Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Trochę prawdy w oczy

16-10-2019 21:12 | Autor: Tadeusz Porębski
"Polska wciąż nie jest Węgrami, Turcją czy jakimkolwiek innym autokratycznym krajem". To komentarz powyborczy wpływowego amerykańskiego dziennika "New York Times". Kolej na Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), której wysłannicy (Krótkoterminowa Misja Obserwacji Wyborów) przebywają w naszym kraju od 10 września: "Wybory parlamentarne w Polsce były dobrze przygotowane, ale zniekształcone przez retorykę nietolerancji i uprzedzeń w mediach publicznych".

Pochodzący z 14 krajów przedstawiciele misji oceniali, czy kampania i wybory w Polsce były zgodne z międzynarodowymi standardami i zobowiązaniami Polski jako członka OBWE. Co oznaczają dwa przytoczone komentarze? Po pierwsze: forsowana przez opozycję teza o zagrożeniu demokracji w Polsce jest dęta. Po drugie: TVP SA przestała być telewizją publiczną, choć ściąga od obywateli haracz w postaci abonamentu. Od 2015 r. stała się propagandową tubą ugrupowania politycznego rządzącego państwem.

Wynikiem niedzielnych wyborów jestem usatysfakcjonowany. W przedwyborczych felietonach pisałem o dręczącej mnie obawie, że Zjednoczona Prawica zdobędzie większość konstytucyjną i zacznie gmerać przy zapisach ustawy zasadniczej. Tak się na szczęście nie stało. Moja osobista satysfakcja jest tym większa, że z czworga kandydatów na posłów, których rekomendowałem Czytelnikom w przedwyborczych felietonach, aż troje wywalczyło mandaty (Aleksandra Gajewska i Michał Szczerba z KO oraz Paweł Lisiecki z PiS). Ugrupowanie Prezesa uzyskało legitymację do rządzenia państwem przez kolejne 4 lata, ale nie prawo do wprowadzania rewolucyjnych zmian. Kraj trzeba było zmieniać, to nie podlega dyskusji, bowiem poprzednia ekipa rządząca Polską przez dwie kadencje z rzędu nie sprawdziła się, tolerując złodziejstwo na gigantyczną skalę (reprywatyzacyjna ośmiornica, mafia vatowska, afera Amber Gold i kilka innych, próba sprzedaży za psi pieniądz PLL LOT, które dzisiaj przynoszą państwu zyski, etc.). Jednak ja i wielu podobnie myślących rodaków oczekiwało zmian w drodze ewolucji, a nie rewolucji. Osobiście nie chcę przemeblowywania "państwa teoretycznego, ch..., d... i kamieni kupa" na państwo pisowskie, gdzie niepodzielnie rządzi wspierany z ambon suweren, a opozycyjni posłowie traktowani są przez komunistycznego prokuratora Stanisława Piotrowicza i jemu podobnych niczym przybłędy międlące czapki w dłoniach.

Zdaniem wielu niezależnych komentatorów, Zjednoczona Prawica wygrała tegoroczne wybory wyłącznie dzięki niedemokratycznej ordynacji d`Hondta, która, nie wiedzieć czemu, zbyt mocno promuje zwycięzców. Biorąc pod uwagę łączną liczbę głosów oddanych na opozycję i dodając do tego kilka milionów Polaków nie biorących udziału w wyborach, zwycięstwo ugrupowania Prezesa pozostaje faktem, ale jak idzie o faktyczne poparcie dla Zjednoczonej Prawicy, pokazuje, iż większość Polaków albo jest przeciw niej, albo też jej nie popiera wybierając bezstronność. Kij zawsze ma dwa końce, a miecz zawsze jest obosieczny. Dzisiaj Zjednoczona Prawica dzięki d`Hondtowi wygrała wybory, ale za cztery lata może przez tę ordynację przegrać. Warto więc zawczasu rozważyć zmianę ordynacji z proporcjonalnej na większościową, gdzie oddaje się głos na pojedynczego kandydata, a nie jak w ordynacji proporcjonalnej na listę. System większościowy obowiązuje we wszystkich krajach anglosaskich, włącznie z USA.

Jest to system sprawiedliwy – w każdym okręgu tylko jeden mandat, który otrzymuje kandydat z największą liczbą głosów. To mocno uzależnia posła od wyborców, a nie jak dzisiaj od szefa partii, który w sposób arbitralny decyduje o miejscach na wyborczej liście. Najlepsze oczywiście przydziela miernym, ale wiernym. Utrata kontaktu z wyborcami, bądź sprzeniewierzenie się im, eliminuje takiego posła z walki o mandat w kolejnych wyborach. Wielkim plusem ordynacji większościowej jest to, że nie daje ona szans na mandat miernotom forowanym przez partyjną "górę". Prezes Kaczyński powinien rozważyć taką koncepcję, z pewnością uzyskałby poparcie ludzi Kukiza, Korwina - Mikkego i zapewne młodych z lewicy. Bo przegrane wybory niechybnie nadejdą, prawdopodobnie wcześniej niż później, ponieważ nie da się wypełnić gigantycznych obietnic i wyplenić skłonności do podziału społeczeństwa oraz szczucia jednych na drugich. Co wtedy? Tradycyjnie powtórka z rozrywki i tak do końca świata – wygrani biorą wszystko i srodze mszczą się na przegranych, wymiatając ich ze wszystkich stanowisk w administracji rządowej, włącznie ze sprzątaczkami. Przejście więc na ordynację większościową daje przegranemu nadzieję na zachowanie nawet znacznej części wyborczych łupów.

