Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Usuwa ciąże i krawaty wiąże...

14-02-2018 23:01 | Autor: Tadeusz Porębski
Ostatnio zwaliła mnie z nóg bakteria, więc leżąc zasmarkany w łóżku, miałem dużo czasu na oglądanie telewizji. Niełatwo mnie zszokować, bo niejedno w życiu widziałem i przeżyłem, włącznie z wjechaniem samochodem do przepaści w niemieckim Schwarzwaldzie, kiedy cudem uniknąłem śmierci.

Jednak to, co przez ponad tydzień starali mi się wtłoczyć do mózgu za pomocą reklam producenci leków, a przede wszystkim suplementów diety, mogę porównać do walnięcia maczugą w łeb. Nie potrafię zliczyć setek nazw oszukańczych specyfików, które cudownie i błyskawicznie leczą chorych na grypę, anginę oraz stany zapalne górnych i dolnych dróg oddechowych. Infantylne spoty reklamowe, pokazujące jak to ohydne bakterie grasujące wesoło w gardle nagle uciekają w panice i znikają w wyniku kontaktu z unikatowymi specyfikami o cudownym działaniu, mogą przyprawić o skręt kiszek. Mgła, ściema i dziadowski pic, a jednak polski ludek kupuje te bzdury, nabijając kabzę właścicielom koncernów farmaceutycznych, którzy każdemu radzi wcisnąć uniwersalny preparat, co to: usuwa ciąże i krawaty wiąże...

Aż 72 proc. Polaków przyznaje się do zażywania suplementów diety, najczęściej bez zalecenia ze strony lekarza. Producenci zacierają ręce i liczą zyski. Z danych Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wynika, że w 2016 r. zapłaciliśmy za suplementy aż 3,5 mld złotych. Prognozuje się, że w 2020 r. na pseudo leki wydamy ponad 5 mld! Po handlu bronią i narkotykami jest to najlepszy biznes, jaki tylko można sobie wymarzyć. Do tego legalny i bardzo prosty do realizowania. Ta prostota wprawia w zachwyt. Opiera się bowiem tylko na jednym elemencie – uporczywym wbijaniu konsumentom do głów, że dany specyfik jest wyjątkowy. To w dobie wszechobecnej telewizji i łatwym dostępie do globalnych komunikatorów jest przysłowiową bułką z masłem. W ten sposób miliony osób, pracujących w agencjach PR oraz koncernach farmaceutycznych, pasożytują na miliardach frajerów chcących leczyć się na skróty.

Już od ponad 30 lat producenci statyn (leków antycholesterolowych) księgują zyski liczone w dziesiątkach miliardów dolarów rocznie. Za komercyjnym sukcesem tych specyfików stoi histeryczny lęk przed cholesterolem, który od lat osiemdziesiątych XX wieku wtłacza w głowy lekarzy i pacjentów przemysł farmaceutyczny. Kto i na jakiej podstawie ustalił normę cholesterolu na poziomie 200 mg/dl? Ponoć czterech lekarzy dyskutujących na korytarzu podczas tzw. Consensus Conference w 1984 r. w San Diego. Ile w tym prawdy, nie dowiemy się nigdy, ale jedno jest pewne – norma 200 mg/dl nie ma żadnych podstaw naukowych. Podobnie zresztą jak teza o rzekomym zapychaniu tętnic wieńcowych przez nadmiar cholesterolu i tworzeniu się blaszek miażdżycowych powodujących zwężenia światła tętnicy lub nawet jej zamknięcie.

W 2004 r. The Lancet, naukowe czasopismo medyczne, jedno z najdłużej wydawanych tego typu na świecie, zestawił informacje od 15.152 osób, które przeszły atak serca i 14.820 kontrolowanych pacjentów z 52 krajów, przyglądając się paleniu tytoniu, historii nadciśnienia czy cukrzycy, nawykom dietetycznym, aktywności fizycznej, konsumpcji alkoholu, poziomowi Apo A i Apo B we krwi, czynnikom psychicznym, społecznym oraz dziennej konsumpcji owoców i warzyw. Okazało się, iż te 9 czynników ryzyka odpowiadało aż za 90 proc. ataków serca u mężczyzn i 94 proc. u kobiet. Naukowcy z prestiżowego Yale University w artykule opublikowanym w 1994 r. w JAMA Network podsumowali swój raport pisząc: „Nasze rezultaty nie popierają hipotezy, że nadmiar cholesterolu jest ważnym czynnikiem ryzyka dla umieralności ze wszystkich powodów, umieralności z powodu choroby wieńcowej serca, lub hospitalizacji z powodu zawału serca bądź niestabilnej choroby wieńcowej w grupie 997 osób w wieku 70+”.

Badanie przeprowadzone w 1994 r. przez naukowców niemieckich i opublikowane w The Lancet obala tezę o tworzeniu się blaszek miażdżycowych z powodu podwyższonego poziomu cholesterolu. Naukowcy poddali drobiazgowemu badaniu blaszkę miażdżycową usuniętą operacyjnie z tętnicy chorego. Okazało się, że ta groźna, bo mogąca doprowadzić do zawału serca, blaszka jest niezwykle twarda i ma strukturę podobną do kości. Znaleziono w niej przede wszystkim wapń oraz złogi tłuszczowe, ale ani śladu cholesterolu!

