Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wizjoner z trupim odorem

14-02-2024 20:52 | Autor: Tadeusz Porębski
Pan Jerzy Sawka wybrał się był na posiedzenie senackiej komisji ds. rolnictwa, by wyłuszczyć senatorom własny pogląd na stan wyścigów konnych w Polsce oraz na ich przyszłość. Oto fragmenty jego wypowiedzi z krążącego w sieci nagrania obrad komisji: „Chciałem poruszyć wątek, który dotyczy mnie, ale także Polski. Chodzi o przyszłość wyścigów konnych w Polsce. Mamy w tej chwili taką sytuację, że wyścigi konne przejęte zostały w 2008 roku przez Totalizator Sportowy…, ale wyścigi konne w Polsce są trupem podłączonym do respiratora, z tym że ten trup sam zasłużył na własną śmierć, bo od 2008 roku środowisko wyścigowe nic nie zrobiło, tylko prosiło o pieniądze na zasadzie… „dajcie, a my będziemy się ścigać”. Tego pacjenta trzeba odłączyć od respiratora, by zaczął sam oddychać i sam zarabiać na siebie”. Hodowcy, właściciele koni i trenerzy są oburzeni, Internet wrze, a Jerzy Engel, prezes służewieckiego Turf Clubu, zrzeszającego hodowców i właścicieli koni wyścigowych, wydał specjalne oświadczenie, w którym podkreślił, że wystąpienie przedstawiciela torów wyścigów konnych z Wrocławia jest oburzające i nie może być poczytane za oficjalne stanowisko Rady PKWK. Jest jedynie jego prywatną opinią.

Kim jest Jerzy Sawka? To dyrektor Wrocławskiego Toru Wyścigów Konnych – Partynice, utrzymywanego z pieniędzy tamtejszych podatników. Sawka prezentuje podwójną moralność – z jednej strony potępia fakt, że mityngi na Służewcu finansowane są z pieniędzy państwowej spółki Totalizator Sportowy, z drugiej zaś jako dyrektor Partynic bez mrugnięcia okiem łyka corocznie na działalność Partynic około 12 milionów złotych, pochodzących z budżetu miasta. Różnica jest m. in. taka, że Totalizator Sportowy w zamian za wyłożenie corocznie 8,5 mln zł na pulę nagród na Służewcu dostał w 30-letnią dzierżawę 137 ha znakomicie zlokalizowanego zabytkowego terenu w sercu stolicy państwa i organizuje tam koncerty słynnych kapel rockowych, Orange Warsaw Festival oraz wiele eventów, zarabiając na tym dobry pieniądz i rekompensując sobie w ten sposób wydatki na wyścigi. Natomiast Sawka i jego drużyna jadą na wielomilionowej kroplówce z kasy Wrocławia, dając ludowi w zamian trochę rekreacji oraz kilkanaście pikników wyścigowych typu trawa, kocyk, kompot z rabarbaru i 10 jaj na twardo. Dzięki dotacji z miasta decydenci na Partynicach mogą utrzymywać się na tłustych posadach i pobierać równie tłuste wynagrodzenia.

Stawiając środowisku wyścigowemu zarzut pazerności i nieróbstwa, Sawka poniekąd stawia zarzut samemu sobie, ponieważ z natury rzeczy jest przedstawicielem tegoż środowiska – organizuje gonitwy we Wrocławiu, należy do Rady Polskiego Klubu Wyścigów Konnych (PKWK), a nawet z wyboru członków jest wiceprzewodniczącym tego gremium. Jest zatem Sawka przedstawicielem środowiska wyścigowego, ale nie ma legitymacji do reprezentowania środowiska na forum parlamentu, do czego – jak widać – samowolnie rości sobie prawo. Jego wystąpienie podczas obrad senackiej komisji zostało odebrane w Internecie jako plunięcie w twarz przede wszystkim właścicielom koni wyścigowych w Polsce, którzy stanowią trzon środowiska i wspólnie z graczami są solą wyścigów konnych. Ludzie ci to prawdziwi pasjonaci, którzy mimo panującej mizerii i nędznej puli nagród corocznie wydają na Zachodzie setki tysięcy euro na zakup roczniaków czy dwulatków, dając tym samym miejsca pracy trenerom, jeźdźcom, weterynarzom oraz licznej obsłudze stajni. Sawka musi pojąć, że wyścigów konnych nie uzdrawia się latając do parlamentu i plując tam we własne gniazdo. Wyścigi uzdrawia się, przedstawiając na parlamentarnym forum konkretne rozwiązania, a nie nazywając je trupem i nawołując do odłączenia go od kroplówki. To dywersja, a najgorszy jest fakt, że dywersantem okazał się wiceprzewodniczący Rady PKWK, organu mającego statutowy obowiązek dbania o rozwój tej królewskiej dyscypliny sportu.

