Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Uniwersytet Warszawski ma 200 lat

30-11-2016 21:01 | Autor: Dr Robert Gawkowski
Główne obchody jubileuszu największej krajowej uczelni miały miejsce w sobotę 19 listopada. Tego dnia licznik pod uniwersyteckim zegarem, odmierzający od prawie trzech lat czas do głównych obchodów wskazał cyfrę 0. A to oznaczało rozpoczęcie prawdziwie akademickiej fety – były piękne fajerwerki, a ci absolwenci, którzy urodzili się 19 listopada, mogli otrzymać porcję urodzinowego tortu. Imprezy nie zepsuła nawet kiepska pogoda. Potem już w Filharmonii Narodowej dostojni goście wysłuchali jubileuszowego koncertu.

Uniwersytet Warszawski kojarzony jest głównie z kampusem na Krakowskim Przedmieściu. To jednak uproszczenie, bo kilka tysięcy studentów uczy się na terenie Służewca, gdzie dobrze widoczny jest gmach Wydziału Zarządzania i gdzie mieści się też kilka mniejszych uniwersyteckich instytutów. W przyszłości ma tu powstać osiedle akademickie. Jest tajemnicą poliszynela, że na Ursynowie mieszka wielu profesorów uniwersyteckich, walnie przyczyniając się do tego, iż dzielnica od lat uważana jest za inteligencką.

Dwa wieki – to liczne sukcesy naukowe i oświatowe, tysiące odkryć i badań w różnych dziedzinach nauki. Przez mury uczelni przeszło około pół miliona studentów, w tym 5 noblistów, 3 prezydentów RP, kilkunastu premierów. Trudno o tym wszystkim opowiedzieć w krótkim artykule. Wybierzmy więc kilka scen z historii warszawskiej Alma Mater.

Szpada od munduru, 1831 r.

To był 15. rok istnienia uczelni. Nie był to rok zwyczajny, bo w Królestwie Polskim trwało Powstanie Listopadowe. Na terenie kampusu uniwersyteckiego przez pewien czas stacjonowały nawet wojska powstańcze, a wśród żołnierzy było wielu studentów. Podobnie rzecz się miała z kadrą dowódczą, która często wywodziła się z Uniwersytetu. Profesor filozofii Krystyn Lach Szyrma był dowódcą Gwardii Akademickiej, profesor prawa Romuald Hube służył w artylerii miejskiej, adiunkt fizyki Andrzej Radwański organizował produkcję prochu strzelniczego, a profesor matematyki Adrian Krzyżanowski zarządzał policją powstańczą. Medyk – prof. Karol Kaczkowski – był naczelnym lekarzem armii powstańczej i do dziś Wojskowy Instytut Higieny i Epidemiologii nosi jego imię. Takich przykładów patriotycznych postaw było znacznie więcej.

Jednak to, co dziś jest powodem do chwały, w tamtych czasach było gwoździem do trumny niepokornej uczelni. Nic zatem dziwnego, że po upadku Powstania Listopadowego, zwycięski car Mikołaj I postanowił zamknąć uniwersytet. W związku z tą decyzją, późną jesienią 1831 r. na kampus uniwersytecki weszła rosyjska żandarmeria. Zdecydowanym krokiem żandarmi podążali do Gmachu Porektorskiego, w którym znajdowały się mieszkania profesorskie. Tam, zrobili rewizję. W wielu mieszkaniach nie było głównych lokatorów, którzy przewidując, jakie będą konsekwencje upadku powstania, udali się na emigrację. Rosjanie przeszukali służbowe pokoje należycie i znaleźli … szpady! Dowód to jasny, że profesorowie to spiskowcy. Nowa rosyjska władza podjęła śledztwo w tej sprawie, tym pilniej, że szpady należały do kilku starszych profesorów, którzy nie zdecydowali się na emigrację. Miano wiec podejrzanych na miejscu. Być może w szafach profesorskich odkryto też mundury i trójgraniaste kapelusze w stylu napoleońskim. To tylko potwierdzało podejrzenie, że na Uniwersytecie musiano knuć intrygi przeciw carowi.

