Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

W oparach absurdu

17-03-2021 19:46 | Autor: Mirosław Miroński
Powiedzieć, że pandemia u nas przybiera formę sinusoidy, to tak, jakby nie powiedzieć nic. Po pierwsze, każdy, kto choć trochę śledzi oficjalne dane Ministerstwa Zdrowia oraz informacje medialne, zauważy, że tak jest. Po drugie, podobnie dzieje się też w wielu innych krajach. Wszystko wskazuje, że to ogólnoświatowa prawidłowość. Niestety, nawet mając tego świadomość, nie zauważamy przyczyn takiego stanu rzeczy. Jest ich wiele, a jedną z nich jest zachowanie nas samych, w tym nieprzestrzeganie zasad mających chronić populację przed zachorowaniem. Niby, wszystko jasne, a jednak…

Większość społeczeństwa wie, jak postępować i czego nie należy robić, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto na przekór większości ignoruje wprowadzane zależnie od rozwoju pandemii zalecenia. No cóż, trudno z takimi postawami walczyć. Nie da się postawić policjanta przy każdym z nas. Jedno jest pewne, aby pokonać pandemię, potrzebne jest współdziałanie całego społeczeństwa. Bez tego nie zwalczymy koronawirusa ani nie zapobiegniemy powstawaniu jego kolejnych mutacji, czy też rekombinacji, kiedy to jeden organizm zostaje zakażony przez różne wirusy. W wyniku tego mogą powstawać groźne hybrydy.

Kiedy słyszymy o rosnącej z tygodnia na tydzień liczbie zmarłych z powodu COVID-19, czy też o tych, którzy w ciężkim stanie trafiają na tzw. łóżka respiratorowe, nierzadko traktujemy tego rodzaju doniesienia, jak opowieść o żelaznym wilku z nieco zapomnianej bajki Wacława Kajetana Sieroszewskiego. Zwykle myślimy, że nas to nie dotknie. Koronawirus SARS-CoV-2 nie rozprzestrzenia się sam. Podobnie jak każdy wirus potrzebuje gospodarza i wielu z nas staje się nim.

Chętnie przerzucamy odpowiedzialności za własne zdrowie na innych. Staramy się nie zauważać, że to my sami mamy na nie wielki wpływ. Oczekujemy, że epidemią powinna zająć się jest służbę zdrowia, rząd, politycy etc. Tymczasem, prawda jest taka, że nikt nie wygra walki z wirusem bez naszego udziału.

Na podstawie opinii wirusologów można domniemywać, że koniec epidemii nie będzie tak spektakularny, jak mogłoby się niektórym osobom wydawać. Najprawdopodobniej nie nastąpi nic, co da się określić tym mianem. Nie będzie w tym względzie żadnej wyraźnej cezury czasowej. Ostateczne zwycięstwo zależy od tego, czy pandemia zostanie powstrzymana na całym świecie. Co do tego, można mieć wiele wątpliwości. Zależy to od zamożności poszczególnych państw i ich determinacji w walce z wirusem. Dopiero, gdy zapanujemy nad nim w skali globalnej będziemy mogli odtrąbić pełny sukces, a także pomyśleć o pełnym zniesieniu ograniczeń i odblokowaniu gospodarki.

