Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Warszawa w okowach centralizmu demokratycznego

23-09-2015 22:05 | Autor: Maciej Petruczenko
W mieście stołecznym Warszawa marzyłby mi się chociaż jeden dzień jak co dzień: bez świętowania rocznicy jakiejś naszej klęski, bez strajku kolejnej grupy zawodowej na ulicach miasta i bez jakichkolwiek remontów generalnych, powodujących korkowanie ważnych arterii. To marzenie jeszcze długo się nie spełni, więc lepiej pozostać przy realiach. A do realiów można zaliczyć funkcjonowanie samorządu terytorialnego.

Właśnie uczciliśmy jego 25-lecie w nowej Polsce, już nie przydepniętej sowieckim butem. Pamiętając, jak się to wszystko tworzyło, z wielką radością udałem się na zorganizowaną w Auli Kryształowej SGGW uroczystość świętowania owego 25-lecia na Ursynowie. Była to doskonała okazja do spotkania samorządowych weteranów, pamiętających organizacyjne pierwociny 1990 roku, gdy uchwalona wtedy „Ustawa o ustroju samorządu m. st. Warszawa”, uczyniła stolicę komunalnym związkiem dzielnic-gmin z ich radami, zarządami i burmistrzami, a na szczeblu ogólnomiejskim przewidziała Radę, Zarząd i prezydenta Warszawy, którym został Stanisław Wyganowski.

 Kadrę samorządowców tworzyli ludzie wywodzący się z ruchu solidarnościowego i komitetów obywatelskich. Znalazł się w niej między innymi dziś często publikujący w „Passie” Lech Królikowski, wybrany burmistrzem Mokotowa. Funkcję przewodniczącej Rady Żoliborza powierzono sławnej aktorce, bohaterce powojennego filmu „Zakazane piosenki” Alinie Janowskiej-Zabłockiej. Szybko jednak się okazało, że choć świeża kadra samorządowców nie ma nic wspólnego z dawną PZPR-owską nomenklaturą, bo minęły czasy PRL i nie ma już zakazanych przez władzę ludową piosenek, to jednak w praktyce nie wszystko idzie śpiewająco. Sam prezydent Wyganowski zdawał sobie sprawę, że trudno będzie pogodzić „samodzielność dzielnic z ich pewnym samoograniczeniem się na rzecz miasta jako całości” (cytuję za Stanisławem Falińskim, autorem książki „Warszawski samorząd terytorialny w latach 1990-2002”). I ten dylemat przetrwał – może nawet w jeszcze ostrzejszej formie – do dzisiaj.

Kolejno uchwalane warszawskie ustawy samorządowe były jak gdyby miotaniem się od ściany do ściany. W latach 1994-1998 mieliśmy wielką gminę z blisko milionem mieszkańców i otaczający ją „obwarzanek”, składający się z dziesięciu gmin-dzielnic, które przyłączono do dawnego miasta dopiero w okresie powojennym. W tej strukturze wybił się wreszcie na niepodległość (1994-2002) pozostający wcześniej w obrębie Mokotowa Ursynów, a wspomnianego Stanisława Falińskiego wybrano burmistrzem. Mało kto już pamięta, że o utworzenie odrębnej gminy w tym zagłębiu warszawskiej inteligencji walczyło przede wszystkim Ursynowsko-Natolińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne z Jerzym Machajem, Januszem Połciem, Stanisławem Nelkenem i Zygmuntem Górczyńskim na czele. Zaledwie czteroletnia historia „obwarzanka” znaczona była licznymi konfliktami. Niektórzy burmistrzowie obwarzankowych gmin nie chcieli na przykład włączać swoich jednostek do akcji budowania metra, uważając, że całkowity koszt tego przedsięwzięcia powinien obciążać bogatą gminę Centrum.

Lekarstwa na niedomagania ustroju obwarzankowego bynajmniej nie znaleziono. Wprowadzona w 1998 zmiana ustroju Warszawy spełniła natomiast oczekiwania armii ludzi mających apetyt na stanowiska płatnych urzędników i płatnych społeczników. I tym sposobem zrodziło się monstrum. Powstał otóż powiat warszawski i trzeba było wybierać radę powiatu, radę Warszawy, rady gminne i rady dzielnicowe. Ludzie o solidarnościowym rodowodzie zginęli nagle w tłumie partyjniaków najróżniejszej maści, którzy najzwyczajniej pasożytowali na zdrowym organizmie stolicy.

Jak na ironię, optymalnym rozwiązaniem nie stał się również wprowadzony w 2002 i obowiązujący do dzisiaj ustrój miasta, w którym rady i burmistrzowie dzielnic służą – jak ocenia prof. Lech Królikowski – li tylko do dekoracji, bo faktycznie dyktatorską władzę sprawuje prezydent Warszawy, trzymający całą kasę w garści. Sam sobie przypominam, że podczas studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim mieliśmy wpajaną wiedzę o tak zwanym centralizmie demokratycznym i nikt z nas tego pojęcia nie był w stanie zrozumieć, bo to była doktryna ukształtowana w obrębie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Jak na ironię, realizacji tej doktryny doczekaliśmy się w postaci obecnego systemu zarządzania stolicą Polski. Demokracja i decentralizacja są tu tylko pozorem. Cholera wie zresztą, czy rzeczywiste scentralizowanie władzy nie wychodzi przypadkiem Warszawie na zdrowie, tak jak w Chinach nieoczekiwanie sprawdza się komunistyczny ustrój polityczny w połączeniu z gospodarką wolnorynkową.

Na pytanie, gdzie są chłopcy z tamtych lat, czyli pierwsi warszawscy samorządowcy nowej Polski, mogę po części odpowiedzieć. Lech Królikowski udziela się na niwie naukowej i społecznej, będąc czołowym varsavianistą, a do niedawna również przewodniczącym Rady Ursynowa. Stanisław Faliński również został naukowcem i doktoryzował się w Collegium Civitas. Jerzy Machaj i Stanisław Nelken przenieśli się do lepszego ze światów, a były mistrz świata w brydżu sportowym Janusz Połeć zerwał całkowicie z działalnością publiczną i nawet już nie gra w karty. Nie zapomnę jak kochany Janusz godnie uczcił fakt, że wybrano go przy Radzie Ursynowa przewodniczącym komisji antyalkoholowej, zapraszając wszystkich z tej okazji na wódkę. Ach, wspomnień czar... No cóż, z grona samorządowych pionierów wciąż pozostaje w grze Wojciech Matyjasiak, obecnie wiceburmistrz Ursynowa.

Tymczasem na politycznej scenie miasta i kraju zaczęły się przetasowania i wprost zaroiło się od uchodźców, przechodzących z jednej partii albo jednej dzielnicy do drugiej. Będący dzieckiem stołecznej lewicy Piotr Guział dziś zasiada w Radzie Warszawy pozostając twarzą Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej (nie udało mu się zebrać wymaganej puli podpisów, by wystartować do Senatu). A wysiudany kiedyś przez Guziała ze stanowiska burmistrza Ursynowa Tomasz Mencina (PO) wydłużył sobie drogę do pracy, bo musi teraz pokonywać trasę Kabaty – Bielany, żeby codziennie poburmistrzować w tej drugiej dzielnicy.

Wróć