Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Upał jednak uderza do głowy

08-08-2018 23:17 | Autor: Tadeusz Porębski
Tym razem liznę kilka tematów, bo po urlopie trochę się ich zebrało. I przy okazji drobna uwaga. Podjąłem się pisania cotygodniowych felietonów nie po to, by czytelnicy "Passy" poznali moje zdanie na dany temat, bo złote myśli pana Porębskiego zapewne średnio ich interesują. Moje felietony mają być przede wszystkim zweryfikowaną informacją na tematy rzadko poruszane w mediach, a z punktu widzenia zwykłego zjadacza chleba bardzo ważne.

Dlatego opisywałem różnicę pomiędzy wodą mineralną a tak zwaną źródlaną, która jest bezwartościowa. Płacimy za wodę źródlaną sądząc, że jest to mineralna, tymczasem mamy do czynienia ze zwykłą kranówką, która jest dostępna darmo w naszych mieszkaniach. Pisałem o Aspartamie, który jest składową wszystkich produktów dietetycznych. To kombinacja czterech substancji chemicznych: kwasu asparaginowego (40 proc.), fenyloalaniny (40 proc.), metanolu (alkohol drzewny, trucizna 10 proc.) oraz dwuketopiperazyny (DKP 10 proc.). Przez wielu naukowców Aspartam określany jest jako szkodliwy dla zdrowia, mimo to znajduje się w powszechnym obrocie.

Pisałem o różnicach między perfumą, wodą perfumowana, wodą toaletową, wodą kolońską i wodą po goleniu. Przestrzegałem przez statynami, czyli lekami antycholesterolowymi. Renomowany zespół badawczy z amerykańskiej Harvard Medical School pod kierownictwem prof. Johna Abramsona, klinicysty z dużym dorobkiem naukowym, wydał bowiem surową opinię o działaniu statyn na ludzki organizm. Przeprowadzone badania dowodzą, że statyny nie tylko nie przeciwdziałają atakom serca, udarom mózgu czy zawałom, ale 18–20 proc. osób zażywających tego typu leki odczuwa ciężkie skutki uboczne, z miopatiami (choroby mięśni) włącznie i pogorszeniem stanu trzustki prowadzącym do cukrzycy. Podobną tezę stawia coraz więcej medyków na świecie odpornych na finansowe naciski potężnych koncernów farmaceutycznych, m.in. słynny brytyjski kardiolog dr Aseema Malhotra, który właśnie ciężkimi skutkami ubocznymi statyn tłumaczy nagłe zejścia wielu swoich pacjentów oraz ich pogarszającą się kondycję fizyczną. Polski świat medycyny zbywa jednak badania przeprowadzone w prestiżowej Harvard Medical School pogardliwym machnięciem ręki i wtłacza na siłę statyny każdemu pacjentowi cierpiącemu na schorzenia kardiologiczne.

Poruszyłem w swoich felietonach wiele tematów, służąc czytelnikom rzetelną informacją, często były to tematy tabu. I nie mam zamiaru zejść z tej ścieżki, ponieważ rzetelna informacja to priorytet w zawodzie dziennikarza. Ostatnio zacząłem przeglądać zapisy uchwały Rady Warszawy z dnia 8 czerwca ubiegłego roku. Dotyczy ona niebywale ważnej dla mieszkańców stolicy kwestii przekształcania użytkowania wieczystego we własność. Taka uchwała powinna zostać podjęta wiele lat temu, ale jej podjęcie wiąże się ze znacznym uszczupleniem wpływów z tego tytułu do budżetu miasta. Nic zatem dziwnego, że żadna z ekip rządzących Warszawą od transformacji ustrojowej nie chciała zarzynać kury znoszącej złote jaja.

Radni Platformy Obywatelskiej, mający większość w miejskiej radzie, dostali skrzydeł na wieść o mającym wpłynąć w czerwcu 2017 r. do laski marszałkowskiej rządowym projekcie dającym od 1 stycznia 2019 r. ustawową możliwość przekształcenia użytkowania wieczystego we własność. Uchwalono więc na sesji Rady Warszawy stosowną uchwałę na chybcika już na początku czerwca. Jest to dobra uchwała, szczególnie dla dużych spółdzielni mieszkaniowych, których członkowie nękani są co trzy lata tak zwanymi aktualizacjami opłat w wysokości nawet kilkuset procent. Daje ona możliwość przekształcania nieruchomości we własność nawet z 95-procentową bonifikatą. Niestety, stała się ona czymś w rodzaju ciastka za szybą, którego nie można nie tylko skonsumować, ale nawet polizać. Radni miasta przegłosowali ją, a zarząd Warszawy nakazał jej realizację zarządom każdej z 18 dzielnic. I na tym się skończyło. Mówi się, że powodem zastoju są braki kadrowe w dzielnicach. To zakrawa na ponury żart, ponieważ Warszawa dzierży niechlubny rekord jak idzie o liczbę urzędników. Jest ich ponoć około 8 tysięcy.

Po roku nie można doprosić się informacji, ile postępowań w sprawie przekształceń zostało wszczętych na Ursynowie, ale nasi informatorzy z ursynowskich spółdzielni mieszkaniowych i tamtejszego ratusza mówią o... kilkunastu. To daje podstawę do postawienia tezy, że uchwała z czerwca ubiegłego roku była ze strony PO ruchem populistycznym, mającym wyłącznie na celu wyprzedzenie projektu ustawy autorstwa PiS i przedstawienie się stołecznemu pospólstwu jako ten dobry wujek. Czemu nie wszczyna się postępowań i przetrzymuje wnioski w przepastnych szufladach dzielnicowych urzędów? Ponieważ wszczęcie postępowania automatycznie uruchamia terminy z kodeksu postępowania administracyjnego (zakończenie postępowania decyzją w ciągu miesiąca, a w sprawach szczególnie trudnych w dwa miesiące). Postanowiłem zająć się tym tematem, duża publikacja ukaże się w następnym wydaniu "Passy".

