Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

To wcale nie jest sezon ogórkowy

09-08-2017 19:56 | Autor: Maciej Petruczenko
Pogoda taka, że nic tylko dzień w dzień się wybierać na spacer. Do niedawna słowo to kojarzyło się przede wszystkim z obowiązkową wędrówką psów z ich właścicielami albo z zaleceniami lekarzy, doradzającymi pacjentom więcej ruchu. Ostatnio jednak w Warszawie i wielu innych miastach tak się porobiło, że niemal każdemu spacerowi znajomych musi od razu towarzyszyć policja, dająca nawet czasami długotrwałą eskortę, co stwarza ze zrozumiałych względów miły nastrój, bo każdy czuje się bezpiecznie.

Inna sprawa, że próby pospacerowania chodnikami, placami, a nawet parkami stolicy mogą być coraz trudniejsze w sytuacji, gdy przestrzeń publiczną poddaje się postępującej błyskawicznie prywatyzacji i reprywatyzacji.

I tak na przykład wejście na podwórzec przy ul. Noakowskiego 16 w celu uczczenia pamięci naszego bohatera narodowego – przed wojną mistrza olimpijskiego w biegach długich, obrońcy Warszawy we wrześniu  1939, a w czasie okupacji odważnego konspiratora Janusza Kusocińskiego, w 1940 rozstrzelanego przez Niemców w Palmirach. Ów dziedziniec pod wspomnianym adresem jest od paru lat niedostępny dla postronnych, bowiem zabytkowa skądinąd kamienica stała się prywatną własnością i to nie tyle w drodze uczciwego postępowania prawnego, ile hipotecznego szacher-macher, na którym obłowiła się między innymi rodzina pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Podobno niechcący.

No ale spacery spacerami, tymczasem przeciętny warszawiak dużo większy akcent kładzie na przejazdy, niezależnie od tego, czy do przemieszczania się służy mu lektyka, dorożka, riksza, auto, motocykl, tramwaj, autobus czy rower. Kilka dni temu wspinałem się swoim wehikułem z Powsina na Ursynów uliczką Podgrzybków, gdy na najtrudniejszym, ciasnym  zakręcie rozkraczył się nagle pojazd Straży Miejskiej, z jednej strony tarasując wąziutką drogę, z drugiej zaś stwarzając niebezpieczeństwo zderzenia omijających ten wóz kolejnych aut – z tymi, które skręcały z naprzeciwka. Dwaj strażnicy siedzący w służbowym automobilu ani myśleli wysiąść i w celu zapobieżenia ewentualnemu nieszczęściu prowizorycznie pokierować ruchem, tylko włączyli koguta na dachu i tkwili w środku, nie interesując się innymi użytkownikami drogi. Na moją zdecydowaną uwagę, że może by pomogli w zabezpieczeniu ruchu, odpowiedzieli agresywnie, że niesłusznie się czepiam, bo przecież nie ich wina, że auto nagle się zepsuło. Zdaje się, że panowie strażnicy zapomnieli, iż ich podstawowym zadaniem jest pilnowanie porządku i pomaganie ludziom, a nie dbanie o własną wygodę. Może szef udzieli im właściwej instrukcji, a poza wszystkim postara się o służbowy pojazd w lepszym stanie technicznym.

Chociaż sezon mamy na pozór ogórkowy, nie milkną echa wspomnianej na wstępie reprywatyzacji. I nawet nie tyle komisja reprywatyzacyjna pod kierownictwem wiceministra Patryka Jakiego robi tu zamieszanie, ile znany z aktywności pod hasłem „Miasto jest nasze” Jan Śpiewak, który nie ustaje w wysiłkach, by  znajdować proceduralne błędy, jeśli chodzi o zwracanie właścicielom i niewłaścicielom  kolejnych nieruchomości miejskich. Teraz wytknął ratuszowi, że przy całej masie decyzji zwrotowych nie sprawdzano, czy w momencie zabierania prywatnej własności na mocy  tzw. dekretu Bieruta w każdym wypadku spełniania była ważna przesłanka, czyli realne posiadanie określonego obiektu. Co ciekawe, ze Śpiewakiem w całej rozciągłości zgodziła się będąca niepodważalnym autorytetem prawniczym prof. Ewa Łętowska.

No i mamy istne qui pro quo, ponieważ Ewa Ł. poniekąd ostro przejechała się po innej profesorce prawa – Hannie Gronkiewicz-Waltz, powiadając: „Ratusz działa rutynowo, to jest machina. Jeśli przychodzi nowy pracownik, to dostaje instrukcje: to się robi tak, a to tak. Więc on  nawet nie pyta, nie wnika, robi jak mu każą – uświadamia publiczności pani Ewa, niejako pogrążając tą wypowiedzią panią Hannę, która uparcie twierdziła przez lata, że reprywatyzacja pod jej światłym nadzorem przebiega cały czas lege artis.

W związku z tym trzeba się teraz zastanawiać, czy lepszą wiedzę prawniczą zdobędzie się, słuchając wykładów prof. Ewy Łętowskiej, czy raczej poddając się nauczaniu prof. Gronkiewicz Waltz. I kto ma naprawdę kwalifikację do właściwego interpretowania skomplikowanych sytuacji prawnych. Tym, bardziej, że w grę wchodzi jeszcze trzeci autorytet profesorski – i wagi najwyższej, a mianowicie Krystyna Pawłowicz, żądająca w swoim niepohamowanym patriotyzmie, by z naszą flagą narodową nie łączyć „jakiejś unijnej szmaty”. Jak widać, duma narodowa jak najsłuszniej rozpiera panią Krystynę, która w swojej uniwersyteckiej nomenklaturze bynajmniej się nie obcyndala i gdy przyszło jej skomentować zorganizowaną pod przewrotnym  tytułem Marsz Szmat demonstrację przeciwko przemocy, powiedziała, że na taki protest zaproszono: dziwki, żigolaków, Kurtyzany, alfonsów, córy Koryntu, ladacznice, erotomanów, pedałów, święte prostytutki i dewiantów. Muszę powiedzieć, że z chęcią wybrałbym się na wykład pani profesor P., bo prezentuje ona kunszt oratorski od dawien dawna w sferach uniwersyteckich niespotykany. Gotów byłbym nawet przynieść wykładowczyni pełną misę przysmaków, bo pokazała już urbi et robi, że lubi zjeść.

Zanim jednak udam się na taki wykład, sprawdzę, czy w ścianach i ławach nie ma pluskiew, służących do przeprowadzania podsłuchu. Przecież dziś każdy może być nielegalnie nagrany i potem cytowany w oficjalnym serwisie wiadomości w radiu lub  telewizji. I wciąż nikt nie wie, gdzie mieści się główne studio owych Polskich Nagrań.

Wróć