Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Unia? – tak, ale bez demoralizacji

09-12-2015 21:29 | Autor: Maciej Petruczenko
Rozmowa tygodnika PASSA z posłem na Sejm dr. Arturem Górskim

PASSA: Media ogólnopolskie wciąż eksponują propagandowe starcie pomiędzy pokonaną w wyborach prezydenckich i parlamentarnych, tracącą stopniowo kolejne przyczółki władzy Platformą Obywatelską z jednej oraz Prawem i Sprawiedliwością – z drugiej strony. Czy jako poseł na Sejm z ramienia PiS uważa pan, że w najbliższych latach nastąpi w Polsce zasadniczy przełom i będą to wyłącznie zmiany na lepsze?

ARTUR GÓRSKI: Mam taką nadzieję, wierzę w nasz rząd. My na dobrą sprawę nie mamy wyjścia, musimy odnieść sukces. Moi koledzy z rządu są zdeterminowani, aby pokazać wrogim mediom i opozycji, a przede wszystkim społeczeństwu, że damy radę i wprowadzimy niezbędne reformy, które z naszego punktu widzenia są dobre i potrzebne. Oczywiście zawsze będą tacy, którzy zakwestionują nasze sukcesy, będą wkładać kije w szprychy rozwoju i zmiany, sabotować i podważać nasze działania. Inna rzecz, że ludzie mają różne poglądy, różne oczekiwania i priorytety. Wierzę jednak, że zwykły człowiek, wolny od nienawiści, z otwartym umysłem, doceni naszą politykę, w której staramy się zrealizować dobro wspólne.

 

Niektórzy wskazują, że wyborcza porażka PO wzięła się z tego, iż partia ta koncentrowała się przede wszystkim na gospodarczych i politycznych notowaniach państwa polskiego na arenie międzynarodowej, nie zwracając uwagi na to, jak rozwój ekonomiczny RP przekłada się na życie pojedynczego Polaka. Parafrazując słynne hasło peerelowskiego lidera Edwarda Gierka, można byłoby powiedzieć, że wprawdzie Polska rosła w siłę, ale ludziom – przeciętnie biorąc – wcale się nie żyło dostatniej... Czy pan się zgadza z tą opinią?

To jest dość uproszczona diagnoza. O wyborczej porażce PO zdecydowało o wiele więcej czynników. Oczywiście, jest w tym stwierdzeniu dużo racji, ale dochodzą takie kwestie, jak choćby arogancja władzy, wyalienowanie rządzących od społeczeństwa i niewsłuchiwanie się w głosy obywateli – nie było wszak dialogu władzy z ludźmi. Ponadto język nienawiści i ciągle, prostackie straszenie PiS-em. Ludzie już byli zmęczeni tą nudną, nachalną narracją. A przede wszystkim byli wkurzeni na PO za liczne afery i postponowanie państwa polskiego, za negowanie patriotyzmu jako czegoś anachronicznego i wstydliwego. Jednak nasi rodacy wciąż czują się przede wszystkim Polakami i polskość szanują, uznając jako wartość nadrzędną. A tej identyfikacji z tradycją, z wartościami katolickimi, z polskością brakowało w PO.  

 

Co w pana mniemaniu jest dzisiaj i dla Polski, i dla Polaków najważniejsze: gospodarczy rozkwit, bezpieczeństwo kraju, warunki egzystencji rodzin, obywatelska równość, czy może umocnienie naszej pozycji w Unii Europejskiej?

Trzy pierwsze cele: rozwój gospodarki, bezpieczeństwo kraju i poprawienie warunków egzystencji rodzin dotyczą bezpośrednio ludzi, mają wpływ na ich codzienne życie. Zresztą badania socjologiczne pokazują, że ludzie oczekują działania państwa w tych trzech obszarach, bo to państwo powinno stworzyć warunki prawne i ekonomiczne do wzrostu gospodarczego, bezpieczeństwa obywateli i rozwoju rodziny, jako podstawowej grupy społecznej, której kondycja decyduje o przyszłości narodu. Ludzie – mając do wyboru "obywatelską równość" lub bezpieczeństwo, w tym bezpieczeństwo ekonomiczne – wybierają bezpieczeństwo, bo taki wybór podpowiada instynkt i rozum. "Obywatelska równość" to    swoisty przywilej, ale przywilej, który nie napełni talerza, nie zastąpi ubrań czy leków.

 

Czy należy pan akurat do grona eurosceptyków, czy jest raczej zdecydowanym zwolennikiem ścisłych związków z Unią i dostosowywania się do jej zasad?

Jestem eurorealistą. Takie określenie oznacza, że dostrzegam plusy i minusy udziału Polski w Unii Europejskiej. To, co jest pozytywne, trzeba dostrzegać, chwalić i pielęgnować; to, co jest fikcją, ułudą i zaprzeczeniem europejskiej tradycji, wartości cywilizacji łacińskiej – trzeba krytykować i ja to robię. To, co wzmacnia Polskę w Unii, co gwarantuje nam wolności, choćby wolność podróżowania – popieram, to zaś, co upowszechnia w UE antywartości, przyczynia się do rozpadu rodziny i demoralizacji dzieci i młodzieży – potępiam. Dla mnie jako katolika jest to niezwykle ważne. I wiem, że także dla moich wyborców ma to duże znaczenie.