Przyszły upały i ogólnopolskie media szaleją. Kilkadziesiąt razy dziennie przedstawiane są katastroficzne wizje plag, które mogą spaść na człowieka w wyniku wysokich temperatur. Ludzie starsi powinni non stop siedzieć w domu i nie wychylać nosa na zewnątrz. Młodsi straszeni są udarem bądź czerniakiem, który jest nowotworem niosącym cierpienie i śmierć. Nikt nie powie, że według specjalistów czerniak przed 40. rokiem życia jest przypadkiem bardzo rzadkim, a szczyt zachorowań przypada na siódmą i ósmą dekadę życia. Nie mając o czym ględzić w sezonie ogórkowym, sprasza się do telewizyjnych studiów pseudofachowców od szkodliwości przebywania na słońcu, którzy klepią truizmy, że "najlepszym sposobem nawadniania organizmu jest picie litrów wody". Do jasnej cholery, przecież z definicji wynika, że wszelkie nawadnianie odbywa się z pomocą wody.

Dożyłem idiotycznych czasów, w których królową informacji jest informacja sensacyjna. Jeśli nie jest sensacyjna, należy ją taką uczynić, ponieważ wtedy lepiej się sprzedaje. Cóż to znowu za sensacja 15 do 20 dni latem z temperaturą około 30 lub nieco ponad stopni Celsjusza? Telewizyjnym sensatom, którzy często nie przekroczyli czterdziestki, mogę z ręką na sercu opowiedzieć o upalnych czerwcach, lipcach i sierpniach w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wtedy lato było prawdziwym latem z temperaturami oscylującymi non stop na poziomie 30 st. C, a zimy zimami z siarczystym mrozem i śniegiem. Nie było wówczas klimatyzatorów i ludzie jakoś wytrzymywali wysokie temperatury. Pamiętam jak nad Jeziorkiem Czerniakowskim praktycznie każdego lata powietrze falowało z gorąca, a masa ludzi leżała plackiem na trawie łapiąc promienie słoneczne. Bo słońce to życie, a słoneczne promienie to samo zdrowie. Oczywiście, jeśli korzysta się z ich dobrodziejstw z umiarem. Nie mówimy o durniach smażących się godzinami "na murzyna" bez filtrów chroniących skórę przed promieniowaniem UV, które w małych ilościach poprawia nastrój, zmienia kolor skóry i wspomaga leczenie chorób, ale w nadmiarze szkodzi. Jak wszystko zresztą.

Słońce pomaga organizmowi wytwarzać witaminę D, która pod działaniem energii cieplnej ciała przekształcona zostaje po upływie paru godzin w witaminę D3. Ma ona działanie immunomodulujące i aktywuje geny kodujące peptydy przeciwbakteryjne o cechach naturalnych antybiotyków. Na przykład katelicydyna wykazuje aktywność przeciw prątkom gruźlicy, co tłumaczy skuteczność kąpieli słonecznych zalecanych w XIX wieku przy leczeniu tej choroby. Ostatnie badania przeprowadzone przez naukowców z prestiżowego Georgetown University Medical Center, na które się powołuję, dowiodły, że przyjmowanie witaminy D w dzieciństwie, także poprzez promieniowanie słoneczne, zmniejsza ryzyko zachorowania na cukrzycę typu 1. Wskazują również na to, iż częste przebywanie na słońcu w dzieciństwie ogranicza zagrożenie wystąpienia stwardnienia rozsianego.

Badania naukowców z prestiżowej uczelni zadają kłam bzdurom rozsiewanym przez blogerów i pożal się Boże internetowych znawców tematu, jak na przykład niejaka Patrycja Karpińska, produkująca się na jednym z internetowych portali. Zdaniem tej wybitnej znawczyni problematyki dermatologicznej, "działanie słońca na ciało powoduje przyspieszenie procesu starzenia się skóry, dlatego niezwykle ważne jest ograniczenie do minimum czasu spędzanego na słońcu". Poświęciłem sporo czasu, by dowiedzieć się czegoś więcej o osobie wyrażającej tak stanowcze stanowisko w sprawie dotyczącej milionów ludzi. Bezskutecznie, choć podobno internety wiedzą wszystko. Przed nazwiskiem Karpińska nie dostrzegłem żadnego tytułu w rodzaju prof. dr, czy nawet mgr, co nasuwa podejrzenie, że jest to domorosła specjalistka legitymująca się dyplomem z płatnego miesięcznego kursu z dziedziny kosmetyki.

Zalecam daleko idący dystans do sprzedawanej nam przez media sensacji. Czy dzisiejsze upały faktycznie są niebezpieczne dla seniorów? Zapewne, o ile nie będą rozważni. Wystarczy, że zaopatrzą się w kilka flaszek wysoko zmineralizowanej wody (nie źródlanej!), wiatraczek za 60 zł oraz opakowanie leku o nazwie Kalipoz, zawierającego potas w czystej postaci i nic im nie będzie grozić. Czy powinni przeczekać upały w domu nie wychodząc w ogóle na ulicę? Bzdura. Lekki ubiór, flaszka wody mineralnej, odpowiednie nakrycie głowy bądź przeciwsłoneczny parasol i relaks na ławce w cieniu drzew jest jak najbardziej wskazany. Nawet przy temperaturze 30 st. C. Chyba że senior cierpi na ostrą niewydolność wieńcową, czyli tak zwana dusznicę. Wtedy powinien kryć się w mieszkaniu.

Wróć