Owiana legendą uczelnia z wielkimi tradycjami w sporcie wyczynowym już od wielu lat nie może się pochlubić tak wybitnymi jednostkami, jakimi byli kiedyś medaliści olimpijscy: Janusz Sidło w lekkoatletyce, Waldemar Baszanowski w podnoszeniu ciężarów, Edward Skorek w siatkówce, Mateusz Kusznierewicz w żeglarstwie... Kiedyś mieścił się na Bielanach Centralny Ośrodek Przygotowań Olimpijskich i tam właśnie biło sportowe serce Polski. Tam też w klubie AZS AWF działały bardzo mocne sekcje gier zespołowych, a cały kraj zachwycał się chociażby trenowanym przez Zygmunta Olesiewicza zespołem świetnych koszykarzy, którym „Przegląd Sportowy” nadał miano „Czarodziejów z Bielan”. Żona tego wybitnego szkoleniowca – Roma Gruszczyńska-Olesiewicz – była w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku najlepszą koszykarką Europy. Gdy się szło alejkami uczelni, mającej za patrona Józefa Piłsudskiego, na każdym kroku można było spotkać legendarnych trenerów, takich jak Włodzimierz Drużbiak (sprint), Zygmunt Szelest (rzut oszczepem), Augustyn Dziedzic (podnoszenie ciężarów) czy w latach późniejszych Paweł Słomiński, współtwórca sukcesów Otylii Jędrzejczak, supergwiazdy AZS AWF, która na Igrzyskach Olimpijskich 2004 w Atenach zdobyła 1 złoty i dwa srebrne medale w pływaniu.
No cóż, pewnemu politykowi przyszło do głowy, żeby przeforsować przeniesienie wszystkich siedmiu awuefów z resortu sportu do resortu nauki, gdzie od razu stały się ubogim krewnym, jakby piątym kołem u wozu. No i stopniowo zaczęły się staczać, kształcąc coraz gorszych nauczycieli wychowania fizycznego i nie kształcą już w ogóle trenerów. Wyprzedaż lub podnajmowanie obiektów (choćby przez AWFiS Gdańsk) zaczęło świadczyć o edukacyjnej niemocy poszczególnych placówek, które przestały w pełni służyć kulturze fizycznej społeczeństwa i w dużej mierze zerwały ze sportem wyczynowym. Nieprzypadkowo w roku 2008 ówczesna rektor warszawskiej AWF wezwała po powrocie z Pekinu mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą Tomasza Majewskiego, zawodnika uczelnianego AZS, oświadczając mu, że jeśli chce nadal trenować na bielańskich obiektach, to musi sam za płacić za dostęp do nich. Było to zdarzenie o wymiarze symbolicznym, świadczące dobitnie, że tak zasłużona akademia nie jest raczej zainteresowana rozwijaniem sportu wyczynowego, choć dysponuje w tym celu najlepszą infrastrukturą w Warszawie. Nawiasem mówiąc, Majewski, mieszkaniec Ursynowa, zdobył cztery lata później w Londynie drugie złoto olimpijskie, bo Ministerstwo Sportu i Turystyki wraz z PZLA zadbały już o to, żeby mistrz nie został wyrzucony z bielańskiej hali i stadionu. Niesmak jednak pozostał do dziś.
A jest on tym większy, że w podsumowaniu dosyć mizernego dorobku reprezentacji Polski na tegorocznych Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu okazało się, iż prawie nie było w niej sportowców warszawskich. Po medal nie udało się sięgnąć pływakowi Krzysztofowi Chmielewskiemu (IUKS Muszelka Warszawa), a płotkarka Pia Skrzyszowska (AZS AWF) nie weszła do finału. Honor stolicy uratował Dominik Czaja, również z AZS AWF (brąz w wioślarskiej czwórce podwójnej). Tak prawdę mówiąc, na konto Warszawy powinno się również zapisać brązowy medal Igi Świątek w tenisowym singlu, bo choć to zawodniczka obecnie niezrzeszona i na dodatek mieszkanka Raszyna, który nie jest dzielnicą stolicy, ale faktycznie Iga pozostaje rodowitą warszawianką. W naszym mieście rozwinęła się jej kariera sportowa w stołecznych klubach Mera i Legia.
Wszystko to nie zmienia oczywistego faktu, że sport wyczynowy w stolicy nie przedstawia już tak wysokiego poziomu jak kiedyś. Zdechła nam potężna w dawnych latach lekkoatletyka. Na poziomie krajowym trzymają się siatkarze Projektu i grająca w Ekstraklasie piłkarska Legia, która wszakże jest bardziej Legią Cudzoziemską niż warszawską, a do reprezentacji kraju z tej drużyny nie trafia ostatnio prawie nikt. Na najbliższe mecze ze Szkocją i Chorwacją trener Michał Probierz nie powołał ani jednego legionisty. Na szczęście – krok po kroku – odzyskują niegdysiejszą pozycję koszykarze Legii, zdobywcy Pucharu Polski.
Właśnie siatkarzom i koszykarzom chce miasto wybudować halę widowiskową, mieszczącą przynajmniej 6000 widzów. Hala ma powstać przy Wawelskiej na terenach mieszczących przez wiele lat obiekty Skry, dziś pozostające już tylko w formie zrujnowanego stadionu tartanowego, zależne ratusza, który przystąpił tam budowania całkowicie nowej infrastruktury. Z racjonalnego punktu widzenia właśnie Wawelska stanowi najlepsze miejsce na zbudowanie wreszcie w stolicy pełnowymiarowej hali lekkoatletycznej, która – obok nowego stadionu tartanowego – służyłaby nie tylko rozgrywaniu imprez l.a., lecz przede wszystkim codziennym treningom. Halę siatkarsko-koszykarską najrozsądniej byłoby postawić w rejonie Stadionu Narodowego, bo tam jest najlepszy dojazd w całym mieście. Tylko, jak się domyślam, musiałoby w tej sprawie dojść do porozumienia miasta z państwem, ale czy to takie trudne w obecnej sytuacji? Czy Rafał Trzaskowski nie dogadałby się z Donaldem Tuskiem?
Racjonalność sportowego zagospodarowania wydaje się jednak czymś obcym kolejnym władzom Warszawy i władzom państwa. O dziwo, projekt nowej areny lekkoatletycznej Skry nie jest akceptowany przez ministra sportu i turystyki Sławomira Nitrasa, bo rzeczywiście sporządzono go z dostosowaniem do archaicznych wymagań. Nie wiem więc, czy z kolei w tej materii Nitras dogada się z Trzaskowskim. Tymczasem lekkoatletyczna młodzież coraz bardziej się zniechęca, nie mając gdzie trenować. Żeby nie okazało się więc, że gdy w roku 2028 zakończą się olimpijskie zawody na stadionie Coliseum w Los Angeles, przyjdzie nam stwierdzić, iż największy sukces w polskich barwach odniósł na tym obiekcie w roku 1932 złoty medalista biegu na 10 000 m Janusz Kusociński...