Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

W dwóch wcieleniach – Marty i Andy

28-10-2015 22:40 | Autor: Wojciech Dąbrowski
Starsze pokolenie Martę Mirską doskonale pamięta. Była po wojnie jedną z najpopularniejszych piosenkarek. W latach pięćdziesiątych z przyjemnością słuchało się jej aksamitnego głosu, nuciło jej piosenki, każda z nich stawała się przebojem.

Marta Mirska (a właściwie Alicja Nowak, bo Mirska to jej artystyczny pseudonim), urodziła się w Warszawie 97 lat temu (1918), debiutowała w Wilnie już po wybuchu wojny w 1940 roku, gdzie wygrała konkurs dla młodych talentów. Śpiewała tam w kawiarni U Sztralla i w kabarecie Ksantypa u Janusza Minkiewicza. Podczas wojny działała w AK. Po wyzwoleniu występowała w Łodzi z orkiestrą Braci Łopatowskich (wyszła za mąż za perkusistę tego zespołu Zbyszka Rejnigiera), później z orkiestrą Jana Cajmera i w teatrze Buffo w Warszawie.

Śpiewała piosenki okresu międzywojennego z repertuaru Toli Mankiewiczówny i Hanki Ordonówny. Wylansowała piosenki: Miłość ma kolor czerwony, Gdy się kogoś ma, Nie pomoże już nic, Czy tak czy nie, Hej chłopcy, Jak w serenadzie, Piosenka przypomni ci, Siwy włos czy Rozstanie z morzem. Spopularyzowała przeboje zagraniczne: Besame mucho, C’est ci bon, Marjolaine, Paryski Gavroche.

Ach, cóż to były za piosenki… Mieliśmy okazje przypomnieć je sobie w Natolińskim Ośrodku Kultury w programie z cyklu Powróćmy jak za dawnych lat, za sprawą Ewy Makomaskiej i Zbigniewa Rymarza (relację zamieszczamy z opóźnieniem z powodu wyborów).

Ewa Makomaska, aktorka Teatru Polskiego w Warszawie wyczarowała atmosferę lat pięćdziesiątych, choć sama nie może ich pamiętać, bo nie było jej wtedy na świecie. Śpiewała cudownie, choć barwę głosu ma inną, niż Mirska, ale interpretuje piosenki po mistrzowsku.

Zbigniew Rymarz, niezrównany mistrz fortepianu i akompaniator z niesłychanym wyczuciem stylu, jak zwykle przygotował program starannie, z wielkim pietyzmem dla oryginałów. Ma przy tym umiejętność barwnego opowiadania anegdot, a zna ich bez liku, bo bezpośrednio współpracował z Martą Mirską w latach 1955-1958. Nic dziwnego, ze program spotkał się z gorącym przyjęciem licznie przybyłej publiczności.

Tak się złożyło, że tydzień później tych samych wykonawców miałem przyjemność posłuchać na przedpremierowym pokazie widowiska muzycznego poświęconego Andzie Kitchmann w kawiarni Teatru Polskiego.

Andy (właściwie Anna Maria) Kitchmann, dziś nieco już zapomniana, starsza od Marty Mirskiej o 23 lata, urodziła się w Wiedniu i tam ukończyła (z wyróżnieniem) cesarską Akademię Muzyczną. Była pierwszą w Polsce kobietą dyrygentem, pisała teksty, komponowała muzykę poważną, operetki, muzykę baletową, pieśni i piosenki, występowała jako piosenkarka i aktorka w warszawskich kabaretach Miraż, Czarny Kot, Argus. Jej teksty odznaczały się dużą odwagą obyczajową. Po wojnie była współorganizatorem i kierownikiem muzycznym Teatru 7 Kotów w Krakowie.

Ewa Makomaska wcieliła się w postać Andy znakomicie. Przygotowała fantastyczny recital. Stworzyła pełnokrwistą postać gwiazdy nieco rozkapryszonej, czasem lirycznej, a jednocześnie charakterystycznej i dowcipnej. Ujawniła wszechstronność swojego warsztatu aktorskiego, pokazała nerw sceniczny i estradowy pazur, możliwości wokalne i nienaganna dykcję. Była zupełnie inna niż w programie o Mirskiej, udowodniła, że świetnie się czuje w zróżnicowanym repertuarze, zarówno w piosence dramatycznej jak i żartobliwej, raz była uwodzicielska, raz despotyczna lub zabawna. Sprostała nawet trudnej piosence Sierotka, którą wciąż pamiętamy w brawurowym wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej.

A Zbyszek Rymarz jako akompaniator jak zwykle był niezawodny, choć dziwić mnie to nie powinno, bo artyści tworzą duet, znany z wcześniejszych projektów i już dawno zostali wyróżnieni Złotymi Liśćmi Retro na Festiwalach Piosenki Retro za programy poświęcone Eugeniuszowi Bodo, Feliksowi Konarskiemu czy Andrzejowi Włastowi.

Mam nadzieję, że muzyczny spektakl o Andzie niebawem też zagości na Ursynowie.

Wróć