Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Uliczny hazard

12-08-2020 20:54 | Autor: Maciej Petruczenko
Dwoje dzieci, potrąconych na przejściu dla pieszych przy zbiegu ul. Dzwonniczej z aleją Komisji Edukacji Narodowej, to kolejny sygnał, że prowadzącym pojazdy mechaniczne mocno się w głowach gotuje. Inna sprawa, że dzieci szły z matką, która – ponoć – zamiast wziąć oboje za ręce i najpierw dobrze sprawdzić, czy przechodzenie w tym momencie nie stwarza ryzyka, puściła 11-letnią i 8-letnią latorośl przodem. Taka lekkomyślność w ruchu pieszym to zresztą temat na osobne opowiadanie.

Jeżdżąc po Warszawie i okolicach nieustannie widzę osoby, które w ogóle nie zwracają uwagi, czy nic nie nadjeżdża, tylko wchodzą ostro na jezdnię, często przy tym rozmawiając przez telefon komórkowy. Jeśli zdarza się tak poza oznaczonym przejściem, można uznać tego rodzaju zachowanie za „wtargnięcie” w obszar ruchu znacznie szybszego niż pieszy. Ale to już problem kultury określonej osoby, no i jej uświadomienia w zakresie poruszania się na ulicy.

Niestety, w tej dziedzinie nieszczęście zaczyna się od przedszkola i szkoły, które niedostatecznie uczą swoich pupilów, jak należy się zachowywać w miejscach splotu ruchu kołowego z pieszym. Miasteczek samochodowych dla dzieci i młodzieży u nas jak na lekarstwo, a w szkolnym programie – o ile wiem – nie ma przedmiotu, który nazywałby się „przysposobienie do życia w społeczeństwie” i stwarzał szanse nauczenia się pożądanych, a nawet koniecznych zachowań w ruchu ulicznym. Wymaga ich przede wszystkim wielkie miasto, często nazywane miejską dżunglą. Napisał o tym książkę słynny podróżnik Jacek Pałkiewicz, który narażał się na niebezpieczeństwo w najróżniejszych zakątkach świata, ale dlatego do dzisiaj jest cały i zdrowy, bo przed każdą wyprawą przewidział, co go może ewentualnie spotkać i był na wszelkie zasadzki i trudy przygotowany. Tymczasem większość zwykłych kierowców lekceważy zasadę ostrożności chociażby podczas przejeżdżania torów kolejowych, uważając, że skoro szlaban jest podniesiony, to pociąg na pewno w tym momencie nie przejedzie. Najwyższą cenę za takie lekceważenie zapłacił chociażby znakomity kierowca rajdowy Janusz Kulig, który nie przewidział zaniedbania dróżniczki, wjechał na tory, bo zapora nie była opuszczona i stracił pod Bochnią życie w swoim fiacie Stilo.

Szkoda mi słów, żeby opisywać fatalne skomponowanie i jeszcze gorsze oznakowanie przejazdu przez Wisłę w linii warszawskiej trasy AK, na której jest ogromne natężenie ruchu, a do wypadków dochodzi niemal codziennie – i to od rana do wieczora. Tam jednak już sama architektura drogi i sposób rozdzielenia ruchu w najważniejszych węzłach po prostu doprowadzają do wypadków.

Z punktu widzenia pieszego jednakże w Warszawie dużo bardziej dokuczliwe są zupełnie inne problemy. Nie jestem pewny na przykład, czy rezygnacja z podziemnych lub napowietrznych przejść jest w każdym miejscu najlepszym rozwiązaniem, choć spowodowana jest ona często tym, że wiecznie psują się windy dla osób starszych lub niedołężnych.

O wiele poważniejszym problemem stało się jednak w stolicy jeżdżenie po chodnikach w wykonaniu amatorów deskorolek, segwayów, a przede wszystkim hulajnóg elektrycznych, rozwijających naprawdę dużą szybkość. Jadący 25 km/godz, a niekiedy nawet szybciej hulajnogista pojawia się nagle obok pieszego niczym jeździec znikąd. A jest tym bardziej niebezpieczny, bo bezgłośny. Fachowe narady nad prawnymi zasadami poruszania się takich pojazdów ciągną się w nieskończoność, tymczasem zderzeń coraz więcej. Parę miesięcy temu zdezorientowana policja, niemająca prawdę mówiąc pojęcia, jak traktować tych ułanów na hulajnogach, uprawiających slalom specjalny wśród tłumu przechodniów – ukarała mandatem Bogu ducha winną czeską turystkę, którą uderzył taki przyjemniaczek, gdy stała na chodniku Krakowskiego Przedmieścia. Później niebiescy zmienili stanowisko i przeprosili Czeszkę, ale nie może tak być, że co do sposobu dozwolonego poruszania się hulajnogistów nikt nie wie, o co chodzi. Przecież na początku byli oni traktowani tak samo jak piesi.

Dlatego – będąc krytycznie nastawiony do wielu pomysłów ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry – chwalę go teraz za projekt ustawy regulującej poruszanie się UTO (Urządzeń Transportu Osobistego). W projekcie przewiduje się ograniczenie dopuszczalnej prędkości takich pojazdów na chodnikach do 8 km/godz. Nie wiem, jak ustawa będzie wyglądała w całości, ale kierunek rozwiązań wydaje się sensowny.

Inna sprawa, że zharmonizowanie ruchu pojazdów silnikowych, rowerów i UTO z ruchem pieszym staje się w takim mieście jak Warszawa coraz trudniejsze. Bo nawet najbardziej uważny kierowca samochodu, skręcający na zielonej strzałce, może być zaskoczony nagłym wynurzeniem z tłumu przechodniów rowerzysty, hulajnogisty lub deskorolkarza. Niektórzy więc wzdychają do czasów starożytnego Rzymu, gdy na ulicy można było zostać co najwyżej stratowanym przez rozhukanego konia, ale pieszym nie zagrażało jakiekolwiek UTO i tylko wypadało od czasu do czasu ustąpić miejsca niewolnikom, dźwigającym w lektyce rzymskiego patrycjusza.

A wracając do obecnych warszawskich problemów, mogę jeszcze ponarzekać, że coś za dużo codziennych utarczek z demonstrantami wszelkiej maści, zwłaszcza z tymi, co kochają inaczej. Niektórzy stali się już obiektem złośliwego żartu, iż się od lat starają o dziecko, a wciąż g.....o im z tego wychodzi. Proponuję, by im dać wolną rękę, zgodnie z prawami człowieka, lecz niech i oni dadzą żyć „normalsom”. Koegzystencja musi się opierać na jakimś kompromisie. Dlatego też realizowana przez policję zasada zbiorowej odpowiedzialności tylko zaostrza sytuację. Zwłaszcza wtedy, gdy władza godzi się na bezkarne objeżdżanie Warszawy autami, na których ktoś publikuje pod czyimś adresem fałszywe zarzuty.

Wróć