Prowadząc zakrojoną na gigantyczną skalę akcję promocyjną, farmaceutyczne korporacje, mające coraz ściślejsze związki biznesowe ze światem medycyny, skutecznie poszerzają rynki dla swoich produktów oddziałując na środowiska naukowe, które obniżają w tym celu tzw. normy cholesterolu. Tym samym poszerzają liczebność grup "chorych" kwalifikujących się do terapii statynami. W Polsce obniżono normę cholesterolu o 10 punktów i obecnie wynosi ona 190 mg/dl. Efekt takiego ruchu? Z dnia na dzień liczba "chorych" wzrosła o kilkadziesiąt tysięcy i pojawiła się legitymacja do wypisania kolejnych kilkudziesięciu tysięcy recept na leki antycholesterolowe. Ponoć w Kongresie USA działa lobby dążące do ustalenia normy cholesterolu na poziomie 150 mg/dl. Jeśli lobbyści dopną swego, liczba "chorych" w Ameryce może z dnia na dzień wzrosnąć nawet o 100 proc.

Tymczasem w środowiskach naukowych słychać coraz więcej głosów przypominających, że cholesterol jest absolutnie niezbędny m. in. dla ochrony błon wszystkich naszych komórek przed uszkodzeniami w wyniku oksydacji tłuszczów. Cholesterol ma też fundamentalne znaczenie dla transportowania sygnałów nerwowych w synapsach za pośrednictwem neurytów przekazujących sygnały z jednej półkuli mózgu do drugiej. Siarczan cholesterolu odgrywa zasadniczą rolę w metabolizmie tłuszczów, a także w reakcji odpornościowej organizmu na wypadek działania patogenów. Pojawiają się głosy, że norma cholesterolu dla człowieka to 250 mg/dl i dopiero po znacznym przekroczeniu tej granicy należy myśleć o leczeniu, ale w pierwszej kolejności nie o leczeniu farmakologicznym, lecz za pomocą ścisłej diety. I na zakończenie tematu statyn: sprzedaż tylko dwóch najbardziej znanych preparatów antycholesterolowych przyniosła ich producentom w ubiegłym roku ponad 30 mld USD zysku.

Ogłupiany przez debilne reklamy, pseudo dietetyków oraz bandę internetowych pasożytów zwanych blogerami lud kupi wszystko, co jest agresywnie reklamowane. Humbug triumfuje, ponieważ poziom świadomości w Polsce obniża się z roku na rok. To bardzo groźna tendencja, więc rola mediów w uświadamianiu ludzi i odkłamywaniu ewidentnych nieprawd staje się coraz bardziej znacząca. Niestety, rządzi pieniądz i większość mediów staje się ślepa i głucha, ponieważ ślepota i głuchota dają szansę na pozyskanie tłustych reklam od dysponujących miliardami koncernów. Dlatego mało kto wie z mediów, że masowo używany w produkcji prawie wszystkich tak zwanych napojów dietetycznych i energetycznych, gumie do żucia „bez cukru” oraz wyrobów cukierniczych Aspartam jest kombinacją czterech substancji chemicznych: kwasu asparaginowego (40 proc.), fenyloalaniny (40 proc.), metanolu (alkohol drzewny – trucizna 10 proc) i dwuketopiperazyny (DKP 10 proc.). Nie można nazwać tego specyfiku expressis verbis trucizną, ale jego częste spożywanie z całą pewnością nie jest obojętne dla naszych organizmów.

Kto wie o badaniach, które wykazały, że wody źródlane nie różnią się składem mineralnym od wody z kranu? To niebywale ważna informacja dla przeciętnego konsumenta, który nie ma bladego pojęcia, że płaci za coś, co ma za darmo w kranie.

Składniki mineralne, występujące w wodach mineralnych (podkreślam – mineralnych, a nie źródlanych) w formie jonowej, stanowią dobre uzupełnienie codziennej diety. Aby pokryć dzienne zapotrzebowanie na wapń, które średnio wynosi 1000 mg, trzeba wypić prawie 23 litry wody Żywiec Zdrój lub Kropli Beskidu, ponad 9 l Nałęczowianki, bądź 5 l Muszynianki. Natomiast zapotrzebowanie na magnez (300 mg dziennie) pokryłoby wypicie w jednym dniu ponad 54 l wody Żywiec Zdrój, 15,5 l Kropli Beskidu, niemal 14 l Nałęczowianki, bądź prawie 2,5 l Muszynianki. To porównanie doskonale obrazuje, która z wymienionych wyżej wód jest najbardziej wartościowa.

Nikt już nie liczy się ze zdrowiem konsumenta. Liczą się wyłącznie sprzedaż i zysk. Producenci wychodzą ze skóry, by tylko sprzedać swój produkt. Ich wyobraźnia w tworzeniu reklamowych haseł jest nieograniczona. Powstaje coraz więcej nazw – oksymoronów, na przykład: biała czekolada, bezkofeinowa kawa, bądź bezalkoholowe piwo. Nie ma białej czekolady, ponieważ główny składnik, czyli kakao, nadaje prawdziwej czekoladzie kolor ciemnobrązowy. Nie ma kawy bezkofeinowej, ponieważ podstawowym składnikiem ziaren kawy jest alkaloid purynowy zwany kofeiną. Nie ma też bezalkoholowego piwa. Może być albo prawdziwe piwo warzone na słodzie jęczmiennym bądź pszenicznym z dodatkiem chmielu i drożdży posiadające w sobie alkohol, albo napój bezalkoholowy błędnie określany jako piwo. A więc baczność, konsumenci! Najwyższy czas na włączenie czujników w naszym mózgu i przeciwstawienie się wszechobecnemu dzisiaj humbugowi.

Wróć