Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Tu dobry Duda, tam Łukaszenka...

08-05-2024 22:14 | Autor: Maciej Petruczenko
Nagła ucieczka sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie Tomasza Szmydta na Białoruś stała się swego rodzaju klamrą, spinającą niejako działalność trzech prezydentów: grożących nam trzecią wojną światową jedynowładców Rosji i Białorusi – Władymira Putina i Alaksandra Łukaszenki oraz będącego u nas głową państwa Andrzeja Dudy, dla którego idolem jest akurat sądzony za bardzo poważne przestępstwa były prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Ten ostatni skompromitował się przed światem, kwestionując wynik przegranych przez siebie kolejnych wyborów prezydenckich i podżegając swoich zwolenników do protestacyjnego „pójścia na Kapitol”. W efekcie zachęcony przezeń tłum wtargnął tam, przerywając obrady obu izb Kongresu, niszcząc mnóstwo sprzętów i powodując na dodatek zranienie 138 policjantów oraz śmierć pięciu innych osób. Duda jednak najwyraźniej ma to Trumpowi za nic, bo sam lubi otaczać się przestępcami i nawet stara się ich ukrywać, co samo w sobie jest przestępstwem, zagrożonym karą pozbawienia wolności do lat pięciu.

Mogę pisać te słowa z całą odpowiedzialnością – bez obawy, że lokator dawnego Pałacu Namiestnikowskiego poda mnie do sądu za zniesławienie. Otóż od momentu, gdy dał schronienie mającym iść prosto do paki po skazaniu prawomocnym wyrokiem sądowym Mariuszowi Kamińskiemu i Maciejowi Wąsikowi – faktycznie został złapany na gorącym przestępczym uczynku i powinien zostać automatycznie zatrzymany, tracąc obejmujący go immunitet (wbrew pozorom nie jest – z mocy prawa – osobą nietykalną). On wszakże z całą bezczelnością poszedł dalej i dokonał po raz drugi ułaskawienia wspomnianych dwóch gagatków, z których jeden śmiał Sejmowi „pokazać wała”, jawnie drwiąc z powagi Rzeczypospolitej i z wymiaru sprawiedliwości. A miał jej przecież pilnować – najpierw jako szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego, a potem jako minister spraw wewnętrznych i administracji oraz koordynator służb specjalnych. W pierwszej z tych ról ten wart niegdyś pochwały działacz opozycji antykomunistycznej dał się wciągnąć w rozgrywkę polityczną swego pryncypała Jarosława Kaczyńskiego i pozwolił wydać ciężką kasę państwową w celu zmontowania przestępczymi metodami spisku przeciwko wicepremierowi Andrzejowi Lepperowi (tzw. afera gruntowa). Przed sądem udowodniono Mariuszowi, że zamiast zwalczać popełnianie przestępstw, sam dla celów politycznych usiłował je tworzyć, powierzając to zadanie między innymi „agentowi numer jeden” Tomaszowi Kaczmarkowi. Ten ostatni wyznał później w licznych wywiadach, iż zmuszano go do odstawiania śledczego kabaretu, w następstwie czego szereg osób zostało poważnie skrzywdzonych, co już nie było żartem.

Owe krzywdy niewinnych ludzi zarówno Mariusz K., jak i Andrzej D. mają najwyraźniej w dupie. Czyniący z siebie wyrocznię Duda uczynił z przysługującego prezydentowi prawa łaski parodię prawa. Bo poniekąd sam uznał Kamińskiego, Wąsika za przestępców, ułaskawiając ich jeszcze przed wyrokiem drugiej instancji. Profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie „trumpkarz” z Krakowskiego Przedmieścia uzyskał stopień doktora nauk prawnych, do dzisiaj nie wiedzą gdzie oczy podziać...

Tymczasem działania pana K. i spółki przypominały jako żywo praktykowanie pamiętnej zasady stalinowskiego prokuratora Andrieja Wyszyńskiego: dajcie mi człowieka, a paragraf na niego się znajdzie (gołowa jest, paragraf najdiotsa).

Na Tomasza Szmydta paragraf faktycznie się znalazł jeszcze przed ucieczką tego miłośnika sprawiedliwości na Białoruś, gdzie publicznie poprosił on o azyl polityczny, twierdząc, że w Polsce czuł się prześladowany. Ponadto skrytykował politykę Polski wobec Rosji i Białorusi i pochwalił znanego ze zwalczania opozycji okrutnymi metodami prezydenta Łukaszenkę. Schmydt umknął pod skrzydła białoruskiego dyktatora choćby dlatego, że kończy się dochodzenie prokuratorskie w sprawie internetowego hejtowania, którym się z wielką chęcią zajmował. Należał bowiem do grupy sędziów, określonych mianem „Kasta” i bez skrępowania uczestniczył w internetowych napaściach na tych kolegów po fachu, którzy sprzeciwiali się wypaczaniu, a nawet łamaniu prawa w obrębie narzuconej przez Jarosława Kaczyńskiego politycznej „dobrej zmiany”. Obok mężusia hejtowaniem zajmowała się też jego była żonusia, nazywana „Małą Emi”. A ona, podobnie jak agent Kaczmarek, wyśpiewała w końcu na ten temat całą prawdę. Ponoć Tomasz Szmydt był już od pewnego czasu podejrzewany przez nasze służby specjalne o szpiegostwo. Jeśli rzeczywiście był szpiegiem, to zdążył uniknąć aresztowania w ostatniej chwili.

Sam już nie wiem, czy w postępowaniu wymienionych wyżej postaci bardziej razi ich bezwstyd, czy bezkarność. Obywateli USA, którzy dopuścili się rozlicznych przestępstw podczas najścia na Kapitol, skazano w sumie na... 700 lat pozbawienia wolności. Może dziwić, że Trump, prowodyr całej awantury, jeszcze nie siedzi. Muszę się również zastanawiać, czy nie powinien stanąć przed Trybunałem Stanu Andrzej Duda, który z ogłoszonej przez Jarosława Kaczyńskiego „dobrej zmiany” w państwie uczynił nocną zmianę, podpisując przeprowadzone w pośpiesznym trybie ustawy w godzinach duchów, żeby uniknąć kontroli ze strony opinii publicznej. A poza wszystkim – poprzez włączenie się w ową kaczystowską „dobrą zmianę” przyczynił się do opóźnienia napływu do Polski miliardowych sum z Unii Europejskiej, co w ogromnym stopniu zahamowało niezbędne inwestycje. A jakby tego było mało, uparł się, że wręczone przez niego nominacje sędziowskie mają być traktowane jakby to było dotknięcie Palcem Bożym i nie mogą już być cofnięte.

Gdyby trumpkarz z drużyny Kaczyńskiego – śladem sędziego Szmydta – również zechciał wyemigrować na Białoruś, wcale bym się nie zmartwił.

Wróć