Gdy już carskim śledczym wszystko układało się w logiczną całość, polski zarządca Gmachu Porektorskiego zaczął nerwowo tłumaczyć, że mundury to oficjalny strój profesora uniwersytetu, a szpady są tylko paradne. Taki był wówczas uniwersytecki zwyczaj, że profesorowie nosili szpadę do biało-niebieskiego munduru z trójgraniastym pirogiem.

Rosyjscy śledczy musieli dokładnie podejrzaną broń obejrzeć, ale gdy okazało się, że faktycznie tą szpadą zrobić krzywdy nie można, odpuścili. Starsi profesorowie mogli wrócić do swych mieszkań w spokoju, choć mundurów uniwersyteckich nie założyli już nigdy. Uniwersytet został zamknięty na ponad ćwierć wieku.

Balonem do Małkini, 1872 r.

Było to w trzecim roku istnienia Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Carski zaborca trzy lata wcześniej wymusił na uczelni z Krakowskiego Przedmieścia edukację tylko po rosyjsku. O polityce mało kto z Polaków mówił, bo kraj pogrążony był w dusznej atmosferze popowstaniowych represji. Tylko po cichu wspominało się bohaterskiego brata czy ojca, który poległ w kolejnym powstaniu – Styczniowym, albo został zesłany hen, hen na wschód.

W myśl pozytywistycznych myśli Polak musiał się uczyć, budować niepodległość na tym polu, na którym można: w gospodarce czy kulturze. Na rosyjskim Uniwersytecie Warszawskim studenci-Polacy stanowili wyraźną większość. Nawet wśród wykładowców wielu było Polaków, a uczyć się przecież trzeba było.

Dlatego też pewien eksperyment, który zaplanowano na Dziedzińcu Głównym uczelni w niedzielę 11 sierpnia 1872 r., wywołał niemałe zainteresowanie. Ogromny balon miał wystartować z Dziedzińca i polecieć z czterema aeronautami w koszu. Jednym z nich był kapitan – Francuz Burnelle, który pewnie dowodził swym potężnym ( 87 stóp wysokości i 78 łokci obwodu w pasie) balonem. Na Krakowskim Przedmieściu zebrał się ogromny tłum i chyba dla każdego był to spory zawód, gdy start do lotu przesunięto o cały dzień. Powodem opóźnienia była niedostateczna ilość gazu, który uzupełniono dopiero rankiem 12 sierpnia.

I w końcu o 11.01 z Dziedzińca UW balon wystartował. Oprócz kapitana Burnelle podróżował dziennikarz Kuriera Warszawskiego i dzięki jego relacji zamieszczonej w gazecie, wiemy jakie to było wrażenie: „Wołam przez tubę „Do widzenia” i zamiast odpowiedzi słyszę jakiś szmer. Wszystko maleje i stopniowo znika. Zdawało mi się jednak, że to publiczność wraz z Pałacem Kazimierzowskim odjeżdża od nas w głąb ziemi doprawdy bałem się o ich  los.”

Balon leciał na wschód na wysokości 2500 m, pokonując ponad 150 km. Trochę po godzinie 14.00 zaczął  z wolna opadać, aż o 14. 30 wylądował w okolicach Małkini. Zetknięcie z ziemią nie było łagodne i z kosza powypadały wszystkie instrumenty badawcze. Na szczęście podróżnicy tylko się potłukli. Większym kłopotem była reakcja miejscowych, którzy pierwszy raz w życiu widzieli fruwający balon z ludźmi. „Przestrach i rozpacz we wsiach, w pobliżu których wylądowaliśmy, był nie do opisania. Lud biegł pod krzyże i tam z płaczem się modlił. Kobiety mdlały i jęcząc biegały.” To, co w Warszawie wywoływało naukowe zainteresowanie, na prowincji budziło strach.

