Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Wart plac Pałaca, a Pałac placa?

22-11-2017 20:48 | Autor: Maciej Petruczenko
W 28 lat po upadku PRL mamy szczególne nasilenie działań „dekomunizacyjnych”, czyli likwidowanie już niemal wszystkiego, co może kojarzyć się z tak zwaną Polską Ludową i nadzorującym ją Wielkim Bratem – Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich (albo Radzieckich, jeśli ktoś tak woli). W instytucjach państwowych dokonuje się radykalnej wymiany kadr, niedobitki dawnych resortów siłowych objęła „dezubekizacja”, a samo słowo „Rosja” wymawia się jak przekleństwo.

Szczególnym obiektem dekomunizacji jest – oczywiście – Warszawa, gdzie jeśli chodzi o patronów ulic, to tych, którzy choćby w najmniejszym stopniu kojarzyli się z komunizmem albo tylko z lewicowością – wyczyszczono już w zasadzie do spodu. Niemal wszystkie pomniki „władzy ludowej” zostały dawno obalone, ale część jednak pozostała. Dlatego zaczęto nagle dużo mówić o potrzebie pozbycia się wciąż tkwiącego w centrum Warszawy „daru Stalina”, czyli Pałacu Kultury i Nauki.

Nigdy nie był to obiekt darzony miłością warszawiaków, jakkolwiek w momencie, gdy go stawiano, wydawał się po części architektonicznym naśladownictwem postawionego w 1930 amerykańskiego wieżowca Chrysler Building w Nowym Jorku, mnóstwo elementów nawiązywało do klasycystycznych rozwiązań niektórych pałaców polskich, a wygląd ogólny jako żywo przypominał zaproponowaną przed wojną przez Juliusza Nagórskiego Wieżę Niepodległości. Mimo to PKiN, zbudowany wedle projektu Lwa Rudniewa, zaliczono do galerii budów socrealizmu choćby z uwagi na rzucające się w oczy komunistyczne akcenty, tym bardziej zwracające uwagę, że moskiewskiemu darowi nadano imię krwawego dyktatora Józefa Stalina. Na dodatek trudno było mówić o architektonicznej oryginalności, skoro w samej Moskwie postawiono uderzająco podobne budynki Uniwersytetu Łomonosowa, hotelu Ukraina i kilka innych ważnych gmachów przypominających PKiN, a podobne projekty zostały też zrealizowane w Rydze i Pradze (hotel Drużba).

Pałac Kultury, oddany do użytku w 1955, stał się najbardziej charakterystyczną i najwyższą wtedy budowlą Warszawy – kłując niebo iglicą na wysokości 237 metrów, a nazwane placem Defilad otoczenie „Pekinu” nabrało charakteru symbolicznego i to nie tylko z uwagi na organizowane przez władze PRL centralne manifestacje z okazji Święta Pracy 1 maja i obchodzonego 22 lipca Narodowego Święta Odrodzenia Polski. Dobrze pamiętam z lat dziecinnych tamte uroczyste pochody i prominentów ówczesnej władzy, stojących na trybunie honorowej od strony ul. Marszałkowskiej. Spędzano wtedy nie tylko przedstawicieli zakładów pracy, lecz również znanych artystów i sportowców, którzy maszerując, pozdrawiali zgromadzonych w obrębie owej trybuny zasłużonych towarzyszy.

I tak po prawdzie – to właśnie plac Defilad, a nie sam pałac, jest swoistym pogrobowcem komuny, niemalże w niezmienionym kształcie. Przedwojennym warszawiakom musiał się nieodparcie kojarzyć ze zniszczeniem istniejącego w tym miejscu układu ulic (Chmielna, Złota, Sienna, Śliska, Pańska, Zielna, Wielka), przy których pozostały po wojnie ruiny zburzonych ponad 100 spośród stojących tam 160 kamienic. Teren placu tylko w pewnej części należy do miasta i jeśli przymierzono by się do ewentualnego zburzenia PKiN, natychmiast odezwaliby się spadkobiercy właścicieli wielu leżących tam prywatnych działek, co mogłoby utrudnić nową zabudowę. Już teraz zresztą wycwanieni „odzyskiwacze” prywatnej własności znaleźli się pod pręgierzem, bo udowodniono im ewidentne oszustwa, poczynione nie bez pomocy urzędników miejskich. Można więc przewidywać, że obrócenie pałacu w perzynę byłoby automatycznym otwarciem puszki Pandory i zamiast zabrać się do budowania jakiegoś nowoczesnego gmachu, trzeba byłoby latami toczyć procesy sądowe, przed którymi nie chronią przecież nawet obecne decyzje prostującej meandry reprywatyzacji Komisji Weryfikacyjnej.

Co ciekawe, ostatnie lata przyniosły więcej sporów na temat nowego rozwiązania urbanistycznego placu Defilad niż sensownych projektów w tym zakresie. Tymczasem zarówno plac, jak i Pałac Kultury okazały się już zaraz po oddaniu do użytku obiektami nadzwyczaj funkcjonalnymi (na tamte czasy) i niezwykle potrzebnymi. W pamiętnym roku 1956 nie żadna manifestacja państwowa akurat, lecz spontaniczny wiec poparcia dla wypuszczonego z więzienia Władysława Gomułki (330 tysięcy ludzi!) okazał się otwarciem wrót do Polskiego Października, który po okresie stalinowskiego terroru okazał się – przynajmniej na pewien czas – prawdziwie wolnościowym przełomem. Pamiętam, że po tym przełomie ojciec – ze swą akowską, powstańczą przeszłością, przestał być dla władzy ludowej czarną owcą i mógł otworzyć warsztat w ramach „prywatnej inicjatywy”, dzięki czemu nasza rodzina stanęła finansowo na nogi.

A PKiN zyskał od razu aprobatę młodego pokolenia ze względu na zgromadzone w nim placówki kulturalne i sportowe, do których łatwo można było dotrzeć nawet z miejscowości pozawarszawskich, dojeżdżając na plac Defilad linią średnicową PKP. Przyszła mistrzyni olimpijska w lekkoatletyce Irena Kirszenstein (Szewińska) udzielała się w PKiN w młodzieżowym kółku teatralnym. Obecny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz mógł tam spokojnie skakać na głowę z trampoliny na basenie tzw. Pałacu Młodzieży, gdzie trenował pod okiem Aleksandra Rękasa, zaliczając się zresztą do najbardziej utalentowanych skoczków do wody.

Do historii przeszły wspaniałe spektakle w teatrze Dramatycznym, występy najwybitniejszych artystów w Sali Kongresowej, działalność Kina Dobrych Filmów Wiedza, no a poza wszystkim – trudno nie pamiętać, jak wielką rolę techniczną odgrywały zamontowane na iglicy pałacu anteny radiowo-telewizyjne, które w latach pięćdziesiątych pozwalały przeprowadzać pierwsze transmisje sportowe TV. Przy tych wszystkich dobrodziejstwach nikt bynajmniej nie myślał o Stalinie, który też nie kojarzył się nigdy z placem Defilad, dziś służącym jako największy parking w stolicy. Jeżeli zatem ktoś zechce użyć tu starego powiedzenia: wart Pac pałaca, a pałac Paca, zamieniając słowo Pac na słowo Plac, to popełni oczywisty błąd. Bo PKiN odegrał z pewnością wielką rolę w rozwoju polskiej kultury, a plac Defilad niemal żadną. Co nie znaczy, że i jedno, i drugie ma trwać, więc nikomu swojej opinii nie chcę narzucać. Wiadomo wszak: de gustibus non disputandum est.

Wróć