Tu pojawia się ważne i zasadne pytanie. Skoro Sawka jest taki pragmatyczny i jednocześnie radykalny, może powinien zacząć uzdrawianie wyścigów konnych, zaproponowane w Senacie, od samego siebie? Może jako pierwszy powinien „odciąć się od kroplówki”, czyli od około 12 milionów złotych wyciąganych corocznie z kieszeni wrocławskich podatników i zacząć „zarabiać na siebie”? W końcu jest dysponentem sporego obiektu, zlokalizowanego w dobrym punkcie wojewódzkiego miasta. Postępowanie Sawki jest na pozór pokrętne, ale ma swoją logikę. Jako facet z mocno rozdętym ego (na galach wyścigowych zawsze paraduje w cylindrze, fraku, sztuczkowych spodniach, lakierkach i podpiera się laską ze srebrną gałką) prawdopodobnie ciężko zniósł fakt, że za czasów jego poprzedniczki Moniki Słowik, znakomitej menedżerki i znawcy koni, TS dofinansowywał kilkusettysięcznymi dotacjami pule nagród na Partynicach. Wraz z jej odejściem kurek był stopniowo zakręcany. Sawka wcale nie ukrywa, że namaścił swojego współpracownika Jarosława Zalewskiego na stanowisko prezesa PKWK, które po zmianie władzy w państwie będzie za kilka – kilkanaście dni wakat. Dla służewieckiego środowiska coraz bardziej widoczny jest jego pęd do opanowania PKWK, obsadzenia klubu swoimi ludźmi i wyjścia na pozycję lidera, narzucającego dzierżawiącemu służewieckie tory Totalizatorowi Sportowemu własne warunki współpracy.

Prawda jest tylko jedna: najbliższe tygodnie zadecydują o przyszłości wyścigów konnych w Polsce. Oczywiście, o ich losie zadecydują ludzie, konkretnie nominaci na stanowiska decyzyjne. Od tegorocznych nominacji zależy wszystko. Jeśli prezesem PKWK po raz kolejny zostanie osoba przypadkowa, wyciągnięta z ministerialnego notesu szwagra, los wyścigów będzie poważnie zagrożony. Jestem obecny w środowisku wyścigowym od ponad pół wieku i słyszę każdą muchę przelatującą nad końskim gównem. Dzisiaj środowisko zgromadzone na głównym torze kraju wydaje z siebie dramatyczny apel: panie ministrze rolnictwa, prosimy o desygnowanie na stanowisko prezesa PKWK osoby przychylnej wyścigom konnym, rozumiejącej wyścigowe mechanizmy, mającej wizję rozwoju i potrafiącej z nami rozmawiać. Jeśli taka osoba się pojawi, deklarujemy pomoc na każdym froncie. Równie ważny będzie wybór członka zarządu Totalizatora Sportowego, któremu zostanie powierzony m. in. nadzór nad działalnością oddziału Służewiec – Wyścigi Konne, organizatorem gonitw. Niestety, proces zmian kadrowych w TS przeciąga się. Ostatnie doniesienia mówią, że brakuje już tylko jednego kandydata do nowej Rady Nadzorczej spółki.

Żeby wyścigi przetrwały i mogły się rozwijać, potrzebne są trzy elementy: odpowiednio zdeterminowani i zmotywowani ludzie na decyzyjnych stanowiskach; szybkie zwiększenie przynajmniej o 100 proc. nierewaloryzowanej od 2008 r.(!) rocznej puli nagród; wpięcie zakładów wzajemnych końskiego totalizatora w Polsce do sieci europejskiej. Punkt pierwszy jest nierozerwalnie związany z punktem drugim. Roczna pula nagród może zostać zwiększona jedynie wtedy, kiedy PKWK i TS wspólnie wypracują i przedstawią zarządowi spółki program naprawczy dla wyścigów. Tylko wtedy zarząd TS może dać zielone światło do podwyższenia puli nagród o kolejne miliony. Do tego tanga potrzeba, jak zawsze, dwojga – zgodnie współpracujących ze sobą prezesa PKWK i członka zarządu TS nadzorującego Służewiec. Dlatego nominacje na te stanowiska są aż tak ważne. Do zrealizowania punktu trzeciego potrzebna jest, niestety, drobna nowelizacja fatalnej ustawy hazardowej. Od 2017 roku zaszło bardzo dużo zmian, szczególnie na rynku cyfrowym, umożliwiających wprowadzenie nowych rozwiązań typu on-line. To wymaga dostosowania rozwiązań legislacyjnych i warto jak najszybciej rozpocząć dyskusję na ten temat.

Koronnym dowodem na to, że polskie wyścigi konne dołują, świadczy liczba koni zgłoszonych do tegorocznego sezonu. Jest ich aż o 250 mniej niż w roku poprzednim. Powodów exodusu właścicieli koni ze Służewca jest wiele. Mimo upływu dekad nadal nie mamy bladego pojęcia jak rozwijać wyścigi i zarabiać na nich miliardy. Anglicy, Irlandczycy, Francuzi, Niemcy, Włosi, Szwedzi, a nawet Czesi, nie mówiąc o USA, Australii, czy Japonii – wiedzą. Czemu my nie wiemy? Może dlatego, że od lat proces decyzyjny, jak również legislacyjny w parlamencie, oddaje się w ręce dyletantów i nieudaczników.

Wróć