 

Czy znowu staje się aktualne powiedzenie: Polak    – Węgier dwa bratanki wobec podobnych tendencji politycznych obecnej władzy w Warszawie i Budapeszcie...

To nie jest tylko kwestia podobnych tendencji politycznych obecnej władzy w Warszawie i Budapeszcie. Owszem, PiS i Fidesz Orbana to partie centro-prawicowe, neokonserwatywne, jak CSU w Bawarii czy Partia Konserwatywna w Wielkiej Brytanii, ale wspólnota obydwu narodów – polskiego i węgierskiego – jest znacznie starsza i głębsza. Dla obu narodów ważne są podobne tradycje i wartości. Przez wieki mieliśmy wspólną granicę, a nawet królów, począwszy od Andegawenów i św. Królowej Jadwigi, a skończywszy na królu Stefanie Batorym. Nigdy nasze narody nie walczyły ze sobą poza "plemiennymi utarczkami" w początkach średniowiecza. Naszą przyjaźń zacieśniliśmy w 1920 r., gdy Węgrzy uratowali nas przed bolszewikami,wysyłając pociągami swoją broń i amunicję, a w 1939 r. otwierając granicę dla naszych uchodźców. My natomiast oddawaliśmy krew i organizowaliśmy zbiórki pieniędzy i medykamentów podczas powstania węgierskiego 1956 roku. Mamy wspólnych bohaterów, Józefa Bema czy księcia Jànosa Esterhàzy'ego, którego popiersie przy kościele pw. Bł. Władysława z Gielniowa na Ursynowie przypomina o przyjaźni polsko-węgierskiej, o naszym wielowiekowym braterstwie.

 

Czy Polska powinna być państwem świeckim, czy wyznaniowym, zważywszy na dominację Kościoła Rzymskokatolickiego i narodową tradycję?

Pytanie jest niewłaściwie postawione, bo nie ma takiej alternatywy. Kwestia jest dawno rozstrzygnięta i w świetle Konstytucji RP, i w zapisach prawa kościelnego. Mamy rozdział Kościoła od państwa, przy wzajemnym poszanowaniu i we współpracy obu stron. Państwo winno bronić Kościoła, jak każdej wspólnoty, a Kościół powinien wspierać państwo nie tylko duchowo, stojąc na straży wartości uniwersalnych, wynikających z prawa naturalnego, ale też wspierać dziełami charytatywnymi, edukacyjnymi, jak oświata, sztuka, czy społecznymi, jak szpitale, przytułki, stołówki dla ubogich.  

Mamy narodową tradycję, która mówi, że powstanie i istnienie państwa polskiego w kręgu naszej cywilizacji i przetrwanie narodu w czasach zaborów, wojen i niewoli komunizmu w znacznej mierze zawdzięczamy Kościołowi instytucjonalnemu. Nie możemy o tym zapominać i o ofiarach, które Kościół poniósł dla narodu. A jeśli Kościół wciąż ma pozycję dominującą w państwie, to dlatego, że wspólnota Kościoła jest najliczniejsza, a opinia katolicka zmobilizowana. Ja jestem częścią tego Kościoła i jako człowiek, i jako poseł. Jestem z tego dumny.

 

Dlaczego przez tyle lat państwo polskie bardziej dbało o obcych nam narodowo imigrantów niż o repatriantów, skoro tylu obywateli naszego kraju musiało po drugiej wojnie światowej pozostać poza jego granicami?

To ciekawe i ważne pytanie, ale nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Kwestia z jednej strony dotyczy imigrantów i uchodźców, których poważny problem pojawił się w ostatnich latach (nie wracajmy już do czasów postkolonialnych i greckiej dyktatury). Po niedawnej dużej fali uchodźców z Ukrainy mają pojawić się w Polsce uchodźcy z Afryki i Bliskiego Wschodu, przeważnie obcy nam kulturowo i religijnie. Ale z drugiej strony jest nierozwiązany problem repatriacji potomków polskich zesłańców, którzy w czasach komunizmu zostali wysiedleni do azjatyckiej części dawnego państwa sowieckiego i od lat chcą wrócić do ojczyzny. Dotychczasowe rządy zasłaniały się przepisami prawa, które tak regulowały kwestię reprywatyzacji, że faktycznie nie można było jej przeprowadzić i zamiast tysiącami, sprowadzano rocznie po kilkanaście osób, zasłaniając się dodatkowo brakami środków w budżecie na ten cel.

 

Lubi pan walczyć o rozwiązywanie konkretnych spraw. Jak więc to będzie z dążeniami do przekształcania użytkowania wieczystego w regularne prawo własności?

