotnie objawiła się Matka Boska, przekazując prorocze informacje.

Sejm – uosabiający gronem narodowych wybrańców całą mądrość i powagę Rzeczypospolitej – uczcił setną rocznicę owych objawień uroczystą uchwałą. Niektórzy twierdzą, że z przepowiedni fatimskich wynika, iż właśnie w tym roku nastąpi koniec świata, na razie jednak – jeśli chodzi o większe klęski – nastąpił tylko koniec festiwalu piosenki w Opolu, nieco wcześniej zaś, w pamiętnej konfrontacji w Brukseli, rozbestwiona w najwyższym stopniu Europa zmiażdżyła nasze państwo w stosunku 27:1 i nawet szczególna opieka Matki Boskiej Częstochowskiej Polsce nie pomogła.

W najbliższym czasie złe moce z pewnością nie oszczędzą nam kolejnych klęsk. Ale i tak jest co świętować, bo przecież minęła właśnie pierwsza rocznica rozpoczęcia śledztwa w związku z podejrzeniami o  uśmiercenie paralizatorem Igora Stachowiaka w jednym z wrocławskich komisariatów. Nie wątpię, że minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak zarządzi z tej okazji stosowną procesję nie tylko na rynku we Wrocławiu, lecz także na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, bo przecież nasze klęski i dramaty tak bardzo lubimy świętować. I wprawdzie już cała Polska miała możliwość zobaczyć, w jaki sposób dolnośląscy policjanci zatroszczyli się o obywatela, to jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zarówno Komenda Główna, jak i prokuratura przedłużały śledztwo w tej sprawie w nieskończoność, a może nawet warto powołać komisję sejmową, która wykaże, iż to nie bestie ludzkie w mundurach doprowadziły do tragicznego finału, jeno doszło do politycznego zamachu. Z ust jakiejś mądrej pani prokurator z Poznania usłyszeliśmy, że nagranie filmowe z używanego przez oprawców paralizatora to jeszcze nie dowód winy funkcjonariuszy. Czyżby powstał plan znalezienia innych winowajców, a sypiące się nagle dymisje to tylko dla zamydlenia oczu?

Dobrych dziesięć lat temu przy rondzie Jazdy Polskiej, gdy zatrzymałem swoje auto na światłach, walnął mnie z tyłu jakiś młody kierowca wiozący rozbawioną kompanię, a po chwili zorientowałem się z rozmów przybyłych funkcjonariuszy, że to syn policjantki. Nic zdziwiłem się zatem, iż to mnie zaczął szarpać jeden z nich, czyniąc nader miłą propozycję: – A chcesz skurwysynie trafić na dołek przy Wilczej? Zatelefonowałem do oficera dyżurnego z prośbą o przysłanie innego patrolu w celu spisania wiarygodnego protokołu, ale ta prośba została zignorowana. Mogę tylko żałować, że zabrakło wtedy nagrania z miejskiego monitoringu.

W sprawie tragedii, do jakiej doprowadzili wrocławscy – pożal się Boże – stróże prawa, kwity były na stole od dawien dawna, ale, jak się już zdążyliśmy przekonać, nie tylko szefowie policji różnych szczebli robili dobrą minę do złej gry. Wcale się nie dziwię, że w bardzo wielu postach internauci piszą wprost: we Wrocławiu dokonano po prostu morderstwa, a o zamiarach głównego sprawcy dobitnie świadczą jego słowa, kierowane do ofiary  („wyładuję na tobie całą baterię...”).

Internauci mają rację, bo przecież tak samo należało nazywać rzeczy po imieniu, gdy nieuczciwi komornicy zabierali majątek ludziom, którzy z długami nie mieli nic wspólnego. Dlaczego w tamtych wypadkach nie mówiono o tych wydrwigroszach – rabusie? Mało tego, obywatel napadnięty przez komornika-złodzieja, miał (i nadal ma) prawo bronić swego mienia i nie zważać na to, że pan komornik dobrał sobie do towarzystwa równie nieuczciwych albo niekumatych policjantów.

Nazbyt często bowiem pozwalamy na to, żeby wylewać dziecko razem z kąpielą. Gdy zmodernizowany za ciężkie miliony złotych i będący w świetnym stanie technicznym rządowy tupolew rozwalił się w 2010 roku pod Smoleńskiem, zakazano lotów drugim, równie dobrym egzemplarzem tego samolotu i ten drugi również poszedł na zmarnowanie. W dodatku został rozwiązany wojskowy pułk z kadrą lotników do obsługi rządowej flotylli, których przecież trzeba było odpowiednio doszkolić, a nie przeganiać na cztery wiatry.

Podobnie było z reprywatyzacją – i to nie tylko w Warszawie. Rzuciwszy – słuszne skądinąd – hasło naprawienia krzywd majątkowych, wyrządzonych przez komunę, pozwoliliśmy w ogromnym stopniu na dorobienie się grupie cwaniaków, którym chociażby warszawski ratusz, samorządowe kolegium odwoławcze, prokuratura i sądy – po prostu wkładały niezmierzone bogactwo do ręki. Tak samo jak w trakcie działań niesławnej pamięci Komisji Majątkowej, nominalnie tylko „odzyskującej” dobra kościelne – przechodziły czasem nawet najgrubsze szwindle. W jednym wypadku – dopuszczano się ich niby w imię Boga, w drugim – niby w imię prawa.

Ciekaw jestem więc, jaką odpowiedzialność poniosą osoby winne reprywatyzacyjnych przekrętów, a zwłaszcza – do jakiego stopnia zostaną ukarane majątkowo. Być może, w toku ponownych dochodzeń wyjdzie w końcu na jaw, jak doszło do spalenia w Lesie Kabackim walczącej w Warszawie o prawa lokatorów Jolanty Brzeskiej. Gdyby zwyczajny rozsądek, choć odrobina przyzwoitości oraz prawo wzięły wreszcie górę nad jawnym bezprawiem, byłoby się z czego cieszyć. I może ktoś wreszcie wytłumaczyłby niedawnemu celebrycie Bartłomiejowi Misiewiczowi, że złoty medal z rąk ministra obrony narodowej można przyjąć za zasługi dla obronności, a nie dla obrotności w kraju i lepiej nie naśladować przykładu sienkiewiczowskiego Bartka Zwycięzcy. Bo fałszywych bohaterów i tak nie brakuje.

Wróć