Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wszędzie bajer dla frajerów

24-06-2020 21:10 | Autor: Tadeusz Porębski
Ludzie, w tym roku czeka nas susza stulecia! Tak grzmiały jeszcze nie tak dawno prawie wszystkie media. Niektóre wręcz wieszczyły Armagedon, czyli powszechny głód i kosmiczne ceny owoców oraz warzyw. "W kolejnych miesiącach dobije nas susza. Najnowsza prognoza dosłownie ścina z nóg, choć już od stycznia wiadome było, że brak opadów śniegu zimą i niedobór opadów deszczu wiosną źle odbiją się na tegorocznych plonach i cenach żywności" – straszyła w necie słynna blogerka pogodowa Arleta Unton - Pyziołek.

Wtórowali jej kolejni twórcy pogodowej rzeczywistości, których nazwisk z litości nie wymienię: "Susza w Polsce. Prognoza opadów na kolejne miesiące ścina z nóg... Na dodatek sytuacja będzie się pogarszać, będą schły nawet sosny i świerki w lasach... Wysokie temperatury i brak śniegu w zimie sprawią, że będziemy borykać się z nieustającą suszą... Susza w 2020 roku będzie najgorsza od 100 lat? Brak deszczu ją zapowiada!". Nawet sam Zdzisław Cyganiak, wieloletni obserwator przyrody z Wartkowic, był kompletnie załamany. Uważał bowiem, że takiej suszy, jaka czeka nas w tym roku, nie było od czasu II wojny światowej.

Za kilka dni lipiec i faktycznie susza w kraju jak jasna cholera. Nie pada od wielu dni, rzeki i jeziora wysychają, totalna katastrofa... Tych wszystkich czarnowidzów i nierobów utrzymujących się z gadania wykąpałbym w smole, posypał pierzem i przegonił batogami Marszałkowską. Może to nauczyłoby ich powściągliwości w przepowiadaniu najbliższej przyszłości. W ogóle przepowiadacze pogody i telewizyjne lalki zwane pogodynkami mają klawe życie. Za nic nie odpowiadają, a zarabiają pieniądze niedostępne dla gawiedzi wsłuchującej się w ich przepowiednie. Jak podaje „Super Express”, Dorota Gardias z TVN dostaje za dwie godziny prognozowania o pogodzie około 7 tysięcy zł. Robi też w imprezach i galach, biorąc za jeden wieczór 13 tysiaków. Do tego dochodzą specjalne eventy oraz udział w reklamach i programach rozrywkowych. Gdy więc masz pogodynkę w rodzie, bieda z pewnością cię nie ubodzie. Także pogodowi blogerzy nie biedują, wróżenie z chmur stało się dla nich sposobem na łatwe życie. Jak się okazuje, na pogodzie można bardzo dobrze zarobić.

Sprawdziła się tylko jedna przepowiednia pogodowych wróżów i wróżek: faktycznie ceny owoców i warzyw zmierzają ku orbicie okołoziemskiej. Inflacja inflacją, ale od pewnego czasu z rolnikami dzieje się coś dziwnego. Ceny towaru nigdy nie spadają, nawet jeśli słońce świeci i natura nie skąpi wilgoci. Dla producentów rolnych zawsze jest okazja do windowania cen. Śliwka droga, bo wiosną wymarzła, pietruszka po 2 euro za kilogram, bo była susza. Truskawka wygniła przez nadmierne opady deszczu. Od kilku tygodni jest parno, wilgotno, ale ciepło, więc kilo czereśni powinno kosztować poniżej 10 zł za kilogram, ponieważ w tak idealnych warunkach drzewka muszą obficie obrodzić. Nic z tego. Dlatego – choć jest to mój ulubiony owoc, nie kupuję. Nie z oszczędności, lecz z zasady.