Zjednoczona Prawica może świętować wyborczą wygraną, ale nie triumfować i to wyczuwało się w słowach oraz mimice Prezesa, zaprezentowanych w telewizji tuż po opublikowaniu sondażowych wyników. Był wyraźnie zawiedziony, prawdopodobnie liczył na osiągnięcie większości konstytucyjnej, co pozwoliłoby mu na znacznie szersze otwarcie drzwi dla kolejnych "dobrych zmian". Prezes stwierdził mianowicie: "Ale trzeba jeszcze dotrzeć z tą prawdą do społeczeństwa, do całego społeczeństwa, do wszystkich grup". Czekam więc, Prezesie, aż dotrzecie do mnie i mnie podobnych, byśmy mogli kiedyś z czystym sumieniem dać wam w wyborach kreskę. Tylko w jaki sposób chcielibyście do nas dotrzeć? Jeśli pośrednikami mieliby być Jacek Kurski i jego, za przeproszeniem, dziennikarze z TVP, to lepiej nie fatygujcie się. Oświadczam wszem i wobec, że dotrzecie do mnie dopiero wtedy, kiedy przestaniecie dzielić Polaków na tych prawdziwych, po pisowskiej linii, i na nieprawdziwych, czyli łże-elity. Kiedy ujrzycie w nas nie wrogów, jak dotychczas, ale rodaków troszczących się o los państwa w stopniu nie mniejszym niż wy. W odróżnieniu od sporej grupy publicystów potrafię dostrzec w polityce Zjednoczonej Prawicy i w działaniach rządu wiele plusów, ale uprawiana retoryka i nachalna propaganda, poparta totalnym odsądzaniem od czci i wiary opozycji, uniemożliwia mi utożsamienie się z tym ugrupowaniem.

Niestety, równie mocno irytuje mnie retoryka uprawiana z uporem przez PO (KO), czyli, cytuję: "Naszym celem jest odsunięcie PiS od władzy", w domyśle "i oddanie jej w nasze ręce". To do mnie zupełnie nie trafia, podobnie jak nie trafia do mnie osoba Grzegorza Schetyny. Śmiem twierdzić, że pod jego światłym przywództwem PO nigdy nie weźmie władzy w państwie. W tej partii najwyraźniej przeoczono, że odsuwa się od niej coraz większa liczba wyborców w średnim wieku (o młodych nie wspomnę), którzy jeszcze kilka lat temu byli podstawowym elektoratem. Dzisiaj szukają alternatywy na lewicy bądź u Kukiza. Może więc czas zluzować starych, zasłużonych towarzyszy partyjnych i choć częściowo zastąpić ich młodymi? To jedyny sposób, by pozyskać wyborców młodego pokolenia i nie skończyć jak potężny drzewiej SLD, który w pewnym momencie zaczęto nazywać "kawiorową lewicą, partią starych dziadów", co rychło doprowadziło Sojusz do politycznej agonii.

PO pod przywództwem Schetyny jawi się dzisiaj, podobnie jak Nowoczesna, jako bezideowa partia władzy. Polityczne ugrupowanie bez idei, pozbawione na dodatek charyzmatycznego przywódcy, ma niewielkie szanse na przetrwanie. Przykładami mogą być wyżej wspomniany SLD, Unia Demokratyczna i wydawałoby się niezniszczalna, złożona z moralnych autorytetów nieboszczka Unia Wolności. Okazuje się, że idee są dzisiaj w cenie, o czym świadczy sukces Konfederacji, pozbawionej przecież w kampanii wyborczej medialnego wsparcia i nie opływającej w pieniądze.

Na finiszu wyborczej kampanii PiS szastało miliardami: 13. i 14. emerytura, 100 obwodnic w miastach, 500 zł ulgi dla małych firm w ZUS, 500+ na każde dziecko, wsparcie służby zdrowia w tym roku 100 dodatkowymi miliardami zł, a po wygraniu wyborów podniesienie nakładów do 160 miliardów. Obietnica goniła obietnicę.

Tymczasem mimo zorganizowania tak gigantycznych igrzysk dla ludu efekt jest mizerny – ta sama liczba mandatów co w 2015 r. i utrata większości w Senacie. Jedyna wygrana to możliwość samodzielnego rządzenia państwem przez kolejne 4 lata, ale w dużo bardziej niesprzyjających warunkach. Jeśli w przyszłym roku prezydentem Polski zostałby kandydat opozycji, zakres władzy Zjednoczonej Prawicy i Prezesa spadłyby więcej niż o połowę, gdyż rządzący znaleźliby się w kleszczach pomiędzy "obcym" Senatem i "obcym" prezydentem. Zasadne zatem wydaje się pytanie: czy wydane już miliardy oraz kolejne, w postaci obietnic przedwyborczych, które trzeba będzie spełnić, przyniosły oczekiwane owoce? Wychodzi na to, że tylko w pewnym stopniu.

Lud zrewanżował się Prezesowi za dane mu gratis frukta i pozwolił na dalsze samodzielne rządzenie krajem, ponieważ liczy na więcej. Lud jest bowiem nienasycony, dasz mu palec, to zaraz będzie chciał całą rękę. Ale już w wyborach do Senatu, który nic nie daje, bo nie ma takich możliwości, pozbawił Prezesa większości. Za rok wybory na prezydenta RP, który również nic ludowi nie może dać, ponieważ nie rządzi kasą państwa. Kierując się starym przysłowiem "łaska pańska na pstrym koniu jeździ" można więc założyć, że beneficjenci 500+ na każde dziecko, wyprawek dla pierwszoklasistów i 13. oraz 14. emerytury nie ruszą taką kupą do urn, jak ruszyli w ubiegłą niedzielę. Panie Prezesie drogi, nie przesadzaj pan więc z tą hojnością, bo generalnie lud jest niewdzięczny, ma kiepską pamięć i jak tylko noga się panu powinie, odrzuci pana niczym zużyte bambosze.

Wróć