W Sejmie powołujemy zespół parlamentarny, łączący posłów kilku partii, który postawił sobie za cel przekształcenia własnościowe, w tym przekształcenie użytkowania wieczystego, tego reliktu komunizmu – we własność. Zresztą taka ustawa jest też w programie PiS, ale chcemy, żeby to była szersza, ponadpartyjna inicjatywa. Jestem przekonany, że ta sprawa zostanie przeprowadzona pomyślnie jeszcze w tej kadencji Sejmu. Bardzo się z nią osobiście utożsamiam i z całych sił będę o nią zabiegał.  

 

Od wielu lat mówi się o potrzebie kompromisowej ustawy reprywatyzacyjnej, która przede wszystkim uregulowałaby kwestie własnościowe w Warszawie. Wyrzucani na bruk warszawiacy skarżą się jednak, że w tej materii nie było właściwych inicjatyw ani ze strony PO, ani ze strony PiS, ani ze strony innych partii...

Takie inicjatywy legislacyjne były, choć nie zostały doprowadzone do końca. Za rządów PiS była powołana podkomisja nadzwyczajna do projektu ustawy reprywatyzacyjnej, ale jej prace przerwało przedterminowe rozwiązanie Sejmu. Za 8-letnich rządów PO-PSL nie było żadnej inicjatywy legislacyjnej w tym zakresie. Podobno zgodnie sprzeciwiali się jakiejkolwiek inicjatywie reprywatyzacyjnej ministrowie rolnictwa i finansów. Pierwszy chciał utrwalić stan zaboru własności, drugi nie chciał płacić ewentualnych odszkodowań byłym właścicielom i ich potomkom. Faktem jest, że Polska jest jedynym krajem tej części Europy, w którym nie przeprowadzono ustawowej reprywatyzacji.  

 

Sportowi wyczynowemu w Warszawie zadaje się ciężkie ciosy. Sam pan określa siebie mianem posła mokotowsko-ursynowskiego, co pan zatem powie o zabraniu wszystkich obiektów sportowych stołecznej Gwardii, o prześladowaniu Skry i wielu innych klubów z wielkimi tradycjami. Przedwojenni prezydenci miasta dawali klubom teren pod budowę stadionów, dzisiejsze władze natomiast starają się sportowców eksmitować...

Znam ten problem, wiele razy interweniowałem, sprzeciwiając się degradacji i dewastacji terenów sportowych i opowiadając się za szerokim ich udostępnieniem mieszkańcom, szczególnie młodzieży. "Gwardia", kiedyś renomowany klub, dziś jest ruiną. Obiekty klubu stoją pod łańcuchem, a klub jest obciążany za bezumowne korzystanie z obiektów, z których nie może korzystać. Mamy zbyt wielu właścicieli i zarządzających, a brakuje faktycznego gospodarza zainteresowanego rozwojem sportu. Na pewno nie jest nim minister skarbu i nie będzie nim policja, która zresztą podkreśla, że ma swoje odległe, całkiem inne plany inwestycyjne. Nie wiadomo też, jaki będzie dalszy los toru wyścigów konnych, gdyż łakomym okiem na te tereny patrzą deweloperzy.  

 

Panie pośle, okazał się pan osobą wyjątkowo dzielną, odpierając nawet atak białaczki. Co pan zatem radzi tym, których dopadnie nieubłagana choroba nowotworowa?

Nie poddawać się, tylko walczyć. Powiedziałem sobie na początku choroby, że "trzeba drania pokonać". Aby to się stało, należy zaufać Bogu i lekarzom. W Polsce mamy świetnych lekarzy, a siła modlitwy jest naprawdę przeogromna. Nawet jeśli ktoś jest osobą niewierzącą, powinien w przypadku raka zaufać Bogu. Po pierwsze, są potwierdzone liczne cuda uzdrowienia, a – po drugie – nic się nie traci, a można uzyskać łaskę zdrowia. To jest trochę, jak z założeniem Pascala, który rozumuje tak: możesz nie wierzyć w piekło i jeśli piekła nie ma, nie ma problemu, ale jeżeli jest? To wówczas bezpieczniej jest w piekło wierzyć i żyć tak, jakby nam groziło, niż tak, jakby go nie było. Ważne jest też, nie myśleć o chorobie i zająć się innymi sprawami. Działanie dla innych ludzi budzi w nas życie, przywraca sens istnienia, dodaje sił, przede wszystkim psychicznych. Dzięki silnemu wsparciu modlitewnemu ludzi nigdy, nawet w najtrudniejszych chwilach, nie dopadło mnie zwątpienie. Potraktowałem chorobę nie jako "Boże skaranie", lecz jako swoistą łaskę, która sprawia, że staję się lepszym człowiekiem. Wówczas choroba zyskuje głębszy sens, a chory odnosi wrażenie, że jeszcze ma jakieś pozytywne zadanie do spełnienia. A zatem musi żyć.

Wróć