Uczestnicy balonowej podróży uniwersyteckiej zapamiętali ją zapewne na całe życie. W rocznicę 200-lecia Uniwersytetu Warszawskiego wspomniał o niej w swej piosence Kuba Sienkiewicz. Utwór „Elektrycznych Gitar” „Uniwerek 200 lat” stał się jubileuszowym hitem na uczelni, a słowa odpowiedniej zwrotki nie przez przypadek są tytułem niniejszej opowieści.

Uniwersytet razy dwa, 1915-1917

W historii uczelni znajdziemy taki okres, gdy istniały dwa Uniwersytety Warszawskie. Oto bowiem czas darzonego przez Polaków powszechną niechęcią rosyjskiego, czyli Cesarskiego UW, dobiegał końca. Był rok 1915 i trwała I wojna światowa. Do Warszawy zbliżali się Niemcy. W obliczu „germańskiego” niebezpieczeństwa rektor Siergiej Iwanowicz Wiechow zarządził ewakuację uczelni w głąb Rosji. Na początku lata załadowano dobytek uniwersytecki do kilku pociągów i wysłano na wschód. Ewakuowano też personel, głównie rosyjski i studentów-Rosjan.

Na początku sierpnia 1915 r. do Warszawy wkroczyli Niemcy. Nowy okupant, chcąc pokazać się z dobrej, tolerancyjnej strony, udzielił zgody na utworzenie w starym, uniwersyteckim kampusie przy Krakowskim Przedmieściu, polskiego UW. Rektorem odrodzonej uczelni został znany pediatra i mąż stanu Józef Brudziński. W murach Pałacu Kazimierzowskiego znów można było mówić po polsku, wróciła elementarna swoboda, a wśród studiujących po raz pierwszy pojawiły się kobiety.

Nowy, patriotycznie usposobiony rektor Brudziński kazał zdjąć carskie oznakowania. Problem w tym, że woźni, którym to zlecono, po prostu bali się. „Panie rektorze! A co będzie jak Ruskie wrócą? Toć mnie wywalą z roboty”– argumentowali niemal wszyscy. Niemal, bo jedynym wyjątkiem, był młody woźny, na tyle odważny, że zgodził się zdjąć carskie orły i tablice informacyjne pisane cyrylicą – pod warunkiem, że pomoże mu w tym rektor. I tak obaj panowie: rektor i woźny ruszyli dziarsko z drabiną, odrywać obce napisy i godła. W 1916 r. nad bramą UW umieszczono stary uniwersytecki znak – Orła w Koronie, otoczonego 5 gwiazdami. Na kampusie pojawiły się polskie napisy i na dobre rozpoczęła się era polskiego Odrodzonego UW

Tymczasem ten stary, rosyjski uniwersytet ewakuowano do Moskwy. Stamtąd rosyjscy uczeni rozsyłali delegacje w różne strony Rusi, szukając dogodnego miejsca na „tymczasową” – jak mniemano – siedzibę. Najlepszą ofertę miał dla nich Rostów nad Donem.

Gdy rosyjscy profesorowie rosyjskiego UW przyjechali do Rostowa, czekała na nich specjalna delegacja, złożona z najwyższych władz tego 200-tysięcznego miasta. Profesorom ewakuowanym z Warszawy pokazano budynki, które mogły służyć uczelni i obiecano pomoc finansową. Propozycja została przyjęta i tak oto Cesarski Uniwersytet Warszawski zaczął działać półtora tysiąca kilometrów od Warszawy.

W Warszawie nikt się tym specjalnie nie przejął i chyba tego w ogóle nie zauważono. Cesarski Uniwersytet Warszawski w Rostowie nad Donem trwał jeszcze przez dwa lata. Wreszcie w 1917 r. zdano sobie sprawę, że rosyjska władza do Warszawy już nie wróci i skończono z fikcją. W lipcu 1917 r. „Cesarski Uniwersytet Warszawski w Rostowie” przemianowano na „Państwowy Uniwersytet w Rostowie”. Siergiej Iwanowicz Wiechow,  ten który przeniósł Uniwersytet z Warszawy do Rostowa, został pierwszym rektorem nowej uczelni.

