Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Adoracji broni upadającej twierdzy do ostatka...

08-02-2017 21:44 | Autor: Tadeusz Porębski
Jesienią 2012 r. Jakub R., wicedyrektor stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami, wydał decyzję o reprywatyzacji nieruchomości z przedwojennym adresem Chmielna 70 (dziś Pl. Defilad 1). Beneficjentem najdroższej działki budowlanej w stolicy wartej 160 mln zł był znany kupiec roszczeń, adwokat Robert N. W efekcie – obaj panowie oczekują w areszcie na rozprawę sądową po postawieniu zarzutów przez prokuraturę.

Kilka tygodni po wydaniu wspomnianej decyzji Jakub R. odszedł z ratusza na własną prośbę. Nikt wówczas nie wiedział, że w ramach rozliczeń korupcyjnych urzędnik ten przyjął od Roberta N. łapówkę w wysokości 2,5 mln złotych. Śledczy wpadli na trop korupcyjnej transakcji podczas tzw. crossowania rachunków bankowych Roberta N. i Jakuba R. Ten drugi ma pośredni udział w oszustwie polegającym na zagrabieniu rodzinie przedwojennego generała Tadeusza Kasprzyckiego wspaniale położonej na stoku Gubałówki willi "Salamandra". O jej zwrot bezskutecznie starali się mieszkający w Kanadzie spadkobiercy generała. Mecenas N. wspólnie z matką Jakuba R. podrobili pełnomocnictwa i przekonali sąd, że reprezentują rodzinę Kasprzyckich. W efekcie stali się właścicielami atrakcyjnie położonej nieruchomości. Matka Jakuba R. sprzedała swój udział mężowi – Wojciechowi R., byłemu wiceministrowi zdrowia w rządzie Marka Belki, a ten zbył go na rzecz syna za 990 tys. zł. Następnie były wicedyrektor BGN i jego wspólnik adwokat Robert N. sprzedali "Salamandrę" za 8,8 mln złotych. Ten przykład bodaj najlepiej obrazuje jeden z segmentów powiązań na linii urzędnicy BGN – kupcy roszczeń, które przez całe lata umożliwiały grabież komunalnego mienia.

Przypomnę jeszcze, że po odejściu Jakub R. z BGN jego miejsce zajął Jerzy M., dobrze znany redakcji tygodnika "Passa". To on w maju 2014 r. wydał wadliwą decyzję reprywatyzacyjną, na mocy której spadkobiercy byłego właściciela działki budowlanej przy ul. Narbutta 60 przejęli ją w użytkowanie wieczyste i mogli wykupić od miasta za połowę ceny rynkowej 10 mieszkań komunalnych w wybudowanej na tej działce w 1955 r. kamienicy. Przedtem kamienica została gruntownie wyremontowana ze środków dzielnicy Mokotów. Jesteśmy jedynym medium w stolicy, któremu po ciężkim, ponaddwuletnim boju z urzędnikami i nadzwyczaj oporną w wyjaśnieniu sprawy mokotowską prokuraturą udało się zablokować wykonanie ostatecznej, prawomocnej decyzji reprywatyzacyjnej. Udowodniliśmy bowiem w sposób niezbity, że akt notarialny kupna – sprzedaży nieruchomości Narbutta 60 ze stycznia 1947 r. został sporządzony nie przez notariusza, lecz przez osobę prywatną, nieposiadającą stosownych uprawnień.

Pół roku po odejściu Jakuba R. z BGN jego następca Jerzy M. wydał decyzję o zwrocie budynku przy ul. Kazimierzowskiej 34, do którego roszczenie skupili rodzice poprzednika. 1 grudnia 2013 r. Jakub R. odkupił od rodziców nieruchomość i stał się jej jedynym właścicielem. Jerzy M. został zwolniony dyscyplinarnie z pracy w BGN dopiero w sierpniu 2016, po wybuchu tzw. afery reprywatyzacyjnej. Jak poinformowała wówczas na konferencji prasowej prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, wicedyrektor M. wydawał decyzje w zastępstwie Marcina Bajki, byłego szefa BGN, który – o dziwo – nie posiadał stosownych pełnomocnictw. M. jako radca prawny opiniował wydawane przez BGN decyzje reprywatyzacyjne.

Pan Jerzy był też zamieszany w pachnącą kryminałem reprywatyzację działki przy Pl. Defilad 1. Jaki jest jego udział w tym przestępczym przedsięwzięciu, nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że w miniony poniedziałek został zatrzymany wraz dwojgiem urzędników warszawskiego ratusza przez agentów CBA i przewieziony na przesłuchanie do Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu. Zastosowano wobec niego wolnościowe środki zapobiegawcze w postaci kaucji w wysokości 50 tys. złotych i codziennego dozoru policyjnego. Odebrano mu również paszport i zakazano kontaktów z innymi podejrzanymi w sprawie dzikiej reprywatyzacji.

Na razie zatrzymania związane są jedynie z reprywatyzacją działki przy Pl. Defilad 1. W areszcie tymczasowym przebywają Robert N., Jakub R. i jego rodzice. W czasie powstawania niniejszej publikacji wrocławski sąd rozpatruje wniosek tamtejszej prokuratury o zastosowanie trzymiesięcznego aresztu w stosunku do zatrzymanych razem z Jerzym M. urzędników stołecznego ratusza Mariusza P. – kierownika Działu Nieruchomości Dekretowych m. st. Warszawy w Wydziale Spraw Dekretowych i Związków Wyznaniowych BGN oraz Gertrudy J.-F. – naczelniczki Wydziału Spraw Dekretowych i Związków Wyznaniowych BGN, która wydała m. in. decyzję o „zwróceniu”  – po części rodzinie Waltzów – kamienicy przy ul. Noakowskiego 16, mienia pożydowskiego przejętego po wojnie przez grupę oszustów na mocy sfałszowanego aktu notarialnego.

