Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Tylko koni, tylko koni, tylko koni żal...

02-03-2016 22:14 | Autor: Maciej Petruczenko
Przeciwnicy jedynej partii w Polsce, niosącej prawo i sprawiedliwość, muszą – chcąc nie chcąc – przyznać, że wprowadzana przez nią dobra zmiana zaczyna już docierać, niczym dobra nowina, aż na Bliski Wschód. A w czym rzecz, wyjaśnię. Oto bowiem w toku generalnej wymiany kadr w przedsiębiorstwach państwowych wielki krok naprzód uczyniono w kierowanym przez ministra Krzysztofa Jurgiela resorcie rolnictwa i rozwoju wsi.

Posłuszni ministrowi jurgieltnicy jak najsłuszniej zapewne wypieprzyli z roboty prezesów dwu spółek z ograniczoną odpowiedzialnością – bo w takiej właśnie formie prawnej funkcjonują stadniny koni w Janowie Podlaskim i Michałowie, słynne na cały świat z hodowli konia arabskiego i angloarabskiego.

Z Janowa wyleciał – jak wiadomo – na zbitą mordę Marek Trela, z Michałowa zaś Jerzy Białobok, który w 2015 zhańbił polskie rolnictwa na arenie międzynarodowej zdobywając w Paryżu tytuł hodowcy roku. Prezes Agencji Nieruchomości Rolnych złożył mu – bez wątpienia zdawkowe – gratulacje z okazji tego pozornego sukcesu, ale jak widać swoje wiedział, nie będzie nam bowiem Paryż dyktować, komu należy się buława polskiej konnicy. Stadninę w Janowie założono jeszcze za cara w roku 1817 i nawet podczas drugiej wojny światowej z jej personelem liczył się niemiecki okupant, a podobny szacunek wyrażali powojenni komunistyczni dyktatorzy Polski. Michałów z kolei to nasza hodowlana perła od 1953 roku.

Araby hodowane w obu mistrzowskich stadninach można po trosze porównać do będących rarytasem nad rarytasy skrzypiec włoskiego lutnika Antonio Stradivariego, które nie mogą trafić w pierwsze lepsze ręce. Jak jednak informuje „Dziennik Wschodni”, mianowany na miejsce Treli i skądinąd wyspecjalizowany w problematyce przedsiębiorstw rolnych ekonomista Marek Skomorowski przyznał szczerze, że na hodowli koni akurat się nie zna, niemniej czuje, że to będzie jego życiowa pasja. Pięknie to ujął, nawiązując do ambitnego hasła epoki stalinowskiej: „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. W czasach PRL zaistniała podobna sytuacja, gdy w drodze politycznego wyboru redaktorem naczelnym miesięcznika „Szachy” uczyniono jakiegoś ignoranta, który zaraz po nominacji zdradził swoim mocodawcom, że w szachy wprawdzie grać nie umie, ale się szybko nauczy...

Oczywiście, nie mnie oceniać, czy dymisje cieszących się wielkim autorytetem międzynarodowym szefów stadnin były słuszne, bo ma to ostatecznie rozstrzygnąć sąd, a Marek Skomorowski jest być może mężem opatrznościowym. Jak na ironię jednak, w reakcji na zaskakujące posunięcia Agencji Nieruchomości Rolnych mamy oświadczenie katarskiego szejka Hamada Al Thaniego Al Rayyana, który natychmiast wyraził chęć zatrudnienia obu polskich fachowców, nie ukrywając, że z ich pomocą spróbuje przyćmić swoją hodowlą konia arabskiego dotychczasowe dokonania Janowa i Michałowa.

Rozpisałem się na ten temat akurat dlatego, że „Passa” – za sprawą redaktora Tadeusza Porębskiego – pilotuje od lat sprawy wyścigów konnych, a szejkowie coraz częściej pojawiają się na Służewcu, więc temat hodowli arabów nie jest nam obojętny. Zresztą, jeśli chodzi o sport, to trudno nie pamiętać, że jedyny złoty medal olimpijski w historii polskiego jeździectwa zdobył w 1980 roku w Moskwie pochodzący z klubu w Janowie Jan Kowalczyk, który wygrał konkurs skoków dosiadając Artemora, wychowanka janowskiej stadniny. PiS kładzie mocny akcent na politykę historyczną, w wypadku wspomnianych stadnin chyba jednak partia ta o swojej zasadniczej linii trochę zapomniała, bo czy naprawdę od pięknej tradycji, fachowości i światowego prestiżu ważniejsza jest partyjna nomenklatura? W 27-letnim okresie nowej Polski każda partia, której się udało dorwać do władzy, obsadzała stanowiska państwowe swojakami, czemu się trudno dziwić. PiS ujawnia obecnie skalę kumoterstwa, jakie na tym polu przejawiało dotychczas PSL, ale ktoś z boku zawsze może powiedzieć: przyganiał kocioł garnkowi.

Za parę tygodni gorące dyskusje wywoła wejście w życie ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego, z jednej strony uniemożliwiającej w ogromnym stopniu zakup gruntów przez cudzoziemców, z drugiej zaś dopuszczającej jej sprzedaż tylko osobom z uprawnieniami rolniczymi, co zdaniem ekspertów spowoduje znaczący spadek cen ziemi, również na terenie Warszawy. Tymczasem kopana ze wszystkich stron stolica wciąż się nie może doczekać kompromisowej ustawy reprywatyzacyjnej, która uregulowałaby stosunki własnościowe w mieście, jakie zaistniały po ogłoszeniu w 1945 tzw. Dekretu Bieruta. W tygodniku „Przegląd” Helena Kowalik opublikowała właśnie szokujący reportaż, ujawniający jak 28-osobowa szajka z uważanym za „mecenasa” absolwentem budowlanki wyłudziła własność szeregu stołecznych nieruchomości, posługując się między innymi podrabianymi dokumentami. Co najgorsze zaś, proces sądowy wykazał, że punktem wyjścia do takich oszustw jest wciąż bezprawne przekazywanie zastrzeżonych informacji osobowych przez warszawskich urzędników. Mija właśnie piąta rocznica śmierci walczącej o prawa lokatorów i przeciwstawiającej się „czyścicielom kamienic” Jolanty Brzeskiej, której spalone zwłoki znaleziono w Lesie Kabackim. Może więc chociaż tym skandalem zajęłoby się wreszcie na serio – wespół z prokuraturą – Centralne Biuro Antykorupcyjne, które w przeszłości zmarnowało tyle funduszy na śledztwa w bagatelnych sprawach, podszytych często politycznym wiatrem i na wypracowywanie wcześniejszej emerytury trzydziestoparoletniego agenta Tomka?

Wróć