Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

To był cud nie tylko nad Wisłą

14-08-2019 16:52 | Autor: Maciej Petruczenko
W 99. rocznicę zwycięstwa wojsk polskich nad bolszewikami warto na tamto historyczne wydarzenie spojrzeć nie tylko z mistycznego punktu widzenia. Choć wiara w Boga – nie tylko w tym wypadku zresztą – korzystnie wpływała na morale Polaków, to przecież bezpośrednich rozkazów nie wydawała Matka Boska Częstochowska i nie wydawał ich Duch Święty, bo na chwałę naszego oręża zapracowali konkretni ludzie – chociażby Józef Piłsudski i bliski mu genialny współpracownik Ignacy Matuszewski, o którym pisał niedawno w „Passie” prof. Marian Marek Drozdowski.

Mówiąc o Cudzie nad Wisłą – Anno Domini 1920, a głównie o odparciu Armii Czerwonej 15 sierpnia pod Radzyminem, nie zapominajmy też o cudach nad Dnieprem, nad Niemnem i paroma innymi rzekami...

Z europejskiego punktu widzenia pierwsza wojna światowa poniekąd oznaczała podzwonne dla podziału politycznego, utrwalonego jeszcze w epoce feudalizmu. Jednocześnie zaś ułatwiła gwałtowny rozwój ruchu komunistycznego, niosącego faktycznie nową formę imperializmu. Z końcem pierwszej światówki rozpoczęła się zasadnicza obrona przed komunizmem, przy czym rozgrywka militarna objęła z grubsza biorąc dawne ziemie przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, czyniąc z Józefa Piłsudskiego – Hektora utrwalonej od wieków w Europie cywilizacji chrześcijańskiej. Zagony świeżo utworzonej Armii Czerwonej parły na zachód z zadaniem doprowadzenia systemu komunistycznego co najmniej do Niemiec. Jeśli więc kiedykolwiek można było mówić, że Polska jest przedmurzem chrześcijaństwa – to w latach 1919-1920 taka ocena musiała wydawać się właściwa. Udało się otóż powstrzymać formację politycznej dyktatury, bezwzględnego ludobójstwa, masowych aresztowań, zsyłek, łagrów; formację wiecznego strachu przeciętnego obywatela i ograniczenia jego podstawowych praw z prawem do swobodnego poruszania się po własnym kraju włącznie. W latach 1919-1920 nie było jeszcze w sensie formalnym państwa o nazwie Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, ale istniała już dominująca władza sowiecka, z którą próbował jeszcze rozpaczliwie walczyć ostatni wielki dowódca z czasów carskich – broniący stronnictwa „białych” generał Anton Denikin, któremu Józef Piłsudski nie zamierzał rzucać koła ratunkowego, skoro temu ani w głowie było przywrócenie państwowości polskiej w pełnym wymiarze z całkowitym wyjściem spod rosyjskiego buta.

Momentem rozpoczęcia najazdu czerwonych stało się wycofanie się Niemców, wielkich przegranych pierwszej wojny światowej – z linii biegnącej od Bałtyku po Morze Czarne. Nastąpił wtedy zaskakujący moment historii, bowiem zarówno inspirowani przez Lenina czerwoni, jak i zastępy wciąż powiększających się wojsk polskich pod dowództwem Józefa Piłsudskiego miały w swoich szeregach liczną kadrę oficerską, wykształconą w rosyjskich akademiach – „za cara”. Sam Piłsudski pozostawał postacią poniekąd rozdartą pomiędzy ideami Polskiej Partii Socjalistycznej a potrzebą wyzwolenia narodowego, jakkolwiek było ponoć li tylko czczym wymysłem przypisywanie mu słów: wysiadłem z czerwonego tramwaju na przystanku Niepodległość.

Sytuacja polityczna po zakończeniu pierwszej wojny światowej rodziła tak wielkie komplikacje, że wydawanie jednoznacznych ocen dziesiątki lat później to rzecz bezsensowna. Z naszej strony podkreśla się na przykład wspieranie Ukraińców w ich walce narodowo-wyzwoleńczej (sojusz Piłsudski - Symon Petlura), kwitując tylko jednym zdaniem późniejsze zerwanie tego pierwszego z Ukraińcami („ja was, panowie, bardzo przepraszam”). Pamiętny okrzyk: na Kijów! – miał akurat wymowę antysowiecką, ale już w sprawie Lwowa wytworzyły się komplikacje i plątanina interesów, które nie były zbieżne dla polskiej i ukraińskiej strony. Inny też niż Litwini wypracowaliśmy sobie punkt widzenia na kwestię Wilna, patrząc na to, jakby w okresie 1919-1920 na naszym tronie wciąż zasiadał Władysław Jagiełło i trzeba się było zjednoczyć, by dać łupnia Krzyżakom.

Gdy Polska pozostawała już w obozie ZSRR, żartowaliśmy sobie cichaczem: starczy jedna bomba silna i wrócimy znów do Wilna, jedna bomba atomowa i wrócimy wnet do Lwowa. Jak widać jednak, niepotrzebne były takie bomby, żeby upadł ZSRR, a Wilno i Lwów pozostały poza granicami Polski. W latach 1919-1920 polskość obu sławnych miast udało się utrzymać, chociaż nie bez problemów, a dziś ewentualne odzyskanie Wilna mogłoby być porównywalne z próbą zawłaszczenia przez Litwinów Warszawy. Wspominam o tym, byśmy również historycznego zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 roku nie traktowali li tylko polonocentrycznie i nie wmawiali sobie – również na gruncie religijnym – że w przepędzeniu czerwonych najeźdźców pomogła nam Matka Boska Częstochowska, a Matka Boska Ostrobramska – już nie.

W wojnie, jaką toczyliśmy z Armią Czerwoną, istotną rolę odgrywały jeszcze formacje konne i pokonanie Armii Konnej Siemiona Budionnego w słynnej bitwie pod Komarowem to oczywiście idealny materiał na film. W pamięci przeciętnego Polaka Cud nad Wisłą to zwycięstwo Piłsudskiego nad dowodzących północno-zachodnią częścią frontu Armii Czerwonej – Michaiłem Tuchaczewskim. W rzeczywistości lista zasłużonych w wojnie z bolszewikami jest o wiele dłuższa – wspaniale się na przykład spisywał się generał Władysław Sikorski, a Ignacy Matuszewski, najlepiej wykształcony pośród oficerów związanych z Piłsudskim, sprawił, że mieliśmy wtedy znakomity, może nawet najnowocześniejszy na świecie wywiad wojskowy, który zapewne w decydującej mierze przesądził o polskim zwycięstwie.

Niemniej, nie ulega wątpliwości, że 15 sierpnia jest co świętować, bo bitwa pod Radzyminem była dla nas o wiele ważniejsza od bitwy pod Grunwaldem, a przed systemem sowieckim udało nam się wtedy uchronić na najbliższe 25 lat.

Wróć