Kiedy prokuratura podejmuje konkretne działania w sprawie dzikiej reprywatyzacji, w Radzie Warszawy toczą się jałowe dyskusje na ten temat, polegające m. in. na przerzucaniu się przez PiS i PO odpowiedzialnością za tolerowanie w stolicy bezprawia. Podczas ostatniej sesji, a raczej dwóch połączonych sesji, ostro bito pianę i jedyna warta przytoczenia, bo merytoryczna, wypowiedź padła z ust wiceprezydenta Warszawy Witolda Pahla: "Działalność osób, które chciały bezpodstawnie wzbogacić się na majątku miasta, nie byłaby możliwa bez współpracy z urzędnikami odpowiedzialnymi za sprawy majątkowe stolicy".

Skomentowania wymagają natomiast wypowiedzi potrafiącej pięknie, ale ogólnie przemawiać Pauliny Piechny-Więckiewicz (Inicjatywa Polska), wieloletniej lewicowej radnej miasta, jak również mocno egzaltowanego młodego wiekiem przedstawiciela ruchów lokatorskich. Ich zdaniem, trwająca od niedawna rozprawa organów ścigania z reprywatyzacyjną ośmiornicą to zasługa stowarzyszeń lokatorskich i ruchów społecznych w rodzaju "Miasto jest Nasze". Rozumiejąc, że sukces zawsze ma wielu ojców, nie rozumiemy jednocześnie, jak można przypinać sobie i komukolwiek ordery bez przyjrzenia się danej kwestii z szerszej perspektywy.

Redakcja "Passy" ma dużo do powiedzenia na temat złodziejskiej reprywatyzacji, jesteśmy bowiem medialnymi weteranami wojny z oplatającą miasto ośmiornicą. Opisując reprywatyzacyjne szwindle nieprzerwanie od trzech lat, obijaliśmy się przez ten czas, niczym piłki do squasha, o ściany kilku prokuratur oraz komend policji i możemy z pełnym przekonaniem, na podstawie sprawdzonych przez nas faktów śmiało powiedzieć, że zdławienie złodziejstwa stało się możliwe wyłącznie w wyniku zmiany władzy w państwie i postępującego z miesiąca na miesiąc nacisku mediów. Gdyby nie to, członkowie stowarzyszeń, ruchów obywatelskich oraz osoby pokrzywdzone przez oszustów nadal dreptaliby bezradnie ze swoimi transparentami na warszawskich ulicach i pod bramą stołecznego magistratu przy Pl. Bankowym, a Robert N., Jakub R. oraz im podobni śmialiby się w kułak z oskubanych frajerów, cieszyli wolnością, jadali w wykwintnych restauracjach i planowali wypady do ciepłych krajów. Społecznicy mają oczywiście swoje zasługi w tępieniu reprywatyzacyjnej plagi, ale to nie oni, poprzez swoje protesty, wywołali w Warszawie prawdziwe trzęsienie ziemi.   

Co do omawianej sesji rady miasta warto wspomnieć, że prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz po raz kolejny zrejterowała, nie potrafiąc spojrzeć w oczy radnym oraz mieszkańcom stolicy. Podobno zaplanowała sobie w tym czasie urlop, ale dziwnym trafem udało jej się znaleźć czas, by komentować przebieg sesji na Twitterze. Na sali zaroiło się natomiast od jej klakierów z obrońcą praworządności w Polsce, czyli liderem Komitetu Obrony Demokracji Mateuszem Kijowskim (na utrzymaniu żony) na czele. Przybyli działacze młodzieżówki Platformy Obywatelskiej. Zjawiła się też  wierchuszka stołecznej PO w osobach posłów Andrzeja Halickiego i Marcina Kierwińskiego. Dla sporego grona wyrzuconych z mieszkań w wyniku reprywatyzacji warszawiaków, którzy chcieli uczestniczyć w obradach, zabrakło na sali plenarnej miejsc.

Trzeba powiedzieć, że Kijowskiemu nie brakuje tupetu. Jeszcze nie rozliczył się z własnej "niezręczności" fakturowej, na której firma jego żony zarobiła 91 tys. zł pochodzących ze składek członków KOD, jeszcze nie wyjaśnił zarzutów o niepłacenie alimentów na własne dzieci, a już przybiegł w te pędy na sesję rady miasta, by "bronić praworządności", tym razem w stolicy. Zaprawdę, wielki to jest obrońca demokracji, praworządności i uczciwości. Szczytem wazeliniarstwa na ostatniej sesji miejskiej rady było niebywale emocjonalne wystąpienie przewodniczącej Ewy Malinowskiej-Grupińskiej, która wykrzyczała w stronę kilkunastu mieszkańców żądających ustąpienia ze stanowiska Hanny Gronkiewicz-Waltz: "Jak macie czelność bić w panią prezydent!? Bijcie się we własne piersi!". Kto i z jakiego powodu miałby bić się we własne piersi, nie wyjaśniła. 

Puenta niniejszych wywodów jest krótka: z wielką niecierpliwością i z dużą nadzieją czekamy na kolejne zatrzymania i aresztowania amatorów dorabiania się na majątku będącym własnością nas wszystkich, mieszkańców Warszawy.

Wróć