Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Uderz w Szeroczyńską, Szpringer się odezwie...

27-01-2016 21:25 | Autor: Maciej Petruczenko
Drżącymi rękami otwierałem kilka dni temu kopertę z korespondencją Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów, opatrzoną sygnaturą akt: 6 Ds/902/2015. Bardziej oczekiwałem bowiem tej korespondencji niż listu miłosnego od ukochanej. O kontakt osobisty upraszałem od listopada samą panią prokurator rejonową Małgorzatę Szeroczyńską, licząc, że w reakcji na moje gorące apele odezwie się do mnie możliwie szybko – choć słowem.

No i – jak już mi się wydawało – ten wielki dzień nareszcie nastąpił. A tu masz babo placek! Ku memu głębokiemu rozczarowaniu, pod adresowanym do mnie listem nie podpisała się bynajmniej pani Małgorzata, tylko machnął jakiegoś kulfona jej zastępca Paweł Szpringer, pozostawiając mnie w przedłużającej się tęsknocie za M. Ja bowiem jestem jak ten bohater wiersza Tadeusza Żeleńskiego-Boya:

 Kto poznał panią Stefanią,

Ten wolał od innych pań ją.

Takiej doznał dziwnej manii,

Że chciał tylko od Stefanii.

I ja podobnie – chciałem odpowiedzi na dręczące mnie tygodniami pytania tylko od rejonowej pani Małgorzaty, której szanowny pan Paweł Szpringer w żadnym razie nie jest w stanie w moim skołatanym życiu zastąpić. A to z nader prostego powodu. Otóż wszelkie próby skrytykowania działalności jakichkolwiek instytucji i urzędów mają sens, jeśli oprócz wskazania niedociągnięć lub błędów wymieni się konkretną osobę za to odpowiedzialną – po nazwisku. Inaczej – czekaj tatka latka, nawet poczuwający się do winy urzędnik lub funkcjonariusz nie zechcą zareagować, udając, że ich to nie dotyczy. Nic dziwnego więc, że uparłem się na panią Sz., która jednak – wbrew moim zapałom – próbuje mnie zwyczajnie olewać. Tymczasem nam się w redakcji wydaje, że źle się dzieje – już nie tyle w państwie duńskim, ile w państwie pod prezydencją pani Małgorzaty przy ulicy Wiktorskiej 91a. A powody owego zła zostały wielokrotnie w „Passie” wyłuszczone piórem red. Tadeusza Porębskiego, który jako człek zasiedziały na Mokotowie odkrył był, iż z własnością nieruchomości przy ul. Narbutta 60 (o rzut beretem lub togą od Wiktorskiej) ktoś usiłuje uczynić  przekręt. Tadeusz zdobył na to niezbite dowody i natychmiast przedstawił je państwu prokuratorstwu, biorącemu państwowe pieniądze za pilnowanie ładu prawnego.

Konsekwencją zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa, grożącego utratą majątku komunalnego wartego ciężkie miliony złotych, były policyjne przesłuchania, jakim poddano i Tadeusza jako autora demaskatorskiego reportażu, i mnie – jako redaktora naczelnego „Passy”. Tadeusz – niczym agent 007 – wyczaił, że legalność ustanawiającego własność nieruchomości przy Narbutta 60 aktu notarialnego, pochodzącego z 1947 roku, budzi poważne wątpliwości, a na dodatek jeden z mokotowskich urzędników obecnej doby dopuścił się oczywistego fałszerstwa, zaświadczając, iż budynek pod tym adresem postawiono przed wojną, podczas gdy powstał on dopiero w 1955 roku, co czyni istotną różnicę, jeśli chodzi o ewentualne rozliczenie miasta z próbującym odzyskać własność podmiotem prywatnym.

W toku coraz głębszych analiz można było zauważyć, że dziwnym trafem w postępowaniu reprywatyzacyjnym błędy popełnili też urzędnicy stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami. Przyparty do muru podczas audycji w Radiu dla Ciebie zastępca dyrektora BGN Jerzy Mrygoń nie był w stanie odeprzeć zarzutów, wił się jak piskorz i desperacko próbował się tłumaczyć brakiem bardzo Warszawie potrzebnej ustawy reprywatyzacyjnej. Co gorsza jednak, dochodzenie w sprawie Narbutta 60, wszczęte przez prokurator Agnieszkę Surmaczyńską-Kalinowską na skutek formalnego zawiadomienia autorstwa red. Porębskiego, zostało już na wstępie umorzone przez... sierżant sztabową Elwirę Chodkiewicz z Komendy przy Malczewskiego.

Jak wyjaśnia wspomniany Paweł Szpringer, „postanowienie o umorzeniu dochodzenia w fazie in rem, wydane przez sierż. szt. Elwirę Chodkiewicz /.../ nie podlegało zatwierdzeniu przez prokuratora”. Od pana Szpringera dowiadujemy się również, iż: „zażalenie z dnia 10.08.2015 r., złożone na postanowienie o umorzeniu dochodzenia, Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów, zgodnie z aktualnie obowiązującymi przepisami, przesłała Policji (celem zbadania czy spełnia ono wymogi formalne i podjęcia decyzji co do jego dalszego biegu). Przesłanie zażalenia nastąpiło  w dniu 17.08.2015 r. Policja odmówiła jego przyjęcia /.../, skutkiem czego Prokuratura nie miała podstaw, by je rozpoznać.”

Idąc tokiem rozumowania autora powyższych słów, należy rozumieć, że przepisy są tak skonstruowane, iż prokuratura odbija się od policji jak od ściany. I można przypuszczać, że skoro kluczową rolę w całym postępowaniu odegrała dokonująca oceny prawnej sierżant sztabowa Elwira Chodkiewicz, to i prokurator generalny Andrzej Seremet, i obecny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro mogą jej co najwyżej naskoczyć. I wobec odkrycia w niej takiego autorytetu prawniczego warto byłoby poprosić panią sierżant, żeby ostatecznie rozstrzygnęła spory wokół Trybunału Konstytucyjnego, a na jej werdykt już nikomu nie przysługiwałoby zażalenie. Elwira locuta, causa finita – można by rzec.

Tak poza wszystkim, w reakcji na demaskatorskie wątki publikacji Tadeusza Porębskiego – Paweł Szpringer informuje, że „ w przedmiotowej sprawie” będąca żoną wiceburmistrza Mokotowa „Prokurator Katarzyna Kalinowska-Rinas nie podejmowała jakichkolwiek czynności procesowych”. A żeby „wyeliminować zarzuty co do jej bezstronności” przeniesiono ją do działu nie obejmującego „właściwością miejscową” spraw urzędu mokotowskiego. Tylko że przenosiny nastąpiły dopiero w grudniu 2015 roku. No cóż, nie wiem, czy panu Pawłowi smakuje musztarda po obiedzie. Nam w „Passie” akurat – nie bardzo. Tym bardziej, jeśli już z daleka coś śmierdzi.

Wróć