Wyjątkowo irytujące jest to, że o pandemii często wypowiadają się ludzie nie mający pojęcia, o czym mówią. W dodatku, robią to w mediach, do których są zapraszani z niejasnych dla mnie powodów jako eksperci. I tak, jeden, czy drugi ekspert w dziedzinie ekonomii wypowiada się na temat polityki Ministerstwa Zdrowia w walce z pandemią. Eksperci prześcigają się w prognozowaniu czekających nas katastrof, a gdy te nie nadchodzą dowodzą, że niemal wszystkie decyzje władz są złe. Gdy przychodzi do podania konkretnych przykładów, odwołują się do własnych odczuć. Nawet w swojej dziedzinie, na której powinni znać się lepiej niż przysłowiowy Kowalski, stawiają diagnozy, z których większość się nie sprawdza. Przypomina to rzucanie kulą w płot, lub wróżenie z fusów. Najwidoczniej liczą przy tym na krótką pamięć słuchaczy i widzów, krótszą niż jeden tydzień. Naprawdę, trzeba mieć tupet, by w jednym programie radiowym narzekać na zamknięte siłownie, stoki narciarskie, a tydzień później przekonywać, że rząd niepotrzebnie je otworzył zamiast zamknąć do odwołania. To, zdaniem eksperta, pozwoliłoby właścicielom podjąć decyzję, czy cały interes zamknąć całkowicie, czy też nie. Nie podając żadnych danych naukowych, ekspert od ekonomii robi wykład, w jakim środowisku koronawirus SARS-CoV-2 zaraża, a w jakim nie. Udowadnia, że w minionym roku rząd bez zastanowienia pozamykał restauracje i przylegające do nich ogródki, a tam (zdaniem eksperta) nie można zarazić się koronawirusem. Zaproszono go, więc gada, co mu ślina na język przyniesie, jak mówi młodzież – „rzeźbi”. Zarzuca decydentom, że główny ciężar walki z pandemią spadł na służbę zdrowia, a powinni zająć się tym specjaliści od marketingu, którzy potrafią „wcisnąć” społeczeństwu wszystko i wszystko sprzedać.

Nie jestem pewien, czy ów ekspert ma wystarczający kontakt z realnym życiem, toczącym poza uczelnianymi murami, gdzie chyba przebywa zbyt długo w oderwaniu od reszty społeczeństwa. Tego rodzaju publiczne wypowiedzi nie pomagają chyba nikomu, wprowadzają niepotrzebny zamęt i dezorientację wśród obywateli. Nie są żadną debatą, z której cokolwiek pożytecznego mogłoby wyniknąć. Służą budowaniu atmosfery niezdrowej sensacji,. Wykorzystują przy tym kwestię bardzo ważną dla wszystkich Polaków – zdrowie. A kiedy w grę wchodzi życie i zdrowie, nie czas na dyrdymały, na uprawianie medialnego dyletantyzmu. Ekspert najwyraźniej przecenia rolę marketingu w podejmowaniu decyzji przez Polaków. Potrafimy liczyć i sami wiemy najlepiej, jak dysponować zawartością własnych portfeli. Naprawdę, trudno słucha się tego typu bzdur powtarzanych w mediach. .

Będąc w ubiegłym roku nad Bałtykiem, stołowałem się w restauracji, a i inne lokale gastronomiczne w tej miejscowości również były czynne. Mało tego, odwiedzane były tłumnie. Czy nikt się tam nie zaraził? Tego nie wiem. Nie twierdzę, że to niemożliwe. Jednak nie przyszłoby mi do głowy artykułować tezy dotyczące bezpieczeństwa klientów, nie mając konkretnych danych. Warto zauważyć, że dziś mamy do czynienia z bardziej zjadliwą mutacją patogenu niż ta ubiegłoroczna. Wystarczy prześledzić światowe statystyki zachorowań, żeby się o tym przekonać.

Niedawno, spacerując nad Jeziorem Czerniakowskim, zauważyłem, że ktoś przedsiębiorczy zainstalował tam saunę. Słowo sauna jest tu może trochę nieprecyzyjne, bo jest to rodzaj wielkiej beczki na czymś w rodzaju przyczepy, ale sauna jest… Z pewnej odległości przypomina nieco znany z westernów dyliżans. Jestem pełen podziwu dla pomysłowości biznesmena i mówię to bez żadnej ironii. To jeszcze jeden przykład na to, że Polak potrafi. Mój sceptycyzm dotyczy bezpieczeństwa tych, którzy w dobie koronawirusa decydują się na korzystanie z tego urządzenia. Są to głównie amatorzy „morsowania” w jeziorze. Do wnętrza wchodzą osoby, które nie zawsze znają się, czy też przebywają ze sobą w jednym gospodarstwie, a więc które nie miały ze sobą kontaktu. Nie jestem ekspertem, by móc się w tej kwestii wypowiadać, może jednak warto zastanowić się przed wejściem do zaparowanego wnętrza. Lepiej dmuchać na zimne, niż pogrążyć się w oparach absurdu, niczym w purnonsensowych tekstach Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima.

Wróć