Obaj rektorzy dwóch różnych Uniwersytetów Warszawskich długo władzą rektorską się nie cieszyli . Józef Brudziński zmarł w grudniu 1917 r., nie dożywając szczęśliwej chwili, gdy wskrzeszono niepodległą ojczyznę. Wiechow zmarł 15 miesięcy później i nie dane mu było widzieć wolnej Rosji, o której marzył. Rostów wkrótce zajęli bolszewicy.

Państwowy Uniwersytet w Rostowie kilkakrotnie zmieniał swoje oblicze, aż pod koniec XX w. tamtejsi uczeni uświadomili sobie, że ich uczelnia pochodzi od UW. To właśnie dlatego obecny rektor z Rostowa przyjechał na jubileusz UW do Warszawy, do miasta, które choć tego nikt nie planował, dało początek innemu uniwersytetowi.

Przedwczesna wiosna, 1968 r.

Tradycyjnie już 8 marca studentki UW chciały szczególnie  ładnie wyglądać. Wiadomo – Międzynarodowy Dzień Kobiet i koledzy ze studiów zapewne mieli dla koleżanek jakiś miłe podarunki, tulipan albo goździk był obowiązkowy. Dziewczyny przyszły więc na Krakowskie Przedmieście odświętnie ubrane i uczesane. Srodze się jednak zawiodły, bo tego dnia nie do świętowania im było. O 12.00 na Dziedzińcu Głównym rozpoczął się wiec protestacyjny studentów. Domagano się złagodzenia cenzury (patrz: usunięcie z afisza mickiewiczowskich „Dziadów”), przywrócenia wolności akademickich i powrotu na studia aresztowanych kolegów. Godzinę później na teren kampusu weszła milicja i pałowała tych wszystkich, którzy nie zdołali umknąć. Sporo studentek zostało wtedy pobitych, bo odświętne buty na obcasie przeszkadzały w ucieczce.

Demonstrację spacyfikowano, ale duch Marca 1968 rozlał się szeroko po kraju w środowiskach akademickich. Niemal we wszystkich uczelniach zaobserwowano bunt młodzieży.

Marzec’68 pełen był młodzieńczego zapału i żarliwości. Pełen słusznych protestów wobec skostniałej władzy Władysława Gomułki. Akademicy byli jednak bezbronni, brakowało im nawet maszyn do pisania, więc ulotki produkowali metodą tzw. chińskiego powielacza. Jeden dyktował, a dwudziestu innych pisało przez kalkę. W ten sposób powstało 40 ulotek – nierzadko z błędami ortograficznymi. Te błędy nie miały kosztownych konsekwencji, gorzej, gdy podczas protestacyjnego pochodu studenci uśmiechali się do kamer, zupełnie nieświadomi tego, że po raz pierwszy w historii PRL-u filmuje ich Służba Bezpieczeństwa.

Opowiadano mi, że gdy 13 marca odbywał się wielki wiec studencki, zgromadzeni przygotowani byli na natychmiastowy strajk okupacyjny. Starsze panie, pamiętające jeszcze Powstanie Warszawskie, przyniosły nawet szarpie i bandaże. Inni zaczęli znosić jedzenie. Gorąca atmosfera opanowała wszystkich studentów i gdy już miano przegłosować przez aklamację rozpoczęcie strajku, któryś student nieśmiało podniósł rękę. „Słuchajcie, ale dziś wieczorem jest w telewizji mecz Górnika Zabrze z Manchesterem United”. Zapadła cisza, bo prawdą jest, że każdy chciał ten mecz obejrzeć. I tak rewolucja musiała trochę poczekać.

Zapewne niewielu ze 100 tysięcy kibiców zgromadzonych na Stadionie Śląskim oraz niewielu z miliona telewidzów i słuchaczy radiowych transmisji z wielkiego meczu przypuszczało, że to teren uczelni, a nie boisko, będzie miejscem naprawdę historycznego wydarzenia.

Pamiętnego 1968 r. kalendarzowa wiosna trochę się spóźniła. Ta polityczna okazała się zaś przedwczesna.

Wróć