Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Tour de Pologne 2019 – I etap

29-05-2019 20:41 | Autor: Maciej Petruczenko
Wbrew przedwyborczym sondażom, w walce dwu głównych ugrupowań politycznych o mandaty eurodeputowanych nie było zaciętego wyścigu z finiszem „łeb w łeb”.

Prawo i Sprawiedliwość odniosło zdecydowane zwycięstwo (45,38 procent głosów w skali kraju – 27 mandatów), dystansując Koalicję Europejską (PO, PSL, Nowoczesna, SLD, Zieloni) –38,47 – 22 mandaty i Wiosnę (6,06 – 3 mandaty). Ekstremistyczna Konfederacja KORWiN Braun Liroy Narodowcy (4,55 proc.), Kukiz’15 (3,69) i Lewica Razem (1,24 proc.) oraz inne pomniejsze ugrupowania nie przekroczyły progu wyborczego, stanowiąc jedynie tło dla pierwszej trójki. Można tylko teoretyzować, że Wiośnie założonej przez Roberta Biedronia o wiele bliżej do Koalicji niż do PiS, co przy nieco gorszym wyniku partii Jarosława Kaczyńskiego w jesiennych wyborach do Sejmu i Senatu mogłoby uniemożliwić tej ostatniej samodzielne rządzenie, ale z dzisiejszego punktu widzenia taka ewentualność wydaje się mało realna.

Kaczyński udowodnił, że jest w tej chwili nie tylko najbardziej doświadczonym, lecz również najmądrzejszym i najmocniejszym graczem na scenie politycznej. Jego zachowanie można porównać do walki boksera na ringu: wydaje się całkowicie odporny na ciosy przeciwnika, sam zaś potrafi w decydującym momencie przyspieszyć, przekonując gradem uderzeń o swojej wyższości. W starciu z tak charyzmatycznym i potrafiącym znakomicie kontrować rywalem lider Koalicji Grzegorz Schetyna wydawał się tak samo bezbarwny przed walką, w trakcie walki, jak i po jej zakończeniu. Może się tylko pocieszać, że nie przegrał przez nokaut.

Oczywiście, na tym etapie rywalizacji dwu największych sił w Polsce PiS znajdował się w relatywnie komfortowej sytuacji, dysponując całym aparatem państwowym i fundując kiełbasę wyborczą z budżetu centralnego (między innymi tzw. 13. emerytura). No cóż, takie jest prawo politycznej dżungli. Rządząca wcześniej Platforma nie wykonywała ruchów popularnych, wciąż wskazywała (poniekąd słusznie), że w budżecie brak środków na socjal, a najbardziej sobie zaszkodziła – skądinąd potrzebnym – podniesieniem wieku emerytalnego do 67 lat. Dopiero po przegranych wyborach 2015 platformersi nagle zauważyli, że przeciętnemu Polakowi nie wystarcza już sama satysfakcja z posiadania statusu członka Unii Europejskiej i związane z tym udogodnienia, bo gdy nadchodzi dzień jak co dzień, to u wielu osób powstaje problem – co do garnka włożyć i z czego zapłacić czynsz. Nie wszyscy wszak zdążyli się nauczyć kapitalizmu i wystarczająco dorobić, a ludność wschodniej części Polski w dużej mierze kwalifikowała się do klasycznego określenia „bida z nędzą”.

O wygranej PiS przesądziła zapewne potężna armia emerytów. Tym bardziej, że młodzież w przedziale wiekowym 20-29 lat niemal wcale nie poszła do urn, pozostając w swoim wirtualnym świecie smartfonów. Na dodatek po stronie PiS-u wyraźnie stanął Kościół manifestujący poparcie dla tego ugrupowania nie tylko poprzez jawne gesty i wypowiedzi toruńskiego redemptorysty – ojca Rydzyka, z którym partia rządząca wyraźnie sympatyzowała. Jak widać, bardzo się to opłaciło. Tym bardziej, że media prorządowe i prokościelne stanowią obecnie dominującą siłę. I nie ma co na to narzekać, bo kiedyś było odwrotnie.

Dotkliwa porażka Koalicji sprawiła, że mocno wrze i w Platformie Obywatelskiej, i w Polskim Stronnictwie Ludowym. Zaczyna się skakanie sobie do oczu, choć każdy teraz powie, że mądrym należało być przed szkodą, a nie po szkodzie. Jeszcze kilkanaście lat temu liberalna i nowoczesna Polska śmiała się z anachronizmu Jarosława Kaczyńskiego, który ocenił, że Internet służy głównie tym, którzy pijąc piwo, oglądają nieobyczajne filmy. A teraz okazało się, że już w czwartych z kolei wyborach Jarosław Mądry potrafił wykorzystać wszelkie mechanizmy nowoczesnej walki politycznej, a jego główni rywale – jak zasnęli na polu walki, tak śpią.

Dopiero teraz uświadomili sobie, jakim błędem było odmawianie udziału w audycjach TVP, mających przecież największe dotarcie w skali kraju. Można to porównać z rezygnacją z rozgrywania meczów na wyjeździe. Politycy PiS jakoś nie brzydzili się występować np. w TVN 24, chociaż uważali tę stację za sobie niemiłą. Stara to prawda, że cel uświęca środki, a polityka nie ma nic wspólnego ani z moralnością, ani z honorem, bo liczyć się tylko skuteczność działania. A rozważny Kaczyński bynajmniej nie wpada w pychę i nie komunikuje urbi et orbi, że jego partia po prostu nie ma z kim przegrać. Jako wódz od razu ostrzega, że zwycięska bitwa z ostatniej niedzieli nie oznacza jeszcze wygrania całej wojny, skoro w perspektywie wybory do parlamentu krajowego i elekcja prezydencka.

Efekt powyborczy jest taki, że we wschodniej połowie Polski na morzu panowania PiS pozostała już tylko jedna jedyna samotna wyspa – Warszawa i malutka wysepka Płock. Jeśli tak dalej pójdzie, to w dalszej części meczu PiS – PO będzie to już tylko gra do jednej bramki, co naszej demokracji na pewno nie wyjdzie na zdrowie.

Okolicznością, jaka może cieszyć wszystkich mieszkańców południowej części Warszawy, jest niewątpliwie to, że w lokalach wyborczych największą, bo aż 70-procentową frekwencję zanotował Wilanów, a Ursynów był tylko o mikrony procenta gorszy. Gdyby tak do wyborów podeszli obywatele całej Polski, mielibyśmy dużo wierniejszy obraz nastrojów społeczeństwa, które – jak widać – nie da się już omamić ideologicznymi frazesami i politycznym pustosłowiem. I zamiast szczytnych haseł, woli konkretne pieniądze, przy okazji racząc się na naszym gruncie coraz atrakcyjniejszymi widowiskami sportowymi, na powrót transmitowanymi przez TVP bez ściągania dodatkowych opłat z widzów. Znowu sprawdza się stara formuła zjednywania sobie ludu: chleba i igrzysk. Kto o tym nie wie, ten przegrywa.

Wróć