Nie bywam nad polskim morzem z wielu względów. Podstawowa przyczyna mojego wstrętu do Bałtyku to wszechobecna drożyzna. Tak jak nie kupuję pączków u Bliklego, gdyż są bardzo drogie, a wcale nie najlepsze, tak wolałbym umrzeć z głodu na plaży niż zapłacić około 100 zł za porcję ryby z frytkami. Ostatnio ktoś zamieścił w Internecie kopię rachunku, który opiewa na 240 zł za dwie porcje rybki z dodatkami. Śmieszą mnie ludzie, którzy dają się bezczelnie oskubać, a potem łkają w necie z rozpaczy. Za czasów mojej młodości jedną z metod oszustwa był bajer. Bazując na ludzkiej pazerności bajeranci potrafili wycisnąć z człowieka ostatnią złotówkę. Dzielili się rynkiem: cinkciarze grasowali pod Peweksami i bankami, wymieniając walutę i krojąc frajerów na tzw. wajchę. Pokerzyści i benklarze (oszukańcza gra w trzy karty) działali w grupach i czyścili portfele amatorom łatwego zarobku. Cyganie oferowali skórzane ubiory i złoto, które okazywały się bezwartościowym chłamem. Zdarzyło się nawet, że bajeranci zdołali wcisnąć chłopkom - roztropkom za grube pieniądze Kolumnę Zygmunta i Most Kierbedzia.

Dzisiaj słowo "bajer" jest rzadko używane, bo zastąpił je inny termin, bardziej poprawny, marketing mianowicie, którego najprostsza definicja brzmi: „Zaspokajać potrzeby, osiągając zysk”. Marketingowcy są szkoleni, niczym lekarze, przez całe życie. Chodzi o ciągłe doskonalenie umiejętności dotarcia do klienta i wciśnięcia mu konkretnego towaru. Metodyczne działanie na ludzką podświadomość daje efekty w postaci gigantycznego zysku. Najlepszym przykładem są tak zwane suplementy diety, które nie posiadają działania medycznego, a mimo to są masowo kupowane przez Polaków, i nie tylko. Wartość rynku suplementów diety szacuje się dzisiaj na nie mniej niż 100 mld dolarów. W 2016 r. Polacy zakupili blisko 190 mln opakowań, wydając na ten cel 3,5 mld zł. Ubiegły rok był rekordowy, wprowadzono na rynek 7,4 tys. suplementów, w tym wiele nowych, przy średniej z poprzednich lat nieprzekraczającej 4 tysięcy. Stoi za tym nieprzerwana i bardzo agresywna kampania reklamowa prowadzona w mediach. Mówiąc krótko – suplementy diety to klasyczna kura znosząca złote jaja. Za dawnych czasów bajerant musiał osobiście wejść do głowy frajera, by mu tam zabełtać i sprzedać za spore pieniądze coś bezwartościowego. Dzisiaj marketingowiec ma o wie łatwiejsze zadanie, bo korzysta z usług mediów.

Przypomnę czym różni się suplement diety od produktu medycznego, czyli leku. Między innymi tym, że leku nie da się wyprodukować w garażu, a suplement jak najbardziej. Leki służą do skutecznej walki z chorobami i są pod ścisłym nadzorem organów państwa. Zanim lek trafi do sprzedaży, musi być zatwierdzony przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych. Leki, ich sprzedaż i stosowanie są też kontrolowane przez inspekcję farmaceutyczną. Te, które sprzedawane są bez recepty, mają stosowną informację na opakowaniu oraz numery pozwolenia na dopuszczenie do obrotu. Suplementy natomiast występują w postaci tabletek, kapsułek lub syropów, które można dokładnie dawkować, dlatego przypominają leki, choć nimi nie są. Czemu nie są? Ponieważ leki produkuje się z surowców jakości farmaceutycznej, natomiast suplementy z surowców jakości spożywczej. Czyli, do kontrolowanego przez organy państwa procesu produkcji leku i czasochłonnej procedury zatwierdzenia go przez państwowe urzędy dochodzi także kwestia jakości. Mówiąc krótko: odkąd suplementy diety wprowadzono na polski rynek, są one poza wszelką kontrolą.

Zacząłem felieton od pogodowych wróżbitów, często nie posiadających zawodowych kwalifikacji i trafiających na ekrany przy pomocy dobrych układów oraz ładnych buzi. Wolny rynek spowodował powstawanie nowych zawodów – jak na przykład barista, podolog, czy trycholog. Tylko patrzeć jak pojawi się rozumolog, który wejdzie w paradę psychologom i psychiatrom. Kiedyś kawę w barach parzyli barmani, a w urzędach po prostu kawiarki. Dzisiaj robią to bariści, czyli... osoby zawodowo zajmujące się parzeniem oraz podawaniem kawy. Skąd zmiana nazwy? Barista brzmi dużo poważniej niż barman, bardziej po europejsku. Obowiązki pozostały te same. Podolog to specjalista od stóp. Podologia, czy podiatria to dziedzina medycyny zajmująca się diagnozowaniem i leczeniem, także chirurgicznym, chorób stopy i stawu skokowo - goleniowego. Problem w tym, że dzisiaj roi się wprost od proponujących swoje usługi podologów, nieposiadających wykształcenia medycznego, a jedynie maturę i kursy niektóre. Zdzierają z ludzi koszmarne pieniądze za usługę, która w pierwszym lepszym salonie kosmetycznym jest kilkakrotnie tańsza.

Trycholog, czyli specjalista od uwłosienia. Raz spróbowałem porady, choć wiedziałem z góry, że mojego dziadowskiemu uwłosieniu nic nie może pomóc. Po wejściu do gabinetu poczułem się jak na Dzikim Zachodzie, gdzie krążyli sprzedawcy m. in cudownych płynów na odciski oraz na porost włosów. Trafiłem bowiem na panią trycholog, która z punktu zaproponowała mi użycie na początek cudownego płynu powodującego odrastanie włosów dokładnie w 77 proc. Kiedy zapytałem, czy jest lekarzem, zalała mnie potokiem słów, które nie stanowiły odpowiedzi na pytanie. Wycofałem się. Trychologia to wąska i specjalistyczna dziedzina, która zajmuje się problemami związanymi ze skórą głowy oraz włosami. Trychologiem jest każdy dermatolog jako specjalista od chorób skóry. Jeśli usługi świadczy osoba, która nie skończyła studiów medycznych, mamy do czynienia z trychologią kosmetyczną. Dlatego podstawą przed wizytą u trychologa jest zdobycie wiedzy, czy naszych włosów będzie dotykał lekarz, czy kosmetyczka po kursach.

Dzisiejsze czasy to złota era dla bajeru. Z moich obserwacji wynika, że 60 procent reklamowych spotów w telewizji to skrajny infantylizm adresowany nie wiem do kogo. Aby tylko zachęcić do kupna reklamowanego produktu. Przykład. Rzecz dzieje się w samolocie linii pasażerskich. Atrakcyjny goguś za sterami aeroplanu łyka antybiotyk, ale zapomniał, nieborak, o specyfiku osłonowym. Piękna, niczym Venus z Milo, stewardesa wpada do klasy ekonomicznej i pyta wielkim głosem, czy któryś z pasażerów przypadkowo posiada taki suplement. W górę wędruje las rąk ze specyfikiem o konkretnej nazwie. Goguś z wdzięcznością przyjmuje pomoc, łyka specyfik, tęgo ciągnie za stery i samolot płynie w powietrzu. Lipa do kwadratu, czyli niebywałe oszustwo. Pilotom podczas rejsu nie wolno przyjąć z zewnątrz do kokpitu żadnego jedzenia i picia, nie mówiąc o pastylkach. Oni mają osobne racje żywieniowe na wypadek, gdyby jedzenie pokładowe okazało się zatrute lub nieświeże. Mało tego, piloci spożywają posiłki osobno, nigdy wszyscy naraz. To kolejne zabezpieczenie. Ale to umknęło uwadze reżysera reklamowego gniota. Zapewne niczym zapowiadacze pogody wziął scenariusz do tego spota – z chmur.

Wróć