Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Victor przegrany

29-07-2020 20:26 | Autor: Maciej Petruczenko
Koszmar drugiej wojny światowej przypomina się nam, mieszkańcom stolicy, przynajmniej raz do roku, gdy 1 sierpnia słychać wycie syren, na które reagujemy oddaniem hołdu powstańcom warszawskim, zatrzymując się i przyjmując postawę na baczność. Wzruszający tekst autorstwa Mirosława Jezierskiego („Karnisza”) i rześka melodia „Marszu Mokotowa”, do którego muzykę napisał Jan Markowski („Krzysztof”) – może w największym stopniu oddają atmosferę początku Powstania w 1944 roku:

Nie grają nam surmy bojowe

I werble do szturmu nie warczą,

Nam przecież te noce sierpniowe

I prężne ramiona wystarczą.

 

Niech płynie piosenka z barykad

Wśród bloków, zaułków, ogrodów,

Z chłopcami niech idzie na wypad

Pod rękę przez cały Mokotów...

 

No cóż, wers o prężnych ramionach to nie była li tylko licentia poetica. Z uzbrojeniem było bowiem u powstańców bardziej niż krucho. Wszystkich jednak naszła ochota, żeby nareszcie bić Niemca i zrewanżować się za bezmiar krzywd, jakie wyrządził – przecież nie tylko w Warszawie – Polakom, Żydom, Cyganom...Za rabunki, za podpalenia, za obozy koncentracyjne, za ludobójstwo, za skrajne bezprawie.

Dla mnie akurat Powstanie Warszawskie to nie jest wyłącznie temat ze szkolnego podręcznika historii ani z filmów wojennych. Wszyscy dorośli w mojej rodzinie wzięli udział w powstańczym zrywie, narażając nie tylko swoje życie, lecz także życie swoich dzieci. Jak było, opowiedział mi ojciec Stanisław Petruczenko (pseudo „Rebus), który walczył pod rozkazami pułkownika Jana Szczurka-Cergowskiego („Sławbora”) w Śródmieściu; opowiedział stryj Henryk Petruczenko („Podlasiak”) – jeden z bohaterów batalionu „Kiliński”; opowiedziały matka i ciotka.

Drugi stryj, Stanisław Wieliczko („Czerwony”), wchodził w skład utworzonej w Anglii doborowej grupy Cichociemnych i dwa razy nadlatywał w rejon powstańczej Warszawy, żeby zeskoczyć na ziemię i przekazać na potrzeby walczących pliki dolarów, które mu wszywano przed odlotem w ubranie. Na wypadek ujęcia przez Niemców miał przygotowany cyjanek, żeby się otruć. Wojenny szlak Stanisława Wieliczki był wprost nieprawdopodobny. Po klęsce wrześniowej ten oficer Wojska Polskiego chronił się przed Niemcami, przywdziawszy szaty cywilne w rodzinnym Międzyrzecu Podlaskim, skąd co pewien czas przekradał się do żony w Brześciu, ale za którymś razem złapali go rządzący już na wschodnich terenach Polski Sowieci i wywieźli na Sybir, skąd udało mu się wywędrować dopiero z armią Władysława Andersa. Ewakuacja przez Bliski Wschód, walka we Włoszech, w Afryce, potem przelot do Kanady i USA obok premiera Władysława Sikorskiego, no i wreszcie lądowanie w Wielkiej Brytanii i akces do Cichociemnych... A po powrocie do żony w Polsce w 1948 roku ciągnące się aż do... 1976 przesłuchania i lania, jakie dostawał od ubeków i esbeków. Wszystko to starczyłoby na niejedną książkę.

Wojenne przeżycia odcisnęły się głębokim piętnem na naszym życiu rodzinnym. W latach 50-tych, 60-tych, 70-tych – Rebus i Podlasiak spotykali się z powstańczym towarzystwem w willi moich rodziców w Rembertowie, a przyjeżdżający z Wrocławia stryj Wieliczko co nieco napomykał o swoich dalekich i niebezpiecznych wojażach. Tymczasem w moim podstawowym miejscu pracy, jakim był i jest do dzisiaj „Przegląd Sportowy”, napotkałem innych weteranów Powstania: Lecha Szczurka-Cergowskiego („Kadeta”) z mokotowskiego pułku „Baszta”, Jerzego Jabrzemskiego, Zygmunta Głuszka („Victora”).

Ten ostatni obrał sobie pseudo ukierunkowane na zwycięstwo Powstania. Podobnie myślał mój stryj Henryk, nadając swojemu pierworodnemu synowi, urodzonemu w 1944 roku, imię Wiktor. I Henryk, i Zygmunt przekonali się rychło, że same imiona nie gwarantują zwycięstwa. Powstańcy dokonali rzeczy wielkich, ale wobec przeważającej siły o wiele lepiej uzbrojonego przeciwnika byli bezsilni i po 63 dniach walki trzeba było się poddać. Blisko 200 tysięcy śmiertelnych ofiar po polskiej stronie, a do tej liczby można przecież doliczyć jeszcze ofiary również krwawo stłumionego w 1943 powstania w getcie warszawskim; obrócenie miasta przez Niemców w perzynę – więc to nie mógł być bilans satysfakcjonujący. A przecież do walki stanęły wszystkie pokolenia, nawet dzieci – o czym pamięć utrwala na Starówce pomnik Małego Powstańca.

Niewiele pomogło przemieszczanie się powstańców kanałami i bohaterstwo młodych ludzi. Po owych 63 dniach Warszawa zamieniła się w jeden wielki masowy grób. Dowódcom z Armii Krajowej chodziło o to, żeby wyzwolić miasto spod okupacji niemieckiej, zanim uczynią to nadchodzący ze wschodu Sowieci wraz z polska armią pod dowództwem generała Zygmunta Berlinga. Liderzy AK mieli jednak złe rozeznanie, jakkolwiek to nie oni zapłacili za klęskę Powstania najwyższą cenę. Wspomniany już Zygmunt Głuszek, który mając 16 lat, odznaczył się w Szarych Szeregach, działając przy tworzeniu Poczty Polowej, ma do nich żal. Dlatego pół życia poświęcił napisaniu cyklu książek, poświęconych harcerskiemu czynowi w Powstaniu.

O sobie akurat książki nie napisał. A przecież to on podjął się ryzykanckiej misji przekazania na praski brzeg Wisły błagalnej prośby akowskiego dowództwa o pomoc. No i Wisłę pod ostrzałem niemieckich karabinów maszynowych w tę i z powrotem przepłynął, meldując potem wykonanie zadania. Pewien skutek ta jego misja przyniosła. Choćby dlatego po wielu latach poprosiłem, Zygmunta, żeby stanął w tym samym miejscu, z którego skoczył w drodze powrotnej do Wisły. I tam zrobiłem mu pamiątkowe zdjęcie. Nie mogło ono oczywiście zobrazować całego dramatu tamtej chwili w 1944, więc niech dołączony do felietonu rysunek w jakimś stopniu nadrobi